Wisząca dziewczyna. Jussi Adler-Olsen

Читать онлайн книгу.

Wisząca dziewczyna - Jussi Adler-Olsen


Скачать книгу
że na drodze jego szczęścia stanęła banalna sprawa.

      Owszem, kiedy to wszystko się zaczęło, stracił grunt pod nogami i wpadł w permanentne przygnębienie. A jednak nie potrafił odpuścić tej sprawy. Niestety, nie potrafił i były ku temu powody.

      Wstał. Poklepał stertę notatek i wycinków, opróżnił popielniczkę i wyniósł śmieci z tygodniową porcją pustych, grzechoczących konserw. Na koniec sprawdził jeszcze raz kieszenie, czy aby o czymś nie zapomniał i czy mundur galowy leży, jak powinien.

      Potem otworzył drzwi.

      Mimo wszystko Habersaat spodziewał się, że na przyjęciu pojawi się więcej osób. Choćby ci, którym na przestrzeni lat pomógł w trudnych chwilach, ale może też ci, którym osłodził niesprawiedliwości i pomógł wyplątać się z trudnych sytuacji. W każdym razie oczekiwał, że zobaczy kilku dawnych kolegów, którzy odeszli ze służby w Nexø przed nim, i może też paru obywateli, którzy przez lata współtworzyli wraz z nim, tę małą społeczność. Ale gdy przekonał się, że karnie stawili się tylko przewodnicząca i księgowa stowarzyszenia mieszkańców, komendant policji i jego najbliżsi podwładni oraz reprezentant związku policjantów, nie licząc tych pięciu czy sześciu osób, które osobiście zaprosił, odpuścił długą przemowę i postanowił zdać się na los.

      – Dziękuję, że przyszliście w ten piękny, słoneczny poranek – powiedział i skinął do swojego dawnego prawie sąsiada Sama, by zaczął filmować. Następnie nalał białego wina do plastikowych kubeczków i przesypał orzeszki i chipsy do foremek z folii aluminiowej. Jakoś nikt nie zaproponował, że mu pomoże.

      Przysunął się o krok i zaprosił zebranych, by wzięli kubeczki. I kiedy zbierali się przed nim, dyskretnie wsunął rękę do kieszeni i odbezpieczył pistolet.

      – Na zdrowie, drodzy państwo. – Skinął głową każdemu z osobna. – Tyle miłych twarzy w tym ostatnim dniu – mówił z uśmiechem. – Dziękuję, że mimo wszystko przyszliście. Przecież wiecie, przez co przeszedłem i że kiedyś byłem taki jak większość ludzi, a już na pewno policjantów. Jestem pewien, że ci z was, którzy jeszcze są w miarę na chodzie, wciąż pamiętają mnie jako cichego i spokojnego faceta, który potrafił przekonać rozsierdzonego rybaka, by wypuścił z pięści stłuczoną szyjkę butelki.

      Sam podniósł przed kamerą wyprostowany kciuk, ale tylko jedna osoba z pozostałych kiwnęła głową. A jednak tu i tam spuszczone oczy potwierdzały jego słowa.

      – Oczywiście jest mi przykro, że potem dałem się już poznać wyłącznie jako ktoś, kto zaharowywał się dla beznadziejnej sprawy i kto na koniec postawił krzyżyk na własnej rodzinie, przyjaźniach i radości życia. Chciałbym za to przeprosić, tak jak chciałbym przeprosić za swoje wieloletnie zgorzknienie. Powinienem był dać sobie spokój zawczasu. Jeszcze raz za to przepraszam.

      Zwrócił się do przełożonych i uśmiech zniknął, a dłoń w kieszeni zacisnęła się na rękojeści pistoletu.

      – Wam, koledzy, chciałbym powiedzieć, że piastujecie swoje stanowiska zbyt krótko, by ponosić osobistą odpowiedzialność za moje zgryzoty. Wykonujecie powierzoną wam pracę bez zarzutu, kierując się tym, co dyktują wam nierozumni politycy. Ale wielu waszych dawnych kolegów i poprzedników z innych czasów zawiodło swoim brakiem wsparcia nie tylko mnie. Zawiedli też młodą kobietę swoją obojętnością i bezmyślnością. Właśnie za ten zawód chcę teraz odpłacić pogardą temu systemowi, na którego straży stoicie, systemowi, przez który policja nie może rozwiązywać spraw, a przecież do tego nas powołano. Dziś liczą się statystyki, a nie dogłębne śledztwo. I mówię wam: niech mnie piekło pochłonie, ale nie przejdę nad tym do porządku dziennego.

      Przedstawiciel związku policjantów zaprotestował cicho, jakżeby inaczej. Ktoś inny robił Habersaatowi wyrzuty, że taki ton nie przystaje do okazji.

      On skinął głową. Mieli rację. To było nieodpowiednie, podobnie jak większość rzeczy, o których przez tyle lat im truł. Ale teraz już koniec. Trzeba postawić kropkę nad i, dopilnować, żeby koledzy nigdy nie zapomnieli tego dnia. I czy tego chciał, czy nie, wybiła godzina.

      Wyszarpnął pistolet z kieszeni, w wyniku czego rozpierzchły się najbliżej znajdujące się osoby.

      Przez krótką chwilę zobaczył lęk i przerażenie kumulujące się w ciałach jego przełożonych, kiedy skierował ku nim pistolet.

      I stało się.

      3

      Noc minęła zwyczajnie, więc Carl rozpoczął pracę od walnięcia nóg na biurko, chcąc nadrobić zaległości w spaniu. Po zakończeniu spraw z minionych miesięcy, kolejny okres obfitował w wiele skrajnych uczuć. W sferze osobistej miesiące zimowe prezentowały się nieciekawie, a służbowa, wobec rosnącej od prawie trzech lat niechęci do podporządkowania się niepewnemu autorytetowi Larsa Bjørna, też nie przysparzała mu radości. Do tego jeszcze sprawa z Ronnym i niepewność, którą budziły te jego przeklęte bazgroły. W takich okolicznościach trudno się wyspać, co odbija się na kolejnym dniu. Jeśli to wszystko się radykalnie nie zmieni, Carl wykituje.

      Wyjął ze sterty pierwszą lepszą teczkę, położył sobie na kolanach i chwycił długopis. Po wielu treningach wiedział już, jak podczas drzemki trzymać przedmiot pod takim kątem, by nie upuścić go na ziemię. A jednak upuścił długopis, gdy obudził go ostry jak brzytwa głos Rose.

      Spojrzał nieprzytomnie na zegarek i stwierdził, że mimo wszystko udało mu się przespać prawie godzinę.

      Przeciągnął się z zadowoleniem, ignorując jadowite spojrzenie współpracownicy.

      – Właśnie rozmawiałam z policją w Rønne – powiedziała. – I na pewno nie będziesz zachwycony, jak się dowiesz, dlaczego.

      – Aha. – Carl odłożył teczkę na biurko i schylił się po długopis.

      – Godzinę temu inspektor Christian Habersaat pojawił się na przyjęciu pożegnalnym na swoją cześć w świetlicy w Listed, zaś przed pięćdziesięcioma minutami odbezpieczył pistolet i strzelił sobie w głowę na oczach dziesięciu zszokowanych osób. – Skinęła znacząco głową, gdy brwi Carla poszybowały do góry. – O jejku, co za fatalne zdarzenie, prawda? – podjęła kwaśno. – Kiedy komendant policji w Rønne wróci na komendę, to dowiem się czegoś więcej, bo był świadkiem tego zdarzenia. A na razie zamawiam bilety na najbliższy samolot.

      – Okej, to naprawdę okropne, ale o czym mówisz? Samolot? Wybierasz się gdzieś, Rose? – Udawał, że nie rozumie, ale wiedział, do czego Rose zmierza. To chyba jakiś, kurde, żart. – Przykro mi słyszeć o tym Haber coś tam, ale jeśli sądzisz, że z tego powodu wpakuję się do puszki sardynek i polecę na Bornholm, to się grubo mylisz. Poza tym…

      – Jeśli boisz się latać – przerwała Rose – to możesz zabukować bilety na prom z Ystad do Rønne na dwunastą trzydzieści. Ja tymczasem porozmawiam z komendantem. To mimo wszystko twoja wina, że musimy tam jechać, więc sam to zrób. Przecież zawsze mi każesz być samodzielną. Pójdę powiedzieć Assadowi, żeby przestał już mazać farbą w gabinecie dla asystenta i się przygotował.

      Carl zacisnął powieki.

      Czyżby się jeszcze nie obudził?

      Ani jazda z Komendy Głównej do Ystad przez wiosenne południe Skanii, ani prawie półtoragodzinny rejs na Bornholm nie rozładowały urazy Rose.

      Carl spojrzał na swoją twarz w lusterku wstecznym. Jeśli wkrótce nie zacznie uważać, to dzięki pozbawionym blasku oczom i ziemistej cerze upodobni się do swego dziadka.

      Obrócił


Скачать книгу