Dziennik 1953-1969. Witold Gombrowicz
Читать онлайн книгу.jak zwykle, około 10-ej i zjadłem śniadanie: herbata z biszkoptami, potem quaker. Listy: jeden od Litki z New Yorku, drugi od Jeleńskiego, Paryż.
Na 12-tą poszedłem do biura (piechotą, niedaleko). Rozmawiałem przez telefon z Marril Alberes w sprawie tłumaczenia i z Russo, omawiając projektowany wyjazd do Goya. Telefonował Rios, że powrócili już z Miramaru, oraz Dąbrowski (w związku z mieszkaniem).
O 3-ej kawa i chlebek z szynką.
O 7-ej wyszedłem z biura i udałem się na avenida Costanera żeby odetchnąć świeższym powietrzem (bo upał, 32 stopnie). Myślałem o tym, co wczoraj opowiadał mi Aldo. Po czym poszedłem do Cecylii Benedit i poszliśmy razem na kolację. Ja zjadłem: zupa, befsztyk z kartofelkami i sałatką, kompot. Dawno jej nie widziałem, więc opowiadała o swoich przygodach w Mercedes. Przysiadła się do nas jakaś śpiewaczka. Była też mowa o Adolfo i jego astrologii. Stamtąd, już około 12-tej, poszedłem do Rexa na kawę. Przysiadł się do mnie Eisler, z którym moje rozmowy są mniej więcej takie: – No, co tam słychać, panie Gombrowicz? – Niech pan się opamięta na jedną chwilę, Eisler, bardzo bym pana o to prosił.
Powracając do domu, zaszedłem do Tortoni żeby zabrać paczkę i rozmówić się z Poczo. W domu czytałem Dziennik Kafki. Zasnąłem około 3-ej.
Powyższe ogłaszam, abyście wiedzieli jaki jestem w mojej codzienności.
[9]
Sobota
Wybitnie mądre | Niezwykle głupie |
Głęboko moralne | Rażąco niemoralne |
Absolutnie realne | Szaleńczo nierealne |
Bardzo szczere | Bardzo nieszczere |
Taka jest dwutorowość moich doznań podczas czytania Mascola (Dionys Mascolo: Le Communisme, relation et communication ou la dialectique des valeurs et des besoins). Książka przenikliwa i groźna w swojej wojowniczej monotonii. Cel specjalny tej pracy, to wydobycie na plan pierwszy w marksizmie teorii potrzeby, jako bazy materializmu dialektycznego. Lecz przy tej okazji Mascolo krzyżuje ostrze z intelektualizmem współczesnym, z całym obszarem myśli niekomunistycznej, a ciosy jego są celne gdyż swojego wroga ma w sobie – on, typowy intelektualista Paryża, Madrytu lub Rzymu, bywalec tychże kawiarni, wielbiciel tychże poematów, słuchacz tej samej muzyki, smakosz tych samych smaków i hodowca nie innych myśli…
Lecz dlatego – to książka napisana z czujnością, ani na chwilę nie słabnącą, która przewiduje wszystkie zarzuty. Jak zabezpiecza on swoje pozycje! Primo: ta książka nie przemawia do ciebie głosem komunisty, lecz właśnie głosem niezależnego intelektualisty, który zrozumiał komunizm; ale zarazem (wobec tego, że taka niezależność niezbyt godzi się z Diamatem) nie jest to dzieło klasycznego intelektualisty, a tylko człowieka, który „jest dość intelektualistą, aby nie być komunistą i dość komunistą, aby nie być intelektualistą”. Tu zatem Mascolo organizuje sobie własne stanowisko między komunizmem a intelektualizmem klasycznym. Secundo: tu obowiązuje najwyższy poziom myślenia, tu się myśli na serio i naprawdę – więc nie tylko krytykuje się Rosję Sowiecką, ale nawet nie ukrywa się faktu, że komunizm jest najcięższym i najkrwawszym z zadań. Ale mówi się: to jest nieuniknione; nikt tego nie zahamuje; to jest moralnie i materialnie konieczne; to imperatyw historii i sumienia. Tertio: największą i nigdy nie słabnącą energię wkłada się w wykazanie, że komunizm jest alfą i omegą dzisiejszości, rewizją wszystkich wartości w skali dotąd nie spotykanej – zasadniczym przewrotem wszystkiego – jedyną możliwą rewolucją i rewolucją, obejmującą wszystkie możliwe rewolucje – że jesteśmy w tym tak zupełnie, iż niemożliwe staje się wszelkie „poza” – i ten to punkt widzenia nadaje tekstowi siłę czegoś nadrzędnego, ogrom wieloryba, który dźwiga na sobie świat. I Mascolo niczego bardziej się nie wystrzega, jak rozpowszechnionego wśród inteligencji komunizującej błędu, który, przyznając komunizmowi charakter idei, wprowadza go jako ideę, jedną więcej. Nie, komunizm nie jest ideą, nie jest żadną prawdą, jest tylko czymś co człowiekowi umożliwia prawdę i ideę. Komunizm, to wyzwolenie człowieka z materialnych uzależnień, które dotąd nie pozwalały mu myśleć i czuć prawidłowo, zgodnie z jego prawdziwą naturą. Quarto: miażdżąca teza o współrzędności ducha i materii, ta myśl fascynująca i objawicielska, ukazuje się tutaj jak Bóg ukazał się Mojżeszowi – i dyktuje prawo.
To wszystko nie jest rewelacją – ale działanie tych objawień, które już wielekroć mi się przejadły, staje się znów dotkliwe, ponieważ zostały one przepuszczone przez pryzmat umysłu takiego mniej więcej, jak mój, kultury, jak moja – i tu mówi do mnie ktoś mi bliski, na tych samych, co ja, wychowany mistrzach – kto jednak, idąc po wspólnej ze mną drodze, doszedł do innego miejsca, skąd odmienna roztacza się panorama. Dlaczego? Jak to się stało? Kto z nas dwóch zmylił kierunek? A i to trzeba wyznać, że ludziom, jak ja, o wiele trudniej oprzeć się komunizmowi, gdyż złączeni są z nim całą swoją tendencją myślową do tego stopnia, iż ta myśl komunistyczna jest prawie ich własną myślą – która gdzieś, w jakimś jednym punkcie, zniekształca się i odtąd staje się obca i wroga. Nietrudno być pogromcą komunizmu gdy się wierzy w Trójcę Św. Nietrudno – gdy się oddycha minioną pięknością. Łatwo – gdy się jest wiernym eksponentem swego środowiska, gdy się jest hrabią, kawalerzystą, ziemianinem, handlowcem lub przemysłowcem, inżynierem lub lekarzem, członkinią Stowarzyszenia Ziemianek, konserwatystą lub finansistą, Sienkiewiczem lub antysemitą. Ale ja? Ja domagający się ludzkości bez fetyszów, ja, „zdrajca” i „prowokator” w mojej „sferze”, ja, dla którego kultura współczesna jest mistyfikacją… gdy ręka moja zdziera z mej twarzy i z innych oblicz maski, gdy to samo pragnienie niefałszowanej rzeczywistości żyje we mnie i tak intensywnie, gdy kocham te bolesne narodziny nowego świata i witam go, torującego sobie ścieżki już od dwustu prawie lat, zdobywającego jedną pozycję za drugą… jakżeż mogę być w sprzeczności z komunizmem? Sądzę, doprawdy, iż na własny rachunek i może w sposób bardziej własny i autentyczny niż wielu z nich, komunistów, przebyłem wstępne fazy tego procesu. Utrąciłem w sobie Boga. Nauczyłem się myślenia bezwzględnego. Nauczyłem się, co więcej, piękność moją odkrywać w burzeniu dawnej piękności, a miłość w rozstawaniu się z dawnymi miłościami. Inne więzy, które mogły mnie krępować, natury majątkowej, towarzyskiej, socjalnej, dawno już opadły. Dziś nie ma czci, ani autorytetu, ani przywiązania, które by mnie hamowały, jestem wolny, wolny i etcetera wolny! Dlaczego odrzucam komunizm?
Niedziela
Eichler wyjechał na wieś i przeniosłem się na kilka dni do jego mieszkania. Zanotowałem już w tym dzienniku, że wolę nie lubić sztuki – to znaczy, że czekam, aby ona mnie się narzuciła – nie należę do osób, które uganiają się za nią… Otóż obrazy Eichlera zaczęły narzucać mi się ze ścian tego wąskiego pokoju jakąś treścią, której nie byłem w stanie odgadnąć. W tym człowieku i w jego malarstwie, które jest bardzo do niego podobne – i bardzo, uporczywie własne – i czyste, doprowadzone do maksymalnego wyrazu w skali niezwykle wąskiej swojego stylu, tkwi jakaś tajemnica „biologiczna” której nie mogę odgadnąć. Podejrzewałem go o histerię, tymczasem, przy bliższym poznaniu, odkryłem w nim naturę mocną i zrównoważoną. Tak czy owak, te barwy, te linie, z takim uporem (będącym cechą sztuki) powtarzające jedno i to samo w wielorakich kombinacjach formy, nasunęły mi myśl o „jedwabistej zdradzie” i w braku czegoś lepszego uczepiłem się tego określenia. Zdrada? Jaka zdrada? Czy można dociec? Każdy z nas przez inną furtkę wymyka się życiu i milion drzwi prowadzi na bezmierne pola zdrady. Ale (myślałem, siedząc naprzeciwko tych form dwulicowych) jakaż bezsilność teorii wobec istnienia – i Eichler wydał mi się jak woda przeciekająca Mascolowi przez palce, jak wąż ginący w trawie, jak mrówka, jak owad w migotliwym listowiu na wietrze.
Poniedziałek
Mógłbym wysunąć przeciw komunizmowi pewne zarzuty natury intelektualnej.
Filozofia ta z wielu względów