Seria o komisarzu Williamie Wistingu. Jorn Lier Horst

Читать онлайн книгу.

Seria o komisarzu Williamie Wistingu - Jorn Lier  Horst


Скачать книгу
Wytłumaczyłam panu, że byliśmy u Gerhardta i Mariny w Havna i niczego nie widzieliśmy. To znaczy ja widziałam czarne bmw, gdy wróciłam do domu taksówką.

      Jednym tchem blada kobieta streściła ich rozmowę i w ten sposób uniemożliwiła Wistingowi zebranie niezależnych wyjaśnień od jej małżonka.

      – Czy pan to potwierdza? – spytał komisarz.

      Mężczyzna usiadł na krześle przy ławie. Chwycił paczkę papierosów i zapalił jednego.

      – Tak, w noc świętojańską byliśmy poza domem.

      – U Gerhardta i Mariny…?

      – Schultzów. Mieszkają przy wylotówce na Oddane Sand – dodała Nina Ravn.

      – On pochodzi z Niemiec – wtrącił Frank Omholt, tłumacząc obco brzmiące nazwisko znajomych. Wisting skinął głową i kontynuował rozmowę, nie patrząc na kobietę.

      – O której wrócił pan do domu?

      – Niedługo po Ninie. Myślę, że około drugiej.

      – Nie, to było później – przerwała mu żona. – Piąta albo szósta rano.

      – Widział pan to bmw?

      – Nie. Przynajmniej nie zwróciłem na nie uwagi.

      – A zwróciłby pan? To znaczy: gdyby na ulicy przed parkanem Pramma stał jakiś samochód?

      – Może. Tam nigdy nie stoją żadne auta, więc chyba tak.

      – Czy może pan bliżej określić porę dnia, o której wrócił pan do domu? Było ciemno czy jasno?

      Małżonkowie spojrzeli na siebie. Nastała pauza, zanim Frank Omholt odpowiedział na pytanie.

      – Tak… zaczęło się robić jasno. Myślę, że było około czwartej.

      – Czy pan pił?

      – Niewiele.

      Mężczyzna wierzchem dłoni otarł z czoła krople potu.

      – Kiedy po raz ostatni widział pan Prebena Pramma?

      – Oj, jakiś czas temu, ale nie potrafię powiedzieć, kiedy dokładnie ani w jakich okolicznościach.

      – Widział go pan w noc świętojańską?

      – Nie.

      – Jest pan pewien?

      – Tak, ale tamtej nocy widziałem coś innego.

      – Co takiego?

      – Dopiero teraz sobie o tym przypomniałem. Nie jestem pewny, czy to w ogóle ma jakieś znaczenie. Wydawało mi się, że Greta i Georg wrócili z wakacji. Mieszkają naprzeciwko. Gdy wszedłem do domu, miałem wrażenie, że widzę ludzi w ich salonie, ale musiałem się pomylić, bo później ich już nie widziałem.

      Wisting próbował wyciągnąć z niego więcej szczegółów dotyczących poczynionych obserwacji, ale notes nie wzbogacił się o nowe wpisy. Policjant zakończył rozmowę, przepraszając za najście, i zapewnił, że bardzo mu pomogli. Frank Omholt odprowadził go do drzwi wyjściowych. Po raz kolejny otarł pot z czoła.

      – Nie wygląda na to, żeby upał miał wkrótce zelżeć – powiedział komisarz, starając się strzepnąć ze spodni psią sierść.

      – Nie wygląda, a ja pocę się jak świnia – odparł Omholt. – Duża waga ciała i słaba kondycja to nie najlepsze połączenie.

      – Te zadrapania na twarzy wyglądają paskudnie.

      Wisting miał nadzieję, że jego uwaga zabrzmi niewinnie i przypadkowo i że dzięki temu bez pytania o to wprost uda mu się dowiedzieć, w jaki sposób Frank Omholt zranił się w twarz.

      – Nie jest tak źle.

      Komisarz potarł podbródek i spojrzał z ukosa na rosłego mężczyznę. Czekał, aż tamten uzna ciszę za krępującą i pociągnie rozmowę.

      – Tamtej nocy byłem lekko wstawiony i zleciałem z urwiska – wyjaśnił. – Wpadłem w jakieś krzaki czy coś takiego.

      Wisting parsknął śmiechem i pożegnał się.

      – Jak to mówią? Od wódki rozum krótki!

      Ogród przylegający do dużej willi naprzeciwko domu Prebena Pramma również był zadbany. Greta i Georg Lutnesowie musieli być zapalonymi ogrodnikami; trawa była świeżo skoszona, a bujne kępy dzwonków kwitły po obu stronach wejścia. Wisting uśmiechnął się i pomyślał, czy mieszkańcy ulicy nie rywalizują przypadkiem o to, kto ma najpiękniejszy ogród, jak w „Kaczorze Donaldzie”. Jeśli tak, to Pramm na pewno był na samym końcu stawki.

      Po dwóch długich dzwonkach do drzwi Seljesæter krzyknął do komisarza z ogrodu po drugiej stronie.

      – Nie ma ich w domu. Są na wakacjach na północy.

      Wisting podszedł do emerytowanego kapitana.

      – Od dawna ich nie ma?

      – Od trzech tygodni – odparł Seljesæter, opierając się o grabie. Uschłe liście azalii zostały usunięte. – Każdego lata wyjeżdżają na północ. Greta jest z Hammerfest.

      – Wie pan, kiedy mają wrócić?

      – Zwykle wyjeżdżają na miesiąc.

      Wisting zanotował informację i cofnął kartkę w notesie.

      – Czy kiedykolwiek widział pan, żeby do Pramma przyjeżdżał ktoś samochodem?

      – Nie.

      – Czy kiedykolwiek widział pan, żeby na ulicy parkowało czarne bmw?

      – Nie. Nigdy nie zauważyłem tu takiego auta.

      Drugą rundę pytań do Seljesætera zakłóciło pojawienie się dużego wozu policyjnego, który zatrzymał się na Auserødsvingen 11. Po bokach pojazdu widniał napis Centrala Policji Kryminalnej. W tej samej chwili swoim mercedesem podjechał również policyjny adwokat Audun Vetti. Vetti pełnił właśnie dyżur i jako prawnik był formalnie odpowiedzialny za dochodzenie w sprawie zabójstwa. Wisting przywitał się z dwoma technikami z Kripos i z Vettim razem z Haberem i Hammerem, dzięki czemu wszyscy jednocześnie zostali wprowadzeni w sprawę. Gdy komisarz skończył mówić, głos zabrał Hammer.

      – Jesteśmy pewni na dziewięćdziesiąt dziewięć procent, że ofiarą jest Preben Pramm. W portfelu miał nowe prawo jazdy, w rodzaju karty kredytowej. I chociaż wisząc, nie wygląda najładniej, nietrudno stwierdzić, że mężczyzna na zdjęciu to on.

      – Co z krewnymi? – spytał Wisting.

      – Nigdy się nie ożenił, ale ma syna w Hamar. Nick Lysander, czterdzieści osiem lat – ciągnął Hammer. – Policja w Hamar już wysłała do niego patrol. Zdaje się, że nie utrzymywał kontaktu z ojcem. Nie widział się z nim od trzydziestu lat.

      Wisting uznał, że oględziny miejsca zdarzenia ma za sobą, i wsiadł do samochodu. Zanim ruszył do komendy, przez dłuższą chwilę siedział i myślał. W końcu wyjął notes z kieszeni koszuli i spojrzał na notatki z rozmowy z Niną i Frankiem Omholtami. Nie miał dowodów na to, że małżonkowie kłamali, ale nie mógł oprzeć się wrażeniu, że coś się tam nie zgadzało, i dlatego na marginesie postawił duży znak zapytania.

      5

      Gdy znalazł się ponownie w swoim gabinecie, zegar wskazywał dwadzieścia po ósmej. Czekając na uruchomienie się komputera, zaniósł dzbanek do kawy do toalety, żeby napełnić go wodą. W tym czasie przyglądał się swojemu odbiciu w lustrze. Zobaczył wciąż chłopięcą twarz, pasującą do dziecięcego oczekiwania zmieszanego


Скачать книгу