Seria o komisarzu Williamie Wistingu. Jorn Lier Horst

Читать онлайн книгу.

Seria o komisarzu Williamie Wistingu - Jorn Lier  Horst


Скачать книгу
brwiach, błyszczącym czubku głowy i siwych włosach nad skroniami. Bez trudu można było stwierdzić, że zdjęcie przedstawiało właściciela domu przy Auserødsvingen 11.

      Wisting zdążył wysłać e-maila z krótkim oświadczeniem dla prasy i zaproszeniem na konferencję prasową, która miała się odbyć następnego dnia o godzinie dwunastej, gdy do jego gabinetu wszedł Hammer. W jednej ręce trzymał dwie przezroczyste torebki strunowe. Komisarz natychmiast rozpoznał ich zawartość. Był to portfel Pramma i jego kalendarz. W drugiej ręce Hammer ściskał duży kubek z napisem: „Nils znaczy zwycięzca”. Jak zawsze Wistingowi przyszła do głowy myśl, że ten kubek wiele mówi o osobowości kolegi.

      – Kawy? – spytał.

      – Jasne – odparł Hammer i rzucił torebki na biurko. Resztę zimnej kawy wlał do stojącej na parapecie doniczki ze skrzydłokwiatem Wallisa, po czym wręczył kubek Wistingowi i zażądał dolewki. To Ingrid przyniosła tę nową roślinę doniczkową tuż przed Bożym Narodzeniem na miejsce wyschłej juki. Taka właśnie była Ingrid. Robiła wszystko, żeby czuł się dobrze, nie oczekując niczego w zamian. Pytała tylko nieśmiało, czy wróci do domu na obiad. Pamiętał, że tamtego dnia zdążył do domu na czas, i uświadomił sobie, że ta ciągła serdeczna troska o niego była jednym z powodów, z których ją kochał. Powoli nabierał podejrzeń, że to te niezliczone krople zimnej kawy Hammera sprawiły, że najniższe liście tej skądinąd zielonej i bujnej rośliny zbrązowiały. Poczuł rozdrażnienie i po raz kolejny zaczął się zastanawiać, za co właściwie lubi tego zarozumiałego policjanta, który nie miał za grosz inteligencji społecznej. I jak zawsze doszedł do wniosku, że oprócz profesjonalizmu i zawodowej intuicji cenił jego bezpośredniość i prostotę.

      – Przyjrzałeś im się? – spytał, wskazując głową torebki dowodowe, zamiast komentować usiłowanie zabójstwa rośliny doniczkowej.

      – Tylko portfelowi. Na moje oko nie ma w nim nic ciekawego – odparł śledczy. Wyjął kawałek snusu spod górnej wargi i strząsnął go z palców nad koszem na śmieci, zanim posmakował kawy.

      – Jak myślisz, co tam się wydarzyło? – spytał komisarz.

      – Ktoś musiał być nieźle wkurwiony.

      Wisting zgodził się z nim i skinął głową w zamyśleniu, po czym mówił dalej:

      – Domyślasz się, dlaczego narkomani odwiedzali Pramma?

      – A ty nie?

      Komisarz przełknął ostatni łyk kawy.

      – Nina Ravn zareagowała tak samo. Czy to takie oczywiste?

      – Nina Ravn?

      – Tak. Nina Ravn-Omholt, siostra Jonathana Ravna i najbliższa sąsiadka Pramma.

      Hammer zagwizdał. Komisarza to nie zdziwiło. Hammer już dawno wytypował Ravna na wroga publicznego numer jeden, zresztą nie bez powodu. Ravn był zamieszany w większość przestępstw związanych z narkotykami i alkoholem. Zamieszany to mało powiedziane. Już jako młody mężczyzna zdobył pozycję lidera grupy przestępczej, brutalnego, bezwzględnego i zbyt bystrego, by pozwolić się schwytać. W środowisku krążyło mnóstwo historii o jego partnerach biznesowych, którym miażdżono rzepki w kolanach po tym, jak wdali się z nim w spór. Niektórzy twierdzili również, że Jonathan Ravn pomógł informatorowi z Oslo przenieść się na tamten świat, podając mu za dużą dawkę narkotyków, i stał za samobójstwem dilera w Tønsberg.

      – To stawia sprawę w zupełnie innym świetle – skwitował Hammer.

      – Tak?

      – Dam głowę, że Jonathan jest w to zamieszany.

      – Nie wyciągasz zbyt pochopnych wniosków?

      – Zobaczymy. Jak to mówią: niedaleko pada jabłko od jabłoni. Moim zdaniem cała rodzina Ravnów jest zepsuta do szpiku kości.

      Wstał i ruszył w stronę drzwi z opróżnioną do połowy filiżanką kawy.

      – A co z tą narkomanką? Po co przychodziła do Pramma? – spytał Wisting.

      Hammer odwrócił się w drzwiach i zarechotał.

      – Sprzedaż usług seksualnych.

      – Myślisz, że jest dziwką?

      – A Pramm jej klientem.

      – Tak, to może być aż tak proste – przytaknął komisarz i zaczął się zastanawiać, dlaczego nie odgadł tego, co dla wszystkich innych zdawało się oczywistością.

      – To przecież jasne – ciągnął Hammer. – Prawo popytu i podaży. Nie jest pierwszą narkomanką, która sprzedaje się za działkę.

      Portfel Prebena Pramma był stary i wytarty. Został wykonany z brązowej skóry. Był także gruby i pękaty. Sprawiał wrażenie, jakby noszono go w tylnej kieszeni całymi latami. Hammer celnie opisał jego zawartość: nic szczególnego. A mimo to Wisting długo przyglądał się wyciętej z gazety i starannie złożonej fotografii, która znajdowała się w przegródce na banknoty. Papier był wypłowiały, a rogi zaokrąglone, co wskazywało na to, że Pramm często wyjmował zdjęcie i je oglądał. Wycinek przedstawiał klasyczne zdjęcie młodej pary, podobne do zdjęcia ślubnego Wistinga. Panna młoda w białej sukni, trzymająca przed sobą bukiet róż i sztywny pan młody w czarnym smokingu. Pod fotografią widniał napis: „Helena Jäger i Nickolay Lysander, oboje z Hamar, zawarli związek małżeński w katedrze w Hamar w sobotę 1 lipca”. Wisting zastanawiał się, czy Pramm był obecny na ślubie, ale coś mu mówiło, że wcale nie jest pewne, że został zaproszony.

      Jeśli chodzi o pieniądze, to w portfelu leżał banknot pięćdziesięciokoronowy i kilka monet, łącznie siedemdziesiąt trzy korony. Poza tym było tam prawo jazdy, karta bankomatowa, karty stałego klienta Trumf i Domino, karty członkowskie Klubu Tanga w Larviku i Norweskiego Towarzystwa Ornitologicznego. Tym, co najbardziej wypychało portfel, był stos paragonów. Wisting rozłożył je na biurku i posortował według daty. Najstarszy pochodził z kwietnia i dotyczył zakupu rolek filmowych i papieru fotograficznego w sklepie Preus Foto na Prinsegata w Larviku. Na najnowszym była wydrukowana data: czwartek, 20 czerwca, godzina 10:37. Wtedy Pramm był w aptece Fredriksvern na Storgata w Stavern i kupił następujące leki: flunitrazepam, ibuprofen i pyralginę forte. Pół godziny wcześniej robił zakupy w Meny: mleko, chleb, sześciopak piwa, płatki śniadaniowe, kawa mielona, paluszki rybne i makrela w sosie pomidorowym.

      Te trzy paragony dały Wistingowi pewne wyobrażenie o trybie życia Prebena Pramma. Dalej przeglądał kwitki. Po chwili jego wzrok przykuło logo firmy znajdujące się na poplamionym olejem świstku papieru. „Serwis samochodowy Ravn” – brzmiał napis obok zdjęcia mężczyzny trzymającego klucz francuski nad dachem auta. We wtorek 4 czerwca Pramm odebrał swojego saaba 900 z warsztatu należącego do rodziny Ravnów przy Elveveien. Za „różne naprawy” zapłacił dwa tysiące siedemset czterdzieści koron. I to z uwzględnieniem dziesięcioprocentowego rabatu. Rachunek podpisał Jonathan Ravn. Nie wynikało z tego nic oprócz tego, że Pramm naprawiał swój samochód w warsztacie rodziny Ravnów, ale komisarz nie mógł oprzeć się wrażeniu, że miało to jakieś znaczenie dla sprawy.

      Już miał odłożyć portfel i paragony na bok, ale zastygł z kartą członkowską Klubu Tanga w dłoni. Członkostwo dotyczyło roku 2000. Karta wyglądała tak, jakby przeleżała jakiś czas w portfelu, ponieważ miała zaokrąglone rogi. Na karcie znajdował się adres, numer telefonu oraz imię i nazwisko przewodniczącego: Jean-Mikael Larsen. Wisting podniósł słuchawkę i wybrał numer. Po ośmiu sygnałach zamierzał zrezygnować, gdy nagle w słuchawce odezwał się jasny męski głos.

      – Jean-Mikael Larsen.

      Wisting przedstawił


Скачать книгу