Fjällbacka. Camilla Lackberg
Читать онлайн книгу.pożyczyć? – Patrik wskazał na zdjęcia ze szpitala. – Obiecuję, że będziemy się z nimi obchodzić ostrożnie.
– Może pan zatrzymać. – Gunnar podał mu odbitki. – Mamy aparat cyfrowy, przerzuciłem zdjęcia do komputera.
– Dziękuję. – Patrik włożył zdjęcia do teczki.
Odprowadzili go do drzwi. Siadając za kierownicą, miał przed oczami Matsa Sverina jako małego chłopca, potem nastolatka, i w końcu dorosłego mężczyznę. Postanowił, że pojedzie do domu na lunch. Poczuł palącą potrzebę ucałowania swoich bliźniaków.
– Jak się miewa mój kochany wnuczek? – Mellberg też pojechał do domu na lunch. Jak tylko wszedł, wyrwał Ricie małego i zaczął go podrzucać. Leo aż piszczał z radości.
– No proszę. Dziadek przyszedł, więc babcia już się nie liczy. – Rita zrobiła smutną minę, ale po chwili podeszła i ucałowała obu w pulchne policzki.
Bertil był przy jego narodzinach. Nawiązała się między nimi szczególna więź. Nic nie mogłoby jej bardziej ucieszyć. Mimo to ulżyło jej, gdy dał się przekonać, że powinien wrócić do pracy na cały etat. Pomysł, żeby w opiece nad dzieckiem odciążył Paulę, wydawał się dobry, ale chociaż kochała swego supermana od siedmiu boleści, nie miała złudzeń co do jego rozsądku, chwilami mocno szwankującego.
– Co jest do jedzenia? – Mellberg ostrożnie posadził chłopca na jego krzesełku i zawiązał mu śliniak.
– Kurczak z twoją ulubioną salsą mojej roboty.
Mellberg aż zamruczał z zadowolenia. Kiedyś najbardziej egzotycznym daniem w jego menu była potrawka cielęca z koperkiem i ziemniakami, ale Ricie udało się go przekonać do swoich smaków. Jej salsa była tak ostra, że niemal wypalała dziury w zębach, ale Mellberg ją uwielbiał.
– Późno wczoraj wróciliście.
Postawiła na stole talerz z mniej pikantnym jedzeniem dla wnuka, żeby Bertil mógł go nakarmić.
– Mamy mnóstwo roboty. Paula i chłopaki pracują w terenie. Hedström słusznie zauważył, że w komisariacie powinien zostać ktoś, kto umie sobie radzić z mediami, a nikt nie nadaje się do tego lepiej niż ja. – Podał wielką łychę wnukowi. Leo połowę wypluł.
Rita ukryła uśmiech. Patrikowi znów się udało go wykołować. Polubiła Hedströma za to, że umiał postępować z Bertilem. Odrobina cierpliwości, dyplomacji i parę pochlebstw, a robił dokładnie to, czego się od niego chciało. Sama tak robiła i dobrze im się układało.
– Mój biedaku, przepracujesz się. – Nałożyła mu kawał kurczaka i dużo salsy.
Leo już opróżnił talerz, więc Mellberg rzucił się na jedzenie. Wchłonął swoją porcję i dokładkę, rozparł się na krześle i poklepał po brzuchu.
– Dobre było. Wiem, co by nam teraz podeszło, prawda, Leo? – Wstał i podszedł do zamrażarki.
Rita wiedziała, że powinna go powstrzymać, ale nie miała serca. Mellberg wyjął trzy wielkie lody Magnum i z zadowoloną miną rozdał wszystkim. Małego prawie nie było zza loda widać. Jak tak dalej pójdzie, niedługo będzie szerszy niż dłuższy. Trudno, dziś można zrobić wyjątek.
Fjällbacka 1870
Karl leżał na środku łóżka. Przysunęła się do niego. Spał w kalesonach i podkoszulku. Niedługo będzie musiał wstać i zmienić Juliana w latarni. Ręka jej drżała, gdy delikatnie pogładziła go po udzie. Nie ona powinna to robić, ale coś jest nie tak. Dlaczego w ogóle jej nie dotyka? Prawie się nie odzywa. Ledwie podziękuje, wstając od stołu. Omija ją wzrokiem, jakby była przezroczysta, niezauważalna.
W domu spędzał niewiele czasu. Siedział w latarni, krzątał się po obejściu albo przy łódce. Albo wypływał w morze. Całymi dniami siedziała sama i gdy w niewielkim domu zrobiła, co do niej należało, zostawało jej sporo wolnego czasu. Chwilami myślała, że wkrótce zwariuje. Gdyby miała dziecko, miałaby towarzystwo i coś do roboty. Wtedy nie przeszkadzałoby jej ani to, że Karl pracuje od świtu do nocy, ani to, że się nie odzywa. Gdyby mieli dziecko, któremu mogłaby się poświęcić.
Pracując całe lata w gospodarstwie, nauczyła się tyle, że najpierw między mężczyzną a kobietą musi dojść do czegoś, co im się jeszcze nie zdarzyło. Więc przesuwała dłonią po jego udzie. Serce jej waliło z napięcia i podniecenia, gdy wsunęła rękę do jego rozporka.
Karl drgnął i usiadł na łóżku.
– Co ty wyprawiasz? – Oczy mu pociemniały, takiego jeszcze go nie widziała. Cofnęła dłoń.
– Ja… pomyślałam tylko… – Nie znajdowała słów. Jak wyjaśnić coś tak oczywistego? Coś, co nawet dla niego powinno być oczywiste, bo choć byli po ślubie już trzy miesiące, ani razu nie doszło między nimi do zbliżenia. Łzy napłynęły jej do oczu.
– Pójdę spać do latarni, bo tu nie mam spokoju. – Przepchnął się obok niej, ubrał i zbiegł na dół.
Emelie czuła się tak, jakby ją spoliczkował. Do tej pory ją tylko ignorował. Nigdy nie mówił do niej takim tonem. Twardym, zimnym i pogardliwym. I patrzył jak na jakieś paskudztwo, które wypełzło spod kamienia.
Przysunęła się do okna, policzki miała mokre od łez. Wiał silny wiatr i Karl, idąc do latarni, musiał się z nim zmagać. Szarpnął drzwi i wszedł do środka. Po chwili zobaczyła zarys jego sylwetki na tle lampy.
Wróciła do łóżka i rozpłakała się. Dom trzeszczał i skrzypiał, jakby miał odlecieć w siną dal, hen, nad wyspy. Jakoś się nie bała. Wolałaby odlecieć dokądkolwiek, byle tu nie tkwić.
Poczuła muśnięcie na policzku, dokładnie w miejscu, gdzie ją zapiekło po tym, co powiedział Karl. Drgnęła. Nikogo nie było. Naciągnęła kołdrę pod brodę i rozejrzała się po kątach. Pusto. Znów się położyła. Na pewno jej się zdawało. To samo było z odgłosami. Słyszała je, odkąd przypłynęła na wyspę. I z otwartą szafą, którą na pewno zamknęła. I z cukiernicą, która ni stąd, ni zowąd przemieściła się ze stołu na szafkę. To musiały być przywidzenia. Z samotności wyobraźnia płata czasem figle.
Z dołu dobiegł odgłos przesuwania krzesła. Usiadła i wstrzymała oddech. W uszach miała słowa tamtej baby. Do tej pory wolała o nich nie pamiętać. Nie chciała schodzić i sprawdzać. Lepiej nie wiedzieć, co tam jest i co jeszcze przed chwilą było tu i musnęło ją po policzku.
Naciągając kołdrę na głowę, trzęsła się jak dziecko chowające się przed upiorami. Leżała tak do świtu. Nic już nie słyszała.
– Co o tym wszystkim myślisz? – spytała Paula. Siedzieli z Göstą w pokoju socjalnym i jedli kupiony w Konsumie lunch.
– Że to dziwna sprawa. – Gösta nabrał na widelec kawałek rybnej zapiekanki. – Nikt nic o nim nie wie, ale lubili go, uważali, że jest otwarty i towarzyski. Coś tu się nie zgadza.
– Hm… też mi się tak wydaje. Jak można być aż tak skrytym? Przecież jak się rozmawia przy kawie albo podczas lunchu, to człowiekowi musi się coś wypsnąć.
– Wiesz co, ty na początku też nie byłaś zbyt rozmowna.
Paula się zaczerwieniła.
– No tak, masz rację. Zresztą właśnie o to mi chodzi. Milczałam, bo miałam coś do ukrycia. Nie wiedziałam, jak zareagujecie na wieść, że żyję z kobietą. Pytanie: co chciał ukryć Mats