Zanim umrę. Jenny Downham

Читать онлайн книгу.

Zanim umrę - Jenny  Downham


Скачать книгу
e>Jenny DownhamZanim umręPrzełożyła Monika GajdzińskaWydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA

      Zajrzyj na strony:

      www.nk.com.pl

      

      Znajdź nas na Facebooku

      www.facebook.com/WydawnictwoNaszaKsiegarnia

      

      Poznaj naszą ofertę – LITERATURA DLA KOBIET

      www.nk.com.pl/literatura-dla-kobiet/9/kategoria.html

      ROZDZIAŁ PIERWSZY

      Chciałabym mieć chłopaka. Mieszkałby w szafie na wieszaku. Mogłabym go wyjmować, kiedy zechcę, a on spoglądałby na mnie wzrokiem amanta filmowego, tak jakbym była piękna. Nie mówiłby wiele, tylko oddychałby ciężko, zdejmując skórzaną kurtkę i rozpinając dżinsy. Nosiłby białe majtki i wyglądałby tak bosko, że byłabym bliska omdlenia. Mnie też by rozebrał, szepcząc: „Tesso, kocham cię. Cholera, naprawdę cię kocham. Jesteś piękna”. Właśnie tak by mówił, zsuwając ze mnie ubranie.

      Siadam i zapalam lampkę stojącą przy łóżku. Mam długopis, ale nie mogę znaleźć papieru, więc piszę na ścianie: „Chcę poczuć ciężar jego ciała na moim”. Potem kładę się z powrotem i patrzę w niebo. Ma dziwny kolor – czerwony i brunatny jednocześnie, jakby dzień krwawił.

      Czuję zapach kiełbasy. W sobotę na kolację zawsze są kiełbaski. Do tego ziemniaki, kapusta i cebula. Tata wyciągnie los na loterię, a Cal wytypuje liczby. Zasiądą przed telewizorem z tacami na kolanach i obejrzą „Czynnik X”, a potem „Milionerów”. Później Cal się wykąpie i pójdzie do łóżka, tata zaś będzie pił piwo i palił papierosy tak długo, aż poczuje się senny.

      Zajrzał do mnie wcześniej, niż się spodziewałam. Podszedł do okna i rozsunął zasłony.

      – Spójrz tylko! – wykrzyknął, kiedy słońce rozświetliło pokój. Było popołudnie, widziałam wierzchołki drzew, niebo. Jego sylwetka rysowała się na tle okna. Stał z rękami opartymi na biodrach i wyglądał jak Power Ranger. – Jak mam ci pomóc, skoro nic nie mówisz? – spytał, podchodząc i przysiadając na krawędzi mojego łóżka. Wstrzymałam oddech. Jeśli robi się to dostatecznie długo, przed oczami zaczynają tańczyć białe plamki światła. Tata wyciągnął rękę i pogłaskał mnie po głowie. Zaczął delikatnie masować ją palcami.

      – Oddychaj, Tesso – szepnął.

      Złapałam czapkę leżącą na stoliku i wepchnęłam ją sobie na oczy. Wtedy wyszedł. Teraz smaży kiełbaski na dole. Dobiega mnie dźwięk strzelającego tłuszczu, sos skwierczy na patelni. Nie jestem pewna, czy to możliwe, żeby docierały tu odgłosy z kuchni, ale nic mnie już nie dziwi. Słyszę, jak Cal rozpina płaszcz; przyniósł musztardę ze sklepu. Dziesięć minut temu dostał funta i ostrzeżenie: „Nie rozmawiaj z obcymi”. Kiedy wyszedł, tata stał na ostatnim stopniu schodów przed domem i palił papierosa. Słyszałam szelest liści opadających na trawę u jego stóp. Inwazja jesieni.

      – Powieś płaszcz i sprawdź, czy Tessa czegoś nie potrzebuje – powiedział tata. – Mamy pełno jagód, postaraj się ją zachęcić, żeby trochę zjadła.

      Cal ma na nogach trampki; powietrze świszcze, kiedy wbiega po schodach i wpada do mojego pokoju. Udaję, że śpię, ale on nic sobie z tego nie robi. Nachyla się nade mną i szepcze:

      – Nie będę zmartwiony, jeśli nie odezwiesz się do mnie nigdy więcej.

      Otwieram jedną powiekę i widzę przed sobą parę niebieskich oczu.

      – Wiedziałem, że udajesz – oznajmia z szerokim, zniewalającym uśmiechem. – Tata pyta, czy zjesz jagody.

      – Nie.

      – Co mam mu powiedzieć?

      – Powiedz, że chcę dostać słoniątko.

      Śmieje się.

      – Będzie mi ciebie brakowało – mówi i zostawia drzwi otwarte, nie troszcząc się o przeciąg ze schodów.

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20

      ROZDZIAŁ DRUGI

      Zoey nie zawraca sobie głowy pukaniem, wchodzi i rzuca się na moje łóżko. Patrzy ze zdziwieniem, jakby nie spodziewała się, że mnie jeszcze zobaczy.

      – Co robisz? – pyta.

      – Nie rozumiem.

      – Nie schodzisz już na dół?

      – Tata dzwonił do ciebie?

      – Boli cię?

      – Nie.

      Przygląda mi się podejrzliwie, a potem wstaje i zdejmuje płaszcz. Ma na sobie kusą czerwoną sukienkę pasującą do torebki, którą rzuciła na podłogę.

      – Idziesz gdzieś? – pytam. – Na randkę?

      Wzrusza ramionami, podchodzi do okna i patrzy na ogród. Rysuje palcem obwódkę na krawędzi szklanki i mówi:

      – Może powinnaś postarać się uwierzyć w Boga.

      – Powinnam?

      – Tak, może wszyscy powinniśmy uwierzyć. Cała rasa ludzka.

      – Nie sądzę. On chyba nie żyje.

      Odwraca się, żeby mi się przyjrzeć. Jest blada jak zima. Za jej ramionami wznosi się samolot.

      – Co tam naskrobałaś na ścianie? – pyta.

      Nie wiem, dlaczego pozwalam jej przeczytać. Chyba chcę, żeby coś się działo. Słowa napisane czarnym atramentem pod wzrokiem Zoey zamieniają się w małe pajączki. Czyta raz po raz. Nienawidzę myśli, że bardzo mi współczuje.

      – Życie to nie bajka, co? – pyta miękko.

      – A mówiłam kiedyś, że tak jest?

      – Sądziłam, że tak uważasz.

      – Nie.

      – Twój tata raczej spodziewa się, że poprosisz o kucyka, a nie o chłopaka.

      Nasz śmiech brzmi dziwnie. Podoba mi się, chociaż jednocześnie boli. Z całą pewnością najbardziej lubię chichotać z Zoey, bo wiem, że obie mamy jednakowo głupie myśli. Wystarczy, że powie: „Może powinnaś wybrać się do stadniny ogierów?” – i już pękamy ze śmiechu.

      – Płaczesz? – pyta Zoey.

      Nie jestem pewna. Chyba tak. Zachowuję się jak te kobiety pokazywane w telewizji, które straciły swoje rodziny. Ryczę jak zwierzę, które przytrzasnęło sobie łapę. Nagle dociera do mnie wszystko – moje palce przypominają już szpony, mam przezroczystą skórę. Czuję, że w lewym płucu mnożą się komórki nowotworowe, gromadzą się jak proch wypełniający wazon. Już niedługo nie będę mogła oddychać.

      – To normalne, że się boisz – oznajmia Zoey.

      – Nie boję się.

      – Oczywiście, że się boisz. Cokolwiek czujesz, to jest w porządku.

      – Możesz sobie wyobrazić, że strach przepełnia cię cały czas, Zoey?

      – Mogę.

      Bzdura. Nie ma o tym pojęcia, całe życie jest przed nią. Znów chowam się pod kapeluszem, nie całkiem, bo będzie mi brakowało oddechu. I rozmów. Okien. Będę tęskniła za ciastkami. I za rybami. Lubię ryby. Lubię patrzeć, jak ich pyszczki otwierają się i zamykają na przemian. Tam, dokąd pójdę, nie można niczego zabrać. Zoey patrzy, jak ocieram oczy rogiem poduszki.

      – Zrób to ze mną – mówię.

      – Co takiego? – Wygląda na przestraszoną.

      – To,


Скачать книгу