Zanim umrę. Jenny Downham
Читать онлайн книгу.będę dla ciebie okropna, zmuś mnie. Mam długą listę rzeczy, których chciałabym doświadczyć.
Kiedy wreszcie mówi: „Dobra”, stara się, żeby zabrzmiało to tak lekko, jakby zgodziła się częściej mnie odwiedzać.
– Naprawdę?
– Przecież powiedziałam.
Zastanawiam się, czy wie, co ją czeka. Siadam na łóżku i patrzę, jak myszkuje w mojej szafie. Myślę, że ma już plan. To mi się właśnie podoba u Zoey. Musi się spieszyć, bo w mojej głowie przesuwają się kolejne obrazy. Marchewki. Powietrze. Kaczki. Grusze. Aksamit i jedwab. Jeziora. Będę tęsknić za lodem. I za kanapą. I za salonem. I za magicznymi sztuczkami Cala. I za białymi rzeczami – mlekiem, śniegiem, łabędziami.
Zoey wyciąga z głębi szafy obcisłą kieckę, którą tata kupił mi w zeszłym miesiącu. Nie oderwałam jeszcze metki.
– Pożyczę ją – mówi – a ty możesz włożyć moją. – Zaczyna rozpinać sukienkę.
– Wybieramy się gdzieś?
– Jest sobotni wieczór, Tess. Słyszałaś o czymś takim?
Jasne, pewnie, że słyszałam.
Nie stałam na nogach od wielu godzin. Dziwnie się czuję, tak, jakbym była pusta w środku, eteryczna. Zoey stoi przede mną w samej bieliźnie i pomaga mi włożyć czerwoną sukienkę przesiąkniętą jej zapachem. Miękki materiał przywiera do mojej skóry.
– Dlaczego się przebieramy?
– Miło jest poczuć się kimś innym przez chwilę.
– Kimś takim jak ty?
Zastanawia się.
– Być może kimś takim jak ja.
Przyglądam się swojemu odbiciu w lustrze i cieszę się, że wyglądam zupełnie inaczej niż zwykle. Mam wielkie oczy, które spoglądają groźnie. Czuję, że teraz wszystko może się zdarzyć. Nawet moje włosy wyglądają lepiej, jakby zostały artystycznie wystrzyżone. Nikt się nie domyśli, że były zgolone i teraz odrastają. Patrzymy na siebie, stojąc ramię w ramię. Potem Zoey odciąga mnie od lustra i sadza na łóżku. Przynosi z toaletki koszyczek z kosmetykami i przysiada obok. Wpatruję się w jej twarz, kiedy rozciera podkład na palcu i rozprowadza go na moich policzkach. Jest blondynką o bardzo jasnej karnacji, ma trądzik, który dodaje jej dzikości. Nigdy w życiu nie miałam pryszczy. Szczęściara ze mnie.
Zoey obrysowuje kontur moich warg i wypełnia go szminką. Znajduje tusz do rzęs i każe mi patrzeć jej prosto w oczy. Próbuję sobie wyobrazić, jak to by było być nią. Często tak robię, ale nigdy mi się to nie udaje. Uśmiecham się, kiedy znów prowadzi mnie do lustra. Jestem do niej trochę podobna.
– Dokąd chcesz pójść? – pyta.
Jest mnóstwo miejsc. Puby, kluby, dyskoteki. Pragnę się znaleźć w wielkiej, ciemnej sali, gdzie z trudem można się poruszać i ciała ocierają się o siebie. Chcę wysłuchać tysiąca piosenek puszczanych niewiarygodnie głośno. Marzę o tym, by tańczyć tak szybko, żeby moje włosy urosły do ziemi i żebym mogła je przydeptywać. Mam ochotę wrzeszczeć głośno, przekrzykując innych. Chcę być tak rozpalona, żeby móc topić w ustach kostki lodu.
– Chodźmy potańczyć – mówię. – Poszukajmy chłopaków, z którymi pójdziemy do łóżka.
– Dobra. – Zoey podnosi torebkę i wyprowadza mnie z pokoju.
Tata wygląda z salonu i wchodzi po schodach. Udaje, że idzie do toalety, i ujrzawszy nas, wyraża na głos swoje zdziwienie:
– Wstałaś! To cud! – Kiwa głową, dziękując Zoey. – Jak tego dokonałaś?
Zoey uśmiecha się, kierując wzrok ku podłodze.
– Potrzebowała tylko małej zachęty.
– To znaczy?
Opieram rękę na biodrze i patrzę mu prosto w oczy.
– Zoey zabiera mnie na tańce przy rurze.
– Zabawne – mówi tata.
– Naprawdę.
Potrząsa głową i rysuje dłonią kółko na brzuchu. Żal mi go. Nie wie, jak zareagować.
– Wszystko w porządku – uspokajam go. – Idziemy do klubu.
Tata zerka na zegarek, jakby on mógł mu coś podpowiedzieć.
– Będę się nią opiekowała – wtrąca Zoey. Jest tak słodka i przekonująca, że prawie jej wierzę.
– Nie – protestuje tata. – Tessa potrzebuje spokoju. W klubie będzie pełno dymu i głośna muzyka.
– Skoro potrzebuje spokoju, to po co pan do mnie dzwonił?
– Chciałem, żebyś z nią porozmawiała, a nie wyciągała ją z domu!
– Spokojnie. – Zoey się śmieje. – Wrócimy na czas.
Czuję, jak opuszcza mnie cała radość, bo wiem, że tata ma rację. Jeśli pójdę do klubu, będę to potem odsypiała przez tydzień. Kiedy tracę za dużo energii, zawsze muszę za to zapłacić.
– Nic mi nie będzie – mówię.
Zoey chwyta mnie za ramię i ciągnie za sobą po schodach.
– Przyjechałam samochodem mamy – oznajmia. – Odwiozę Tessę przed trzecią.
Tata się nie zgadza, twierdzi, że to za późno; każe odwieźć mnie przed północą. Powtarza to kilka razy, podczas gdy Zoey wyjmuje mój płaszcz z szafy. Wychodząc, krzyczę: „Do widzenia!”, ale on nie odpowiada. Zoey zamyka za nami drzwi.
– Możemy wrócić o północy – mówię.
Odwraca się do mnie.
– Słuchaj, dziewczyno, jeśli chcesz spędzić przyjemnie wieczór, musisz się nauczyć łamać reguły.
– Powrót przed północą w niczym nam nie przeszkodzi. Po co tata ma się martwić?
– Niech się martwi. To bez znaczenia. Ktoś taki jak ty nie musi się przejmować konsekwencjami!
Nigdy nie myślałam o sobie w ten sposób.
ROZDZIAŁ TRZECI
Oczywiście idziemy do klubu. W sobotni wieczór nigdy nie jest tam za dużo dziewczyn, a Zoey ma świetne ciało. Bramkarze wyławiają nas z tłumu i machają do nas, żebyśmy ominęły kolejkę. Przepuszczają nas, a Zoey wykonuje przed nimi kilka tanecznych kroków. Odprowadzają nas wzrokiem, kiedy wchodzimy do szatni.
– Udanego wieczoru, dziewczyny! – wołają za nami.
Nie musimy płacić za wstęp. Czujemy się jak królowe. Zostawiamy płaszcze w szatni i podchodzimy do baru, żeby zamówić dwie cole. Zoey dolewa do swojej rumu z piersiówki, którą nosi w torebce. Robią tak wszyscy studenci z jej college’u. W ten sposób wychodzi taniej. Postanawiam przestrzegać zakazu picia napojów wyskokowych. Alkohol przypomina mi o radioterapii. Kiedyś skatowałam się mieszanką z barku taty i od tej pory kojarzę drinki z terapią. Alkohol ma smak napromieniowanego ciała.
Opieramy się o bar i dokonujemy inspekcji. Sala jest już pełna, na parkiecie podrygują młodzi ludzie o rozgrzanych ciałach. Światła reflektorów przesuwają się po piersiach, pupach i suficie.
– Mam kondomy – szepcze Zoey. – Są w mojej torebce, na wypadek gdybyś potrzebowała. – Dotyka mojej ręki. – Wszystko w porządku?
– Tak.
– Nie