Zanim umrę. Jenny Downham

Читать онлайн книгу.

Zanim umrę - Jenny  Downham


Скачать книгу
On znajdzie dla mnie lekarstwo i będziemy żyli długo i szczęśliwie. Ale nic z tego.

      – Masz kondomy? – pyta szeptem. – Skończyły mi się.

      Sięgam po torebkę Zoey i wyrzucam jej zawartość na podłogę. Znajduje prezerwatywę i kładzie ją na nocnym stoliku. Ściąga skarpetki. Powoli zdejmuję stanik. Jeszcze nigdy nie rozbierałam się przed facetem. Patrzy na mnie tak, jakby chciał mnie zjeść i zastanawiał się, od czego zacząć. Słyszę, jak wali mi serce. Ma problem ze zdjęciem majtek. Ściągam swoje i zaczynam dygotać. Oboje jesteśmy nadzy. Myślę o Adamie i Ewie.

      – Będzie dobrze – mówi, ujmując mnie za rękę, i prowadzi do łóżka. Odchyla kołdrę i wślizgujemy się pod nią. Jesteśmy na pokładzie łodzi. Leżymy na dnie. Mogę się schować.

      – Spodoba ci się – zapewnia.

      Całujemy się, najpierw powoli, jego palce leniwie prześlizgują się po moim ciele. Podoba mi się ta delikatność, z jaką zbliżamy się do siebie, dotykamy się niespiesznie w blasku świecy. Ale to nie trwa długo. Jego pocałunki stają się coraz mocniejsze, wpycha mi język coraz głębiej, jakby chciał być jeszcze bliżej. Jego dłonie natarczywie obmacują mnie i ściskają. Czy on szuka czegoś szczególnego? Wciąż powtarza: „O, tak, o, tak”, ale nie wydaje mi się, żeby zwracał się do mnie. Ma zamknięte oczy i usta pełne moich piersi.

      – Spójrz na mnie – proszę. – Chcę, żebyś na mnie patrzył.

      Unosi się na łokciu.

      – Mówiłaś coś?

      – Nie wiem, co mam robić.

      – Jesteś świetna. – Ma ciemne oczy, nie poznaję go. Jakby zmienił się w kogoś innego, jest jeszcze bardziej obcy niż przed kilkoma minutami. – Wszystko w porządku.

      Znowu całuje mnie po szyi, piersiach, brzuchu, aż tracę z oczu jego twarz. Głaszcze mnie rękoma coraz niżej i nie wiem, jak mu powiedzieć, żeby przestał. Odsuwam biodra, ale on nie może się ode mnie oderwać. Jego palce zagłębiają się między moje uda i wzdycham z wrażenia. Jeszcze nikt mnie tam nie dotykał. Czy coś jest ze mną nie tak, skoro nie wiem, jak to się robi? Sądziłam, że instynkt podpowie mi, jak mam się zachować. Jednak wszystko wymyka się spod kontroli. Czuję, jakby Jake coś mi kazał, a przecież to ja miałam panować nad sytuacją. Przywieram do niego, obejmuję go ramionami i biję po plecach, jakby był psem, którego zachowania nie rozumiem. Odsuwa się i siada na łóżku.

      – W porządku?

      Przytakuję, kiwając głową.

      Sięga do stolika, gdzie położył prezerwatywę. Obserwuję, jak ją zakłada. Sprawnie mu to idzie. Jest ekspertem w tych sprawach.

      – Gotowa?

      Znów kiwam głową. Nie chcę być niegrzeczna.

      Kładzie się z powrotem i rozchyla mi nogi swoimi, przyciska mnie, napierając całym swym ciężarem. Nagle czuję go w sobie i zaraz będę wiedziała, o co tyle zamieszania. To był mój pomysł. Zauważam mnóstwo rzeczy, podczas gdy czerwone, neonowe cyfry, wyświetlane na jego budziku, zmieniają się z 3:15 na 3:19. Widzę, że jego buty leżą pod drzwiami, które nie zostały zamknięte. Na suficie w przeciwległym rogu pojawił się dziwny cień przypominający ludzką twarz. Przywodzi mi na myśl spoconego grubasa, który przebiegał kiedyś naszą ulicą. Albo jabłko. Najbezpieczniej czułabym się w tej chwili pod łóżkiem albo z głową na kolanach mamy. Jake wspiera się na rękach i porusza powoli nade mną, twarz ma zwróconą na bok, oczy zamknięte. To jest to. Właśnie się dzieje. Przeżywam to w tej chwili. Seks.

      Kiedy jest już po wszystkim, leżę pod nim milcząca i mała. Trwamy tak przez jakąś chwilę, a potem on zsuwa się ze mnie i przygląda mi się w ciemności.

      – Co ci jest? – pyta. – Co się stało?

      Nie mogę na niego spojrzeć, więc przysuwam się bliżej, zakopuję głębiej w pościeli, ukrywam się w jego ramionach. Wiem, że robię z siebie kompletną idiotkę. Płaczę jak dziecko i nie mogę przestać. Okropnie się z tym czuję. Jake głaszcze mnie po plecach i szepcze do ucha: „Ciii”. Odsuwa się, żeby na mnie spojrzeć.

      – Wszystko w porządku? Chyba nie powiesz, że tego nie chciałaś, co?

      Ocieram oczy rogiem kołdry. Siadam i spuszczam nogi przez krawędź łóżka na dywan. Siedzę tyłem do niego i szukam wzrokiem ubrań. Są nieznajomymi cieniami rozrzuconymi na podłodze.

      Kiedy byłam dzieckiem, tata nosił mnie na barana. Byłam tak drobna, że musiał przytrzymywać mnie ręką za plecy, żebym się nie zsunęła. Gdy siedziałam na jego barkach, sięgałam ręką do liści drzew. Nie mogłabym powiedzieć o tym Jake’owi. Nie miałoby to dla niego żadnego znaczenia. Myślę, że słowa nie docierają do ludzi. Może w ogóle nic do nich nie dociera.

      Wślizguję się w ubranie. Czerwona sukienka wydaje się jeszcze krótsza; obciągam ją, usiłując zakryć kolana. Naprawdę wybrałam się do klubu w takim stroju? Wkładam buty i zbieram rzeczy do torebki Zoey.

      – Nie musisz wychodzić – mówi Jake. Leży wsparty na łokciu. W blasku świecy wygląda blado.

      – Chcę wyjść.

      Zoey śpi na dole. Ćpun też. Leżą razem na sofie złączeni w uścisku, zwróceni twarzami do siebie. Nie mogę znieść myśli, że jej to odpowiada. Włożyła nawet jego koszulę; guziki, rozmieszczone w niewielkich odstępach, przypominają mi domki z cukru z bajki dla dzieci. Klękam i dotykam lekko ramienia Zoey. Jest ciepłe. Głaszczę ją, dopóki nie otworzy oczu. Mruga do mnie.

      – Cześć – szepcze. – Skończyliście?

      Przytakuję i nie mogę powstrzymać się od uśmiechu. Zoey opuszcza ramiona ćpuna, siada i rozgląda się po podłodze.

      – Zostało trochę towaru?

      Znajduję puszkę z trawką i podaję jej, a potem idę do kuchni, żeby napić się wody. Myślałam, że pójdzie za mną, ale nie robi tego. Mamy rozmawiać w obecności ćpuna? Piję wodę, odstawiam szklankę na suszarkę i wracam do pokoju. Siadam na podłodze przy nogach Zoey, która zwilża językiem krawędź bibułki i ją skleja, znowu oblizuje i odrywa końcówki.

      – No i? – pyta. – Jak było?

      – W porządku.

      Błysk światła zza zasłony oślepia mnie. Widzę tylko jej lśniące zęby.

      – Dobry był?

      Myślę o Jake’u leżącym na górze, o jego dłoni wiszącej nad podłogą.

      – Nie wiem.

      Zoey się zaciąga, spogląda na mnie z zaciekawieniem i wypuszcza dym.

      – Musisz się do tego przyzwyczaić. Moja mama powiedziała kiedyś, że seks to trzy minuty przyjemności. Postanowiłam wtedy, że ze mną tak nie będzie. Chciałam więcej. I mam więcej. Jeśli pozwolisz im myśleć, że są świetni, jest nieźle.

      Wstaję, podchodzę do okna i rozsuwam zasłony. Na ulicy palą się latarnie. Niedługo chyba zacznie świtać.

      – Zostawiłaś go na górze? – pyta Zoey.

      – No.

      – To trochę niegrzeczne. Powinnaś do niego wrócić.

      – Nie chcę.

      – Nie możemy teraz jechać do domu. Jestem nieprzytomna.

      Gasi skręta w popielniczce, kładzie się z powrotem obok ćpuna i zamyka oczy. Patrzę na nią bardzo długo, obserwuję jej oddech, jak wznosi się i opada. Mdłe światło ulicznych latarni odbija się


Скачать книгу