Wiedźma. Anna Sokalska
Читать онлайн книгу.się zgadzać. Żeby to teraz cofnąć, potrzeba by było mnóstwa papierkowej roboty, a nikt nie ma na to czasu. Zwłaszcza że chłopak ma pisane tu dziś umrzeć.
– Skąd wiesz? – Nina nie poddawała się, ale czuła, że niewiele już może zrobić.
– Mamy swoje sposoby – odpowiedział krótko i wreszcie, oplótłszy łańcuszek dzwonka wokół palców, zawiesił go nad twarzą Dawida. Zadzwonił nim raz, odczekując, aż chłodne wibracje rozejdą się w powietrzu, po czym zakołysał ponownie.
– Długo jesteś aniołem śmierci? – spytała znów Nina, mając nadzieję go rozproszyć i zyskać trochę czasu.
– Kilka tygodni – odparł niewzruszenie i zadzwonił raz jeszcze, zanim poprzednie uderzenie metalicznego serca ucichło.
– To kim byłeś wcześniej?
– Szarym z administracji. Pracowałem w Urzędzie Rejestracji Dusz.
– Szarym? – powtórzyła Nina, tylko częściowo udając zaciekawienie.
– To taka naturalna ranga. Ale nie myśl sobie, że jestem byle kim – dodał, posyłając jej ukosem surowe spojrzenie. Jednocześnie wybijał na dzwonku coraz gęstsze, naglące nuty. – Zajmowałem w Urzędzie istotne stanowisko i miałem całe dekady doświadczenia. Nie wysyłaliby w teren byle kogo, nie sądzisz? – ciągnął, niemal się zapowietrzając.
– Z pewnością – odparła Nina, z zadowoleniem dostrzegając, że grany przez anioła rytm jest nierówny, a ich rozmowa najpewniej szkodzi działaniu dzwonka, ciało Dawida leżało bowiem tak jak kilka minut temu i nic nie wskazywało na to, by jego dusza choćby wyjrzała na zewnątrz.
– No a co właściwie się stało, że cię tu wysłali? – nie ustępowała Nina.
W tej samej chwili dobiegły ich czyjeś głosy. Szary zorientował się, że zaraz zjawi się przy nich grupa turystów i z pewnością wezwą dla Dawida pomoc, co groziłoby jego odratowaniem, a w konsekwencji wspomnianą przez niego papierologią. Nie dając się więcej rozpraszać, klęknął nad Dawidem i zaczął wygrywać dzwonkowe zaklęcie od nowa.
Nina zaś, zamiast chwytać się drugi raz tego samego wybiegu, instynktownie pobiegła w kierunku zbliżających się głosów. W pośpiechu zahaczyła nogą o jeden z kamieni, zamiast jednak przez niego przeniknąć lub poślizgnąć się, posłała go w krótki, ale jak najbardziej żywo-fizyczny lot.
Szary, nie przerywając gry, spojrzał na nią w zdumieniu. Nina również popatrzyła w jego stronę, tym razem z jeszcze większym szokiem dostrzegając, że nad twarzą Dawida, tuż pod dzwonkiem, formuje się soczyście zielona kula mgły, gęstniejąca z każdym fałszywym brzmieniem anielskiego instrumentu.
Niewiele myśląc, zmora Nina chwyciła oburącz jeden z większych, leżących dookoła kamieni, a jej umysł zawirował z podniecenia, gdy udało jej się go podnieść. Nim anioł zrozumiał, co go czeka, zmora doskoczyła do niego zwinnie jak leśne zwierzątko i z całej siły uderzyła go kamieniem w głowę. Szary przewrócił się na bok jak szmaciana lalka, upuszczając kwilący dzwonek, i padł bez ruchu, z zamkniętymi oczami. Nina, nie puszczając swej niespodziewanej broni, kucnęła obok Dawida i z zachwytem graniczącym z trwogą obserwowała, jak zielony obłok wraz z kolejnymi oddechami chłopaka wraca do jego ciała.
Turyści byli już blisko, a Nina, pchnięta jakimś instynktem, chwyciła leżący kilka kroków dalej plecak Dawida, który zdjął, nim rozpoczął wspinaczkę. Podniosła go i może odłożyłaby zaraz z powrotem, gdyby nie to, że kilkuosobowa grupka wyszła zza zakrętu i zauważywszy nieprzytomnego Dawida, pobiegła ku niemu z wielkim zaangażowaniem i okrzykami. Nikt nie zauważył ani stojącej obok Niny, ani trzymanego przez nią plecaka – jakby dziwną mocą przeciągnęła go przez barierę na swoją stronę światów. Nikt też oczywiście nie dostrzegł leżącego pod skałą początkującego anioła śmierci.
– Liczba dusz musi się zgadzać... – powtórzyła na głos Nina, uświadamiając sobie nagle, że pomoc udzielona Dawidowi wcale nie oznacza końca kłopotów. Zarzuciła plecak na ramiona i szybko podeszła do znokautowanego anioła. Nie oddychał, ale wcześniej też chyba tego nie robił. Niny zresztą nie obchodziło, co się z nim stanie. Sięgnęła do kieszeni, w której trzymał organizer, i otworzyła go sobie na ugiętym kolanie. W środku istotnie schowany był blok z kartami zgonów – pierwsza miała już uzupełnioną datę i współrzędne geograficzne, a także imię i numer anioła śmierci oraz nazwę departamentu. Na samym dole przybita była krwistoczerwona pieczątka wraz z podpisem „dyrektora krajowego”, którym okazała się Marzanna. W drugim rogu karty, a także na kolejnych, już na zapas, były też złożone podpisy samego Szarego. Nina pokręciła głową z dezaprobatą, zastanawiając się, co by było, gdyby uzupełniła teraz karty zgonów na nazwiska kilku żyjących osób. Jednak, jako że nie miała na to czasu, wyjęła zatknięte za szlufką organizera pióro z czerwonym atramentem i zabrała się za uzupełnianie karty – zaczynając od wpisania własnego imienia.
– Data urodzenia, PESEL... Po co im to? – mamrotała pod nosem, jednocześnie zastanawiając się, czy jej plan się powiedzie. – Tamten ponurak powiedział, że bez PESEL-u nie wypełni karty, więc chyba tego nie zrobił? Hm... No nic, trudno. Podpisać też mu nic nie podpisałam, poza pouczeniem – przekonywała na głos samą siebie. Wypełniła wszystkie rubryki, złożyła parafkę w miejscu „podpis denata” i wetknęła organizer z powrotem do kieszeni anioła śmierci. W międzyczasie grupa nieznajomych prowizorycznie ustabilizowała szyję Dawida, używając do tego kilku warstw podkoszulków i szalików, i poniosła go ostrożnie w kierunku głównego szlaku.
Zmora Nina pospiesznie ruszyła za nimi. Wkrótce naprzeciw wyszli im ratownicy z noszami, a w ciągu kolejnych minut zapadła decyzja o przetransportowaniu Dawida do Wrocławia helikopterem Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Wszystko działo się szybko, nie dając Ninie nawet chwili na zastanowienie się. Ku jej rozczarowaniu nie zdołała wśliznąć się do ciasnego wnętrza śmigłowca. Czekała ją nie tylko rozłąka z Dawidem, którego od tygodni nie odstępowała na krok, ale też długa podróż do odległego miasta i żmudne szukanie go po szpitalach, sala po sali, bez możliwości uzyskania czyjejkolwiek pomocy.
Nie mając jednak innego wyjścia, Nina dotarła na przystanek autobusowy, by najpierw pojechać do Jeleniej Góry, a stamtąd złapać transport do Wrocławia. Gdy czekała na przyjazd autobusu, obok niej stanęła dziewczyna w nieprzyzwoicie krótkich spodenkach i podkoszulku na ramiączkach, założonych o dobre dwa miesiące za wcześnie. Miała tlenione na żółto, sięgające ramion włosy, rozmazany makijaż oczu i rozwiązane, znoszone trampki. Nachalnie żując gumę, zmierzyła Ninę wzrokiem z góry na dół i splotła ręce na piersi.
– No, no, dałaś czadu – stwierdziła ze swoistym podziwem. – To dopiero mu w uszach zadzwoniło, temu ponurakowi.
– Widzisz mnie? – zdumiała się niezbyt mądrze Nina.
– Nie, skądże. Tak se gadam – odpowiedziała dziewczyna.
– Nie mam pojęcia, jak ja to zrobiłam – przyznała Nina.
– Jak to? To ty nic nie wiesz? – zdziwiła się z kolei blondynka i pociągnęła nosem.
– Coś się stało?
– No jasne, wszyscy o tym gadają. Gdzie ty, pod kamieniem mieszkasz?
– Przyjechałam z Warszawy – burknęła Nina.
– O raju – dziewczyna wywróciła oczami. – W okolicach Ślęży dzieją się jakieś dziwne rzeczy. Krążą różne ploty, ale połowa jest pewnie zmyślona. Zresztą, nie o to chodzi. Myk w tym, że bariera między światem żywych a Międzyświatem jakby popękała. – Blondynka mocno zmrużyła oczy, bardziej czując, niż rozumiejąc, co się wydarzyło. – Nasze powietrza się mieszają, tak jakby, i te światy