Wiedźma. Anna Sokalska

Читать онлайн книгу.

Wiedźma - Anna Sokalska


Скачать книгу
było już ciemno, a padający śnieg mienił się na żółto w świetle latarni. Był piątek, na ulicach kręciło się mnóstwo osób, w większości głośno rozmawiających i śmiejących się studentów. Gdy Nina i Karolina, idąc pod rękę, przemierzały marudnym krokiem jedną z wypełniających się nocnym życiem ulic, Nina – jak zawsze rozglądająca się bystro dookoła – wypatrzyła pośród wędrujących grupek znajome twarze.

      – Patrz! – szepnęła pospiesznie do ucha przyjaciółki. – Dawid tam jest.

      – No i co? – mruknęła Karolina bezsilnie.

      – Jajco – skrzywiła się Nina i niczego nie tłumacząc, pociągnęła przyjaciółkę za sobą. Wprost ku Dawidowi i jego przyjaciołom. – O! Nasz starosta! – zakrzyknęła przyjaźnie, jak gdyby nigdy nic. – A wy jesteście z trzeciej grupy, c’nie? – Uśmiechnęła się lisio do pozostałych osób.

      – Cześć, Karol. – Dawid przywitał Karolinę swobodnie. Był typem wzorowego ucznia, spokojnego, sumiennego i utrzymującego ze wszystkimi poprawne kontakty. Niezbyt wylewny, nie przekraczał granic i nie pakował się w kłopoty. Wiele od siebie wymagał, ale zarazem nie krytykował innych i nie oczekiwał, by byli ideałami; przeciwnie, tolerował nawet najmniej godne pochwały wybryki. Być może dlatego ludzie przy nim uśmiechali się, lecz obgadywali go za jego plecami. Nazywali go nieszczerym świętoszkiem, podejrzewając, że w myślach gardzi nimi i tylko dla zachowania dobrego wizerunku udaje anioła. Nina, zawsze będąc w centrum wydarzeń i znając każdą plotkę krążącą po uczelni i akademikach, nie była pewna, co o nim myśleć. Jej zaintrygowanie z czasem urosło do większych niż przeciętne rozmiarów i przekształciło się w jednostronne zauroczenie. Dbając o własną reputację wyluzowanej równiary, nigdy nie śmiała podchodzić zbyt blisko Dawida, aby nie skalać się jego aurą, ale gdy tylko jej radar wyczuwał jego obecność, niemal obsesyjnie go obserwowała.

      – Karol? – powtórzył jeden z trzech kolegów Dawida, śmiejąc się przy tym bez zażenowania.

      – Od Karolajn – wytłumaczyła Nina. – Ka–ro–li–na jakoś nie brzmi. Za długie.

      – My się chyba nie znamy – zauważył inny chłopak. – Tomek jestem – przedstawił się, po czym wymienili uściski.

      – Dokąd idziecie? – zapytała Nina. Karolina cały czas milczała, skupiając się na swej markotnej minie.

      – Do klubu, tylko jeszcze nie zdecydowaliśmy którego – odpowiedziała jedna z dwóch towarzyszących im dziewczyn, pocierając przy tym dłońmi ukrytymi w puszystych rękawiczkach bez palców. Było coraz zimniej i cała ósemka zaczęła instynktownie podrygiwać w miejscu.

      – Właśnie planowałyśmy coś sobie chlapnąć. – Nina z zawadiackim uśmiechem wykonała gest przechylanego kielonka, klikając przy tym językiem, aż nawet Karolina uśmiechnęła się blado. Reszta parsknęła wesoło i w dobrych nastrojach ruszyli na poszukiwanie odpowiedniego miejsca.

      Noc mijała szybko, a pod wpływem alkoholu nawet Karolina zapomniała o swoich troskach i szczebiotała wesoło z jednym z kolegów Dawida. Siedzieli przy wspólnym stole, ciasno stłoczeni, zamawiając kolejne dzbanki z wybuchową zawartością. Nina z niezadowoleniem dostrzegła, że Dawid bardzo oszczędnie dawkuje sobie procenty, wymyślała więc kolejne preteksty do wznoszenia toastów, podkręcała konkurencję w szybkości picia, wygłaszała komentarze, że „tu chyba wodę leją”, bo nie może się upić, i bezwstydnie stukała się kieliszkiem z Dawidem, używając sprawdzonego szantażu emocjonalno-społecznego w postaci „no dajesz, ze mną się nie napijesz?”. Jednocześnie chytrze obejmowała swój kieliszek, ukrywając fakt, że nie opróżnia go w całości. Ze dwa razy niby przypadkiem go wywróciła, by pozbyć się kolejnej porcji zdradzieckiego płynu, a raz, gdy wszyscy patrzyli na kłócącą się głośno, stojącą kawałek dalej parę, przelała zawartość swego kieliszka do stojącego na środku stołu dzbana. Wreszcie jej wysiłek się opłacił. Karolina i jej dwóch nowych kolegów poszli szaleć na parkiecie w rytmach disco polo, trzeci znajomy Dawida i jedna z koleżanek oddalili się do baru, by po chwili zniknąć gdzieś bez śladu, a druga dziewczyna chwilę wcześniej wyszła na zewnątrz zapalić fajkę albo dwie. Dawid i Nina zostali przy stole sami, a że z racji odmiennych temperamentów nie czuli się w swojej obecności zbyt komfortowo, chłopak pierwszy złamał się i oznajmił, że zaraz wróci, po czym skierował swe kroki ku ubikacji.

      Nina czekała na ten moment cały wieczór. W półmroku, przysłonięta falującymi jak Hatifnatowie ludźmi, bez wahania sięgnęła po torbę Dawida i zaczęła dokładnie przeczesywać jej zawartość. Po chwili, balansując na krawędzi własnych nerwów, odnalazła – zagrzebany w najdalszej kieszeni, w dodatkowym etui – klucz do szafki.

      – To chyba ten – mruknęła pod nosem, obracając go szybko w palcach. Był to zwykły, prosty kluczyk z dopiętym plastikowym breloczkiem opisanym jako „107”.

      Nina wcisnęła etui z powrotem do torby, a kluczyk schowała do kieszeni jeansów; zamknęła klapę teczki i podniosła wzrok – natrafiając na oczy Dawida, stojącego nieruchomo pośród tłumu, wpatrzonego prosto w nią. Zaklęła szpetnie, instynktownie chwyciła swoją kurtkę i plecak i nawet ich nie zakładając, zerwała się z miejsca i wybiegła z klubu, nie oglądając się za siebie.

      Biegła najszybciej, jak potrafiła, omal nie gubiąc własnych nóg. Z impetem wpadła do nocnego autobusu, czym ściągnęła na siebie mętny wzrok podpitych i kiwających się na granicy snu współpasażerów. Los był po jej stronie – po Dawidzie nie było śladu. Nina sprawdziła, czy klucz nie wypadł jej z kieszeni, i z ulgą wyczuwając jego obecność, wreszcie założyła kurtkę i zarzuciła plecak na ramię. Wysiadła kilka przystanków dalej, w pobliżu rzeki.

      – Widział mnie – powiedziała na głos, jakby chciała zbadać ciężar tych słów. – Widział mnie. No i co z tego? Jego słowo przeciw mojemu. Nie ma żadnych dowodów. Chyba... – zmarszczyła czoło, powoli analizując w myślach listę ewentualnych pułapek.

      Mimo swych wybiegów wypiła dość sporo, ale miała mocną głowę i całkiem nieźle szło jej utrzymywanie kontroli nad własnym umysłem.

      – Nie ma! – zawyrokowała ostatecznie. Wyciągnęła kluczyk i utkwiła w nim zafrasowane spojrzenie. – Ach, Karol... – westchnęła z niezadowolonym grymasem. Zaciskając palce na kluczyku, cofnęła rękę za głowę. Wydała z siebie jeszcze jeden, nieartykułowany dźwięk głębokiej frustracji, po czym cisnęła klucz daleko przed siebie, posyłając go wprost w brudne i zimne objęcia rzeki. Mimo zakończonej powodzeniem misji, a przynajmniej kluczowego jej etapu, daleka była od zadowolenia. Nie pozwoliła sobie nawet na drobną przyjemność rzucenia przekleństwa i bez słowa zawróciła do akademika.

      Kilka dni później wydało się, że pieniądze zniknęły. Nina, rzecz jasna, odpowiednio przygotowała przyjaciółkę, zdradzając jej, co zrobiła z kluczem. Gdy Karolinie przyszło wraz z Dawidem tłumaczyć się z zaginięcia kilku tysięcy złotych, dziewczyna, odgoniwszy wyrzuty sumienia, skłamała, że zamknęła szafkę, a klucz miała cały czas dobrze schowany. Na dowód pokazała swój kluczyk, cały i zdrowy, lśniący niewinnie na jej dłoni. Dawid nie mógł się w ten sposób wytłumaczyć.

      – Mój klucz zniknął – przyznał przed profesorem, zachowując zimną krew.

      – Zniknął? – powtórzył profesor, wyraźnie na granicy pomiędzy drwiną a złością.

      – Ktoś go musiał ukraść – dodał Dawid, spoglądając przelotnie na Karolinę. Dziewczyna podchwyciła jego wzrok i zadrżała, ale uparcie trwała w swoim kłamstwie.

      Profesor potarł twarz obiema dłońmi, po czym złożył je jak do modlitwy i przytknął do ust. Przez chwilę w milczeniu wpatrywał się w Dawida.

      – Nie chcę mieszać w to policji –


Скачать книгу