Uwierz w Mikołaja. Magdalena Witkiewicz
Читать онлайн книгу.się do łóżkowej sąsiadki. – Wnuczka jest śliczna! Mówię pani. Moja miniaturka! – Spojrzała rozpromienionymi oczami na lekko skrzywioną, pewnie zupełnie przez przypadek i mimochodem, Helenę.
– Cieszę się, że panie już się polubiły. – Krystyna uśmiechnęła się i wyszła z pokoju.
5
Krystyna Sadkowska nigdy nie podejrzewała, że zajmie się sama jakimkolwiek biznesem. A już na pewno nie biznesem, gdzie będzie się musiała kimś opiekować. A na dodatek takim, który powszechnie się kojarzy z nad wyraz smutnym, trudnym i – cóż tu powiedzieć – mało optymistycznym okresem w życiu, jakim jest starość.
Ku jej zaskoczeniu Dom Seniora Happy End był najbardziej optymistyczną instytucją, jaką znała. Praca tam cieszyła ją jak nic do tej pory i powodowała, że czuła się spełniona jak nigdy wcześniej. Pod każdym względem. No, może nie pod każdym. Czasem zdawała sobie sprawę, że przespała macierzyństwo. Przespała tradycje rodzinne i taką zwyczajną codzienną bliskość.
Nigdy nie umiała okazywać uczuć, bardziej wolała działać, niż mówić. Podobnie jej mąż. Jednak po latach dostrzegła, że nie tylko działania są ważne. Ludzi poznaje się nie tylko po ich czynach, ale też po tym, jak się do siebie odnoszą. Wiedziała, że nie była dla swoich dzieci dobrą matką. Może i zadbała o ich wszechstronne wykształcenie, bo długo nie pracowała zawodowo. Jej pracą było wożenie dzieci na zajęcia dodatkowe. To angielski, to niemiecki, to balet, piłka nożna, gimnastyka artystyczna i gitara. Oczywiście zaprocentowało to w przyszłości. I syn, i córka studiowali, Marta była oprócz tego wziętą modelką. A Miś? Miś miał dwie prężnie działające firmy i skupiał się na nich, ale matka wierzyła, że w końcu zdecyduje się ukończyć studia. Znał doskonale angielski i francuski, pod każdym względem był idealny.
„Jeżeli kogoś kochasz, puść go wolno” – przeczytała kiedyś. Ona swoje dzieci puściła wolno dość wcześnie. Przegapiła moment, kiedy mogła spędzać czas razem z nimi. Zamiast dodatkowej rytmiki mogła przecież poskakać z Martą w kałużach. Albo sprawdzić, kto kopnie piłkę dalej, ona czy syn. Teraz było jednak za późno na takie dywagacje. Może będzie jej dane się zrehabilitować, gdy doczeka się wnuków. Tylko czy dzieci wtedy do niej przyjdą, jeżeli teraz widziała je z rzadka?
Nigdy nie przywiązywali uwagi do celebrowania świąt, ale wraz z upływem lat Krystyna zrobiła się nieco bardziej sentymentalna. Nie podejrzewała siebie o to, że będzie się wzruszać, gdy usłyszy świąteczną piosenkę w sklepie albo gdy przez okno w centrum handlowym zobaczy małą dziewczynkę, której oczy błyszczą na widok kolorowej bombki na ogromnej choince. Kiedyś tak cieszyła się Marta, dopóki… w niej tego nie zabiła. Krystyna chciała jak najlepiej. Egipt, Turcja, nawet raz spędzili święta na australijskiej plaży. Feeria doznań, nowych smaków, zapachów. Tylko jakoś zabrakło smaku i zapachu domu.
Teraz w święta dzieciaki lecą na Malediwy. Nawet pytały, czy ona i ojciec nie wybiorą się z nimi, ale Adam chyba nie miał za bardzo ochoty, a ona czuła się wreszcie komuś potrzebna. Swoim pacjentom czy raczej domownikom. Ludziom, którym chciała pomóc, by byli szczęśliwi. Tak po prostu. Teraz nie musiała gonić za niczym. Mogła po prostu przy nich być. Nie robiła tego dla pieniędzy. Miała ich sporo, bo zarobili ich z Adamem wystarczająco dużo, by ustawić życie dzieciakom i sobie. Mogli spędzić starość, leżąc do góry brzuchem, jednak ani ona, ani jej mąż nie umieli żyć bezczynnie.
Adam nie był w zasadzie jej mężem. Gdy dzieciaki były małe, podpisał bardzo niepewny kontrakt. Żeby nie ryzykować utraty całego majątku, rozwiedli się i Adam przepisał wszystko na nią. Na szczęście nie było kłopotów i kontrakt przyniósł znowu ogromne pieniądze, ale nie byli już małżeństwem. Były plany, by ponownie się pobrać, ale nigdy nie było na to czasu. I już chyba nigdy się nie znajdzie. Właściwie tak wyglądało całe ich wspólne życie – niby razem, ale jednak oddzielnie.
Adam był właścicielem największego w mieście centrum handlowego, ona założyła kilka lat temu dom seniora. Widywali się coraz rzadziej. Ona pomieszkiwała w wyremontowanym mieszkanku na strychu, tuż nad pokojem pani Sabiny i Helenki, a Adam coraz częściej przebywał w swoim gabinecie na ostatnim piętrze galerii handlowej w samym centrum miasta. Dom na przedmieściach właściwie stał pusty. Najwięcej czasu spędzała tam młoda kobieta, która regularnie przychodziła sprzątać.
Czasem ta dziewczyna nie miała co zrobić z córką i zabierała ją ze sobą. Sadzała ją wtedy przed wielkim telewizorem, włączała bajki na Netfliksie, a sama wykonywała swoją pracę. Gdy kończyła, siadywała obok małej i wyobrażała sobie, że to jest właśnie jej życie. Marzyła o świecie, który był dla niej nieosiągalny.
6
Anna Zielonka pchała przed sobą wózek, wypakowany po brzegi zabawkami. Na wierzchu leżało kilka kolorowych bombek, zapachowe świąteczne świeczki i olbrzymia gwiazda do przyczepienia na szczycie choinki.
– Mamuś, a coś dla ciebie? – Obok wózka podskakiwała mała dziewczynka. Na końcach mysich warkoczyków miała zawiązane barwne wstążeczki.
– Ale ja wszystko mam. Naprawdę nic nie potrzebuję.
– Ale prezenty nie są od potrzebowania! Prezenty składają się z marzeń! O czym marzysz, mamuś? – pytała, skacząc wokół matki.
Anna pokiwała głową i uśmiechnęła się do córki. Kochała ją najmocniej na świecie i tak bardzo chciała, by chociaż jedno marzenie tej małej istotki się spełniło. Bo Anna chyba już nie miała marzeń. A przynajmniej nie takich, które mogłyby się znaleźć w koszyku wypełnionym po brzegi kolorami świąt Bożego Narodzenia.
Przychodziły tam już od kilku dni. Za każdym razem wiozła przez sklep wózek wypełniony marzeniami córki. Tak bardzo żałowała, że niestety nie będzie mogła żadnego z tych marzeń spełnić. Może kiedyś? Może kiedyś, gdy zamknie oczy i je otworzy, znajdzie się nagle w takiej sytuacji życiowej, gdy w święta ludzie uśmiechają się do siebie, gdy wiesza się kolorowe bombki na choince, a pięknie zapakowane prezenty wysypują się spod ustrojonego drzewka na sam środek pokoju. Tak jak w tamtym wielkim domu, który sprzątała raz w tygodniu. A w zasadzie usuwała niewidzialne pyłki, bo nawet nie miał kto tam nabrudzić.
Anna naprawdę wierzyła, że marzenia się spełniają. Tylko kiedy? Czy wtedy, gdy Zosia będzie zbyt duża, by się cieszyć z misiów, lalek czy kolorowej ciastoliny? I co wtedy włoży do koszyka swoich marzeń? Czy w ogóle będzie jeszcze miała jakieś marzenia?
– Chodź, Zosiu, idziemy do domu. – Czule pogładziła małą po policzku.
– Dobrze, mamuś. Przyjdziemy tu jutro znowu?
– Możemy przyjść, kochanie.
– Dziękuję. – Zosia przez chwilę podskakiwała z radości, po chwili jednak spoważniała. – Tata jest w domu?
– Nie, dzisiaj nie ma.
– Ach, to będzie cudowny wieczór. Tylko we dwie, prawda? Zrobimy sobie czary!
Anna spojrzała na cenę zapachowej świeczki, którą Zosia włożyła do koszyka. Trzy dwadzieścia. Nie tak źle. Trzymając ją, poszła do kasy samoobsługowej. Zapłaciła, wzięła córkę za rękę i ruszyły w stronę wyjścia. Tak, tego wieczoru będą robić czary. Czary, które powinny być codzienną normalnością.
Kiedyś