Głębia. Powrót. tom 2. Marcin Podlewski
Читать онлайн книгу.schwytać „odpowiedzialnego za nią” Grunwalda. Dziwiło tylko, po co ciągnie ze sobą niekompetentną podwładną i czemu to właśnie on optował za wycofaniem własnego raportu. Czyżby uznał, że trzeba dać tej całej Tert jeszcze jedną szansę?
Tak czy owak, flota, jak uznał Stone, była absurdalnie duża. Kiedy jednak przyjęto, że mają się na nią składać siły Triumwiratu, poszczególne Obręby wystawiły moc militarną całkowicie niewspółmierną do sytuacji. Na tym tle Kontrola była zmuszona włączyć do misji nowoczesną „Divinę” – jedną ze swoich perełek. W ten sposób – parafrazując średniowieczne porzekadło – do schwytania małej myszy zamiast kota użyto tygrysa na sterydach.
Ale nie to zdziwiło najbardziej Stone’a, a niszczyciel, który dołączył do akcji na specjalną prośbę niejakiego Tufta Khamara, jednego z wyższych oficjeli wojskowych Federacji. Gdy akcja osiągnęła etap tworzenia floty, Tuft, podobnie jak kilku innych wysoko postawionych wojskowych Zjednoczenia, otrzymał dostęp do – okrojonego co prawda – raportu na temat zdarzenia w 32C. Nie wiadomo, co konkretnie wywołało jego reakcję, ale po zapoznaniu się z dokumentacją uparł się, by do operacji wcisnąć jeszcze niszczyciel. Wszystko po to, by w akcji mógł wziąć udział bliski ziomek Tufta, niejaki Bata Toccata, kapitan „Harmidra”, który zakończył jakiś czas temu służbę i nie podlegał już bezpośrednio Kontroli, a Federacji. Nie trzeba było dodawać, że wywołało to kolejne zamieszanie.
Absurd.
Oprócz „Harmidra” i tak już przesadzona Flota K składała się z superkrążownika Kontroli, dwóch falowców Klanu, podległego Klanowi „Horyzontu” i krążowników ze wsparciem fregat – po jednym na każde przedstawicielstwo Triumwiratu i sił Stripsów. Tylko Zbiór dołożył swoją cegiełkę nie w postaci okrętów, a Prognostyków.
Obu, wychudzonych i łysych, z wielkimi goglami częściowo wtopionymi w skórę, sekretarz spotkał przy pierwszej synchronizacji razem z Przedstawicielką Zbioru. Znajdowali się wówczas w okolicach Terzana 10 – wielkiej gromady kulistej, mieszczącej się około dziewiętnastu tysięcy lat świetlnych od Terry i siedem i pół tysiąca lat od Jądra. Była to pierwsza synchronizacja „Horyzontu”, na którą zgodnie z wcześniejszymi zaleceniami wskrzeszono wszystkich, nie tylko personel nawigacyjny. Superkrążownik był wszakże na tyle duży, że Everett liczył na chwilę samotności. Miał nadzieję, że uda mu się pospacerować nieco po przestronnej stazo-nawigacji okrętu bez napotykania co chwilę pozostałych członków ekspedycji. Niestety, nie było mu to dane.
Zanim ujrzał mamroczących do siebie Prognostyków, Stone czuł się świetnie. Przez neoszybę SN widać było wyraźny poblask znajdującej się raptem tysiąc lat świetlnych dalej Gwiazdy Keplera – zrodzonej przez kolizję dwóch białych karłów supernowej leżącej w gwiazdozbiorze Wężownika. Kawał drogi za nami, uznał. Z tego, co się orientował, jednym z ich wcześniejszych przystanków był Messier 5 – olbrzymia gromada kulista w gwiazdozbiorze Węża, o ponad dwustu latach świetlnych średnicy. Lot z tamtego punktu w kierunku Terzana był konieczny, musieli odbić w stronę galaktycznego wschodu. Gdyby nie pierwsza dziura głębinowa, Odległe Światło, wciąż przedzieraliby się przez Bliskie Ramię Trzech Kiloparseków. Nie zmieniało to faktu, że dotarcie do Terzana 10 zajęło im mnóstwo cennego czasu.
– Jest piękny – powiedziała Przedstawicielka Zbioru i Stone odwrócił wzrok od neoszyby. Uśmiechnął się kurtuazyjnie do kobiety, ale potem zobaczył jej towarzyszy i uśmiech zgasł.
Prognostycy poruszali się jak ociemniałe, zagubione stwory mroku; ich chude, rozczapierzone palce falowały w powietrzu i sekretarz nagle pomyślał, że niewiele różnią się od Elohim. Chrząknął, odwracając wzrok w stronę neoszyby i udając, że podziwia gwiazdy gromady oraz daleki poblask supernowej.
– Kiedy zostanie ustawiony? – spytała Przedstawicielka.
– Za kilka godzin – odpowiedział, pojmując, że pyta o „Horyzont”.
Olbrzymia obręcz synchronizatora głębinowego Klanu obracała się przed nimi niczym jakaś średniowieczna, staroimperialna stacja. Z tej odległości jednostka nie wydawała się tak duża – wyglądała jak ponadkilometrowa, srebrna obrączka ozdobiona kryształami świateł i cierniem głębinowego napędu.
– Czy ten „Horyzont” potrafi otworzyć Głębię? – spytała kobieta. Everett kiwnął głową.
– To oczywiście czysty napęd – przyznał – ale podobno służy do synchronizowania skoków wielu jednostek. Nie jestem naukowcem, lecz chodzi o różnice w przebyciu Głębi przez poszczególne statki.
– Dokonuje wyliczeń w zależności od tonażu?
– Niezupełnie – zaprzeczył podchodzący do nich Yrt Sode, sekretarz Klanu Naukowego, jak zwykle ubrany w nienaganną szarość przetkaną monochromatycznym „niekolorem”. Niepozorny urzędnik poprawił na nosie swoje niewielkie, prostokątne okularki. – Jeśli statki znajdują się blisko siebie i w tym samym czasie skoczą w Głębię, to istnieje realna szansa, że otwarcia Głębi zmieszają się ze sobą w jedno, większe otwarcie – wyjaśnił. – Zwykle to, który statek dotrze na miejsce pierwszy, zależne jest od typu posiadanego przez niego napędu i tonażu. Jeśli jednak flota skoczy, znajdując się pośrodku obręczy synchronizatora także otwierającej Głębię, jest szansa, że poślizg pomiędzy nimi będzie nieznaczny, o ile w ogóle do niego dojdzie. Stanie się tak dlatego, że otwarta Głębia stopi się w jedno otwarcie, a przebywające w niej statki zostaną ujęte jako jedna jednostka.
– Jak przy Promieniu? – spytała Przedstawicielka.
– Nie rozumiem...
– Elohim wierzą, że tak właśnie było podczas exodusu Tych, Którzy Odeszli. Jednostek było tak wiele, że otwierając Głębię, nie tylko skoczyły o tym samym czasie, ale i przekroczyły granicę piętnastu lat świetlnych, tak że po wszystkim znalazły się głęboko w przestrzeni międzygalaktycznej. A może i znacznie dalej...
– Tego nie wiem – przyznał Sode, zerkając z widocznym rozbawieniem na Przedstawicielkę. – Nie wiadomo w końcu, jak wyglądały starożytne technologie, a tym bardziej technologie Obcych. Mnie ciekawi raczej, kiedy ustawią licznik...
Przysłuchujący się wykładowi Stone wzruszył ramionami.
– O to trzeba by było zapytać kapitan Locartus – powiedział. – O ile pan ją złapie. Chyba zeszła do maszynowni. Ma zwyczaj dokonywać dokładnej inspekcji przed każdym skokiem. Ta zaś potrwa nieco dłużej.
– A to czemu?
– Będziemy czekać – Przedstawicielka Zbioru odpowiedziała zamiast Everetta – aż przybędzie druga część floty. Prawda, panie sekretarzu?
– Owszem – przyznał Stone.
– Która?
– Jej przedstawiciel właśnie ku nam zmierza – rzucił niechętnie Everett, patrząc na podchodzącego do nich Hacksa.
– Wyśmienite – stwierdził pół godziny później sekretarz Stripsów, pakując do ust kolejną porcję holistycznej sałatki. – Zawsze mówiłem, że Kontrola zna się na rzeczy. Pewnie dlatego, że co jak co, ale przy konsumpcji warto się kontrolować. – Zachichotał. Stone uśmiechnął się z przekąsem; dowcip był wyjątkowo mierny.
Siedzieli w dużej mesie okrętu, w sektorze kapitańskim, przy stole oddalonym nieco od stołów załogi. Nie licząc kilku poustawianych przy sobie kambuzów z termopiekarnikami i ekspresami fuzyjnymi, dalszą część mesy zajmowała ukryta kuchnia – zautomatyzowana tylko w części i zatrudniająca prawdziwych okrętowych kucharzy.
Jajowaty stół był duży i Everett czuł się przy nim