Głębia. Powrót. tom 2. Marcin Podlewski

Читать онлайн книгу.

Głębia. Powrót. tom 2 - Marcin Podlewski


Скачать книгу
za to, żebyśmy mogli przetrwać. Tansky twierdzi, że to nie człowiek, a mutant... – Doktor ponownie potoczył spojrzeniem po zebranych. – Zastanówcie się, czym wy będziecie, jeśli teraz się od niego odwrócicie – zakończył i nie czekając na reakcję, wyszedł z mesy.

      – Jaja jak berety – skwitował po chwili Monsieur, ale tylko on się odezwał.

      – To i tak nie ma znaczenia – oznajmił kilka godzin później Hub Tansky, drepcząc po stazo-nawigacji z nieodłącznym petem w ustach. Po rewelacjach wygłoszonych przez Jonesa, który zamknął się w swoim gabinecie i czuwał przy zamrożonym Grunwaldzie, komputerowiec uznał, że warto dokładniej zapoznać się ze stanem statku. Do pomocy wziął ze sobą mechanika. – „Wstążka” nie skoczy. Ściągacz Stripsów musiał nas przysmażyć na tyle, że wyrzucenie nas z Głębi było niemal pewne.

      – Połączenie antygrawitony-napęd nie raportuje – oznajmił leżący pod konsolą nawigacyjną Monsieur. – Nie otworzymy przejścia, nawet jeśli Wise ustawi wreszcie jakieś plagowe koordynaty. Kiedy pojawiły się szmery w Sercu?

      – Pół godziny po tym, jak wstałem – przyznał Hub. – Najpierw jakaś czkawka, potem dziwne raporty. Ile ci to zajmie?

      – Bez modlitwy do Tych, Którzy Odeszli czy z modlitwą?

      – Bez.

      – Tyle samo. Jakieś dwieście godzin. Trudno powiedzieć. – Mechanik wysunął się spod konsoli na kółkowej leżance. – Trzeba najpierw wyjść na zewnątrz i przywrócić polaryzację antygrawitonów. I to jednego po drugim. Potem uszkodzona korona napędu głębinowego. Musimy być wtedy na dryfie, żadnego ciągu. Najlepiej byłoby wyłączyć i ciążenie.

      – Koronę rozumiem. Ale antygrawitony?

      – Kiedy cyborgi nas wstrzymywały, zaczęło ssać pole magnetyczne i tym samym waliło w antygrawitony. Bez nich nie utrzymamy się w Głębi choćby przez jedną błękitną minutę.

      – Dwieście godzin to ponad tydzień...

      – W zasadzie wyjdzie więcej. Też muszę spać i żreć.

      – A kiedy już ustawisz polaryzację? I wyklepiesz koronę?

      – Będziemy testować. Przypominam szanownemu panu, że przed ściąganiem wiązką nieco nas przysmażono. Bez testów może coś nam pierdyknąć, a tego byśmy nie chcieli.

      – A gdybyś wylazł na zewnątrz z Jaredem?

      – Nie ma takiej opcji. – Monsieur się skrzywił. – Nigdzie nie będę wychodził z plagową Maszyną. Nie ufam jej.

      – W takim razie pójdziesz ze mną – powiedziała Erin, która weszła właśnie do SN z termokubkiem parującej, czarnej kawy. – Chcę Huba w Sercu, kiedy tylko zaczniemy pracę na zewnątrz. Jared zajmie się mechaniką na pokładzie dolnym i skontroluje rdzeń, a Wise wróci do ekstrapolacji skokowej. Doktor będzie monitorować kapitana.

      – Szybko sobie pani to poustawiała, królowo. – Tansky wydmuchał kłąb dymu niemal w twarz Hakl, która zmarszczyla się lekko i odgoniła ręką neonikotynowy opar.

      – Żebyś wiedział, Hub – powiedziała, upijając łyk kawy. – Ale zamiast „królowej” może być „pani kapitan”. Dopóki Grunwald z tego nie wyjdzie, jestem jego zastępcą, co zresztą świetnie wiesz. Jeśli coś ustalacie – dodała, zerkając na Monsieura – przechodzi to przeze mnie. Rozumiemy się?

      – Pewnie, pewnie... pani kapitanowo – zachichotał mechanik. Erin popatrzyła na niego z wyraźną pogardą.

      – Oczywiście wiecie, że to zastępca kapitana zatwierdza wypłaty? – dodała, pozwalając sobie na krzywy uśmiech. – I nie palić mi tu – dodała do Huba, wychodząc z SN.

      – Komuś puszczają nerwy – skwitował po chwili Tansky, powoli zaciągając się petem.

      – Lepiej zgaś to gówno – zachichotał Monsieur, wracając pod konsolę – bo szybko nie kupisz nowych fajek.

      Przeklęta Plaga!

      To, że nie czuł się zbyt dobrze, doktor Harpago zauważył stosunkowo szybko – zaledwie kilka godzin po wskrzeszeniu ze stanu stazy. Dopóki działał kognityk, uczucie dziwacznej niespójności było przytłumione, ale kiedy narkotyk wygasł, powróciło.

      Na Tych, Którzy Odeszli... musiałem oberwać wtedy bardziej, niż myślałem, uznał. Cud, że AmbuMed mnie poskładał. AmbuMed, do którego nie mam teraz dostępu. Cóż, szybko nikt tam nie wejdzie, o ile zamierzamy uratować kapitanowi życie... Sam zrobię wszystko, co trzeba... Rzecz jasna, o ile mi zaufają. I zaufają jemu. Niestety, co do tego ostatniego nie był już taki pewny.

      Co do reszty, kilka podstawowych badań mógł wykonać swoim podręcznym zestawem lekarskim podłączanym do personala. AnaMed, czyli standardowy Analizator Medyczny, stanowił ruchomą część AmbuMedu i był przystosowany do przeprowadzania podstawowej kontroli zdrowotnej. Niewielki, lekki klocek komputerowy wyposażono w szydła kontaktowe i iniektory twardej stazy oraz prosty system skanujący. To wszystko, razem z kilkoma podstawowymi narzędziami i lekarstwami, zajmowało gustowną walizeczkę, którą w razie potrzeby doktor mógł zabrać na powierzchnię planety, przytraczając ją do plecaka czy skafandra. Wygodne, ale sprawdzało się raczej w przypadku zatruć czy mniej poważnych zranień. Gdyby jednak poszperał trochę w oprogramowaniu, to może udałoby się włączyć jakieś bardziej zaawansowane funkcje medyczne? Trzeba by o tym porozmawiać z Hubem...

      Na razie przeprowadził standardową kontrolę i system nie wykrył u niego niczego poza sporym wyczerpaniem. Na ekraniku AnaMedu wyświetliły się zalecenia: skondensowana dawka fluidu, nieco probiotyków i witamin oraz konieczność przeprowadzenia badania w AmbuMedzie. Ha! Cudownie. Był zatem wyczerpany? I potrzebował aż AnaMedu, by się tego dowiedzieć?

      Nie potrzeba mi fluidu. Potrzebuję kognityku, stwierdził. I to sporo. Może coś się znajdzie, kiedy dotrą do tej stacji łącznikowej? O ile oczywiście tam dotrą.

      Nie wytrzymam tak długo, zrozumiał. Czas to przyznać, doktorze. Kilka kropelek w żyłkę zrobiło swoje. Uzależnił się pan. Kiedyś wyglądało to na świetny pomysł... ale teraz... Rączki się panu trzęsą. Nie mówiąc o tym, że robi się panu zimno. Tak jakby wszystko spowijał narastający chłód.

      Zabawne. To chyba Wise wspominała o chłodzie, szronie, lodzie czy innych pierdalamencjach. Nic dziwnego. Na pierwszy rzut oka było widać, że to ćpunka neurodopaminelu. Raz Harpago zauważył, jak go łyka – nie miał wtedy pewności, ale charakterystyczne pastylki stanęły mu teraz przed oczami jak żywe. Kognityk mógł wywoływać podobne objawy odstawienne – owo uczucie zimna było charakterystyczną cechą wielu popularnych leków... i narkotyków.

      Co będzie, jeśli w porę nie dostanie swojej dawki? Może się oczywiście ogłupić jakimś lekowym zastępstwem, choćby blokerami przekaźników, ale doktor wiedział świetnie, co z uzależnionymi robi brak kognityku. Opracowany przez Klan Naukowy preparat miał być magicznym panaceum – dawał organizmowi dokładnie to, czego potrzebował, bez żadnych efektów ubocznych – ale uzależnienie od środka miało swoje bolesne konsekwencje. Zacznę być coraz bardziej zmęczony, drażliwy, wyliczał Jones. Będę miał kłopoty z funkcjami poznawczymi. Psychika zacznie się lekko sypać, ostatecznie grożąc rozpadem osobowości. Bardzo podobne do objawów choroby pogłębinowej – choć u tych biedaków były one o wiele silniejsze. Jeśli dostanę kognityk, objawy ustąpią.

      Tylko czy tyle wytrzymam?

      Doktor Harpago Jones przetarł twarz i po chwili zastanowienia ruszył na spotkanie z Erin Hakl.


Скачать книгу