Głębia. Powrót. tom 2. Marcin Podlewski
Читать онлайн книгу.Uratowałeś mi życie. A teraz powiedziałeś mi prawdę – dodała mocniej, tak jakby słowo „prawda” miało dla niej jakieś szczególne znaczenie. – Dlatego i ja też ją teraz powiem. Ufam panu.
– Tak – wykrztusił, patrząc ze zdumieniem, jak na twarzy Hakl pojawia się coś jakby cień uśmiechu. Pierwsza pilot wstała.
– I jeszcze jedno – powiedziała, kierując się w stronę wyjścia. – Co do tego „pani” i „pan”, to dajmy już sobie spokój, doktorze. W porządku, Harpago?
– W porządku, Erin – odpowiedział, znów zauważając uśmiech, który przesłała mu, zamykając za sobą drzwi.
O dziwo, wyglądało to lepiej, niż się spodziewał.
Tak jak przypuszczali z Hubem, ściągacz – a może i mocniejszy o wiele falownik – krążownika „Jehannam” przeciążył część antygrawitonów, ale choć ustawianie ich polaryzacji było męczące, z wolna przynosiło to rezultaty. Okutany w kombinezon próżniowy przeznaczony dla mechaników Monsieur bez wysiłku przesuwał lekki w przestrzeni jak piórko polaryzator i skrzynkę z narzędziami, pokrytymi lekką warstewką magnetyczną przyciągającą je do nanostali kadłuba. Robota szła powoli, ale szła.
– Dochodzę do korony napędu – zabrzęczał mu przy uchu głos Erin Hakl, męczącej się przy polaryzacji antygrawitonów kilkanaście metrów dalej.
– Korony nie ruszaj – zastrzegł do głośniczka hełmu, podłączając kabel przekaźnika do portu wygaszonej kuli antygrawitonu. – Sam się do niej wezmę.
– Nie zamierzałam. Stąd mogę zrobić jeszcze trzy, potem muszę doładować polaryzator z rdzenia.
– Dobra. Tansky, jesteś?
– A gdzie mam być? – dobiegło ich z Serca. Monsieur prychnął.
– Sprawdź od szesnastki do trzydziestki trójki. Tylko na słabym prądzie.
– Sprawdzam – usłyszeli i za moment po wybranych przez mechanika antygrawitonach przeleciał krótki, słaby błysk. – Jest – odpowiedział Hub. – W normie.
– To lecimy dalej.
– Nie musicie się śpieszyć – oznajmił komputerowiec. – Lubię, jak mi dupa lata.
– A ja nie lubię, kiedy proteinowe batony Monsieura wirują po całym statku – mruknęła Hakl. – Razem z wyplutymi okruchami zmieszanymi ze śliną – dodała, naciskając przycisk polaryzatora i czekając na ustawienie potencjału energetycznego kolejnej kulki.
Ciążenie wyłączyli cztery dni temu, wygaszając antygrawitony i odłączając napęd głębinowy od rdzenia, i – jak się należało tego spodziewać – wraz ze zniknięciem grawitacji pojawiły się problemy. Zaczęło się od termokubka Wise, który zostawiła przy konsoli nawigacyjnej i z którego wylała się kawa z mlekiem, zmieniając się w lewitujące skupisko kropel. Pin wyssała je słomką, ale jedna, ku wyraźnej uciesze reszty załogi, trafiła Hakl prosto w lewe oko. Potem pojawiły się elektroniczne zabawki Huba, wylatujące z takich miejsc jak ubikacja i uderzające w niczego nieświadomą załogę, czy wreszcie batony Monsieura, których okruchy miały dziwny zwyczaj wciskania się dosłownie wszędzie. Ale nie to stanowiło największy problem, a fakt, że Erin – w odróżnieniu od Huba, Monsieura, Jareda czy Wise – nie przepadała za nieważkością.
Nie znaczyło to oczywiście, że nie była do niej przyzwyczajona. Denerwowała ją tylko związana z nią nieporadność i owa bezwładność, będąca głównym jej elementem. Theta Persei, jej rodzinna planeta, miała nieco większe ciążenie niż tak zwane ciążenie standardowe wzorowane na ciążeniu terrańskim i być może dlatego rzadko się zdarzało, by któryś z Thetapersejczyków decydował się na karierę członka załogi – środowisko statku kosmicznego było dla nich zbyt różne od środowiska pierwotnego i jako takie powodowało lekki dyskomfort psychiczny.
– Ja też już kończę – oznajmił po chwili Monsieur. – Jeszcze jeden, ale niekoniecznie. Mam końcówkę. Proponuję wracać i albo wychodzimy znowu, albo już jutro – dodał, odnosząc się do sztucznego, obowiązującego na „Wstążce” cyklu dzień-noc.
– Może być jutro – przyznała nieco niechętnie Erin. – Wise powiedziała, że potrzebuje jeszcze trochę na skuteczną ekstrapolację.
– Jasne – chrząknął mechanik. – Zrobi se ekstrapalac... wyliczy se, jak se narysuje w holo. Ja wracam.
– Idź – zgodziła się Hakl. – Będę za godzinę – mruknęła jeszcze ni to do niego, ni to do siebie, nachylając się nad klocem polaryzatora.
Poczuła to właśnie wtedy, wtykając kable w porty kuli, większej nieco od piłki lekarskiej z czasów PEI: dziwny, niesprecyzowany niepokój, płynący gdzieś od karku i przemieszczający się w dół kręgosłupa. Po prostu zesztywniały mi mięśnie, stwierdziła, przestawiając przełącznik i pozwalając, by urządzenie zaczęło wyrównywać potencjały energetyczne. Jestem zmęczona.
Ale coś w niej czuło, że chodzi o co innego.
– Statek – poinformowała kilka godzin później siedząca przy konsoli nawigacyjnej Pinsleep Wise, podgryzając sprasowaną płytkę żywieniową wyciągniętą z jednego z termopiekarników kambuza. – Nie mogliśmy go zauważyć, bo echo głębinowe było zbyt daleko. Leci na pełnym ciągu.
– Jaka jednostka? – spytała Erin. – Hub?
– Widzicie tyle co ja – odpowiedział komputerowiec z Serca. – W SN macie lepszy skaner. Nie jestem od wszystkiego, tak tylko skromnie przypomnę.
– Jakiś patrolowiec. Najprawdopodobniej wielkości fregaty, czyli o znacznie lepszych sensorach niż nasze – wyjaśniła Pin. – Nie mam pojęcia, co tu robi, ale pewnie wyskoczył przy jakiejś bliskiej, nieznanej nam boi lokacyjnej. Możliwe, że zamierzali wejść w Głębię ponownie, ale wówczas wykryli nas i teraz tu lecą.
– Jak to: wykryli nas?
– Puszczamy sygnał wzywający pomocy przez emitery głębinowe. Jeśli do nich dotarł... Ale mogli też nas po prostu zobaczyć, jak mówię, te jednostki mają niezły skaner. Tu jest zupełnie pusto. Wyróżniamy się śladem energetycznym.
– Za kilkanaście minut będziemy mieli odczyty – oceniła Hakl. Podpłynęła do swojego stanowiska i przyczepiła się do fotela pierwszego pilota. – Tansky, czy możesz uruchomić pole magnetyczne?
– Tak, ale tylko tak na słowo honoru. I nie gwarantuję, że nic się nie przepali. Nie skończyliśmy jeszcze roboty.
– W takim razie trzymaj na ewentualnym rozruchu. A napęd głębinowy?
– Włączyć można. Czy otworzy Głębię? Niekoniecznie.
– Dobrze – mruknęła Erin. – Hub, otwórz łącze. Będziemy nadawać. Nagrywasz i zapętlasz.
– Robi się, królowo.
– Do nieznanego statku w sektorze – zaczęła pierwsza pilot. – Tu prywatna jednostka skokowa. Nie mamy złych zamiarów. Prosimy o pomoc. Powtarzam... – Zakończyła i nacisnęła przycisk.
– Enigmatycznie – ocenił Tansky.
– Dziwisz się? Nie wiemy przecież, kto to jest. Jeśli to Zjednoczenie lub Stripsowie...
– Po pierwsze, niekoniecznie musiała do nich dotrzeć aktualizacja Strumienia opisująca naszą sytuację. A po drugie, jeśli podlecą zbyt blisko, i tak zeskanują specyfikację statku.
–