Głębia. Powrót. tom 2. Marcin Podlewski
Читать онлайн книгу.państwu – dodała i wygasiła holostół.
Niecałe dwadzieścia minut później, popijając lekkiego, zaledwie dwunastoprocentowego drinka, Everett usłyszał sygnał brzęczyka. Ktoś dobijał się do drzwi jego kajuty. Zamierzał to zignorować, dopóki nie spojrzał przez komputerowy wizjer. Dopiero wtedy westchnął, odstawił szklankę i nacisnął przycisk otwarcia.
– Dziękuję – powiedziała Przedstawicielka Zbioru. – Mogę?
– Oczywiście – mruknął. – Przepraszam za bałagan – rzucił niepotrzebnie, rozglądając się pobieżnie po swojej kajucie.
Była spora, jak większość kajut gościnnych na „Divina Proportio”, ale Stone zdążył już zostawić nieco śmieci na umieszczonym w niej biurku: porozrzucane płytki pamięciowe, stary Kryształ Galaktyczny czy teczkę ze wciąż analizowanym raportem na temat akcji.
– Też pan to czyta – zauważyła.
– Istotnie – przyznał. – Zawodowy odruch Kontroli. – Zaśmiał się nieco nieszczerze. – Napije się pani czegoś?
– Nie, dziękuję – odparła. – Jestem tu w innym celu.
– Tak?
– Mogę usiąść? – spytała i kiedy kiwnął głową, usiadła na jego leżance. – Dziękuję.
Chcąc nie chcąc, dostawił sobie krzesło od stolika i także przysiadł, patrząc na swoją rozmówczynię. Niegdyś, uznał, musiała być bardzo piękna. Nadal wyglądała atrakcyjnie, ale jej długie, białe włosy i biała szata zdawały się dodawać jej lat. Widział też, że nie przechodziła żadnych zabiegów odmładzających czy korekcyjnych: Zbiór preferował naturalność ze wszystkimi jej przejawami, zarówno pozytywnymi, jak i negatywnymi.
– Czym zatem mogę służyć? – spytał. Przedstawicielka patrzyła na niego w milczeniu, aż wreszcie przymknęła lekko oczy i oznajmiła:
– Chcę z panem porozmawiać o chłodzie.
– Nie rozumiem...
– Nie odczuwa go pan – stwierdziła – ale ja tak. Zbiór przywiązuje wielkie znaczenie do przewidywania przyszłości, jak sam pan dobrze wie. Jedną z cech owej prekognicji jest stałe uczucie chłodu bądź gorąca. Jeśli pojawia się chłód, a nie ciepło, nie jest dobrze. Rozumie pan?
– Nie. – Pokręcił głową. – Proszę wybaczyć, ale nieco to dla mnie niejasne.
– Może ujmę to inaczej. Czy wie pan, czym jest dla nas Potęga?
– Potęga, czyli... moc, tak? – spytał. Jeśli zamierza mnie tu zbawiać, wyrzucę ją, postanowił. Słyszał już co nieco o agresywnych, psychologicznych technikach Zbioru: najlepsi akolici sekty potrafili dokonać wstępnego prania mózgu już w trakcie pierwszej rozmowy. Nie zbawiali może tak jak Stripsowie, ale potrafili to równie skutecznie.
– Jest ciepło i jest chłód – powtórzyła Przedstawicielka. – Entropia prowadząca do wiecznego zimna i jej przeciwieństwo, zawarte w wybuchu Wszechświata. Śmierć w lodowatej ciszy i pierwszy rozbłysk żaru, będącego zapowiedzią nowego życia. Potęga tkwi pomiędzy obiema tymi siłami. Nie zawiera się w ciemności ani w świetle. Istnieje dzięki temu, że nie jest ani jednym, ani drugim. To trzecia siła, zawarta w możliwości istnienia.
– Przepraszam, ale w dalszym ciągu...
– Na razie powinno wystarczyć panu to, że prekognicja jest jednym z przejawów jej działania – powiedziała. – Mogę wyjaśnić więcej, jeśli pójdzie pan ze mną.
– Naprawdę nie uważam, żeby...
– Niech się pan nie opiera. Nie zamierzam pana zbawiać. Choć nie zaprzeczam, że byłoby to kuszące. Sekretarz Kontroli akolitą Zbioru... Nie – zaprzeczyła z uśmiechem, widząc jego minę. – Jest tak, jak pan powiedział. Przestrzegamy warunków owej nieoficjalnej umowy, tak jak i pozostałe sekty. Nie ruszamy owych „wyższych szczebli”. A trudno wyobrazić sobie kogoś wyżej postawionego niż pan. – Wciąż się uśmiechała i Stone pomyślał: ona wie. Wie o Tansky’m.
Ale skąd?
– Dobrze – powiedział po chwili. – Dokąd mielibyśmy pójść?
– Niedaleko. Do mojej kajuty.
To jakieś wariactwo, pomyślał, wychodząc za nią na korytarz okrętu. Umiejscowiony tutaj ekran licznika pokazywał wciąż martwe, nieruchome cyfry. Włączą go już niedługo i znowu polecimy, stwierdził. Powinienem zająć się przygotowaniami, bo Plaga wie, kiedy znowu nas wskrzeszą. A tymczasem dałem się w to wciągnąć. Twardogłowy racjonalista, sekretarz Kontroli Zjednoczenia, drepczący za nawiedzoną wariatką. Absurd.
– To tu. – Przedstawicielka Zbioru musnęła przycisk otwarcia i drzwi, podobnie jak w kajucie Stone’a, wsunęły się z cichym szelestem w ścianę statku. – Proszę wejść.
Sekretarz nieco niepewnie przestąpił próg i po dwóch krokach stanął jak wryty. Mógł się tego spodziewać, ale widok i tak wywołał u niego nieprzyjemny dreszcz.
Kajuta gościnna była większa od jego pomieszczenia. W jej centrum znajdował się zbiornik przypominający nieco powiększoną wersję AmbuMedu. I to w nim leżał Prognostyk Zbioru, unoszący się w jakiejś mlecznej substancji, podpięty do czegoś wyglądającego jak iniektory stazowe.
Nie licząc nieodłącznych gogli, wyglądających niemal jak część jego twarzy, Prognostyk był całkiem nagi. Jego blade, chude ciało zdawało się znikać w białej wydzielinie.
To Biała Pleśń, zrozumiał Everett. Ten... mutant pływał w stazie.
– Nazywa się Sigma – wyjaśniła Przedstawicielka.
– A gdzie drugi? – spytał sucho Stone. Nie chciał patrzeć na zbiornik, ale nie mógł odwrócić wzroku.
– Znajduje się w SN, podłączony do konsoli. Niedobrze panu? – spytała. I od razu stwierdziła: – Boi się go pan.
– Nie. Co też pani...
– To dlatego, że pan wie – przerwała mu, podchodząc do zbiornika i dotykając jego szklanej powierzchni. – Mówi się, że człowiek, który się kiedyś topił, czuje lęk przed wodą. Pan boi się tego, co usłyszy. I słusznie.
Stone milczał, więc podjęła po chwili:
– To się nie uda. Próbowaliśmy to przekazać Zjednoczeniu już w momencie, kiedy zaczęło planować całą tę akcję. Wysiłki, by ująć Maszynę, są bezcelowe. Oczywiście wesprzemy Zjednoczenie w jego dążeniach. W końcu dlatego tu jestem. Ale poniesiecie porażkę.
– Czemu? – spytał, bezskutecznie próbując nadać głosowi ironiczne brzmienie.
– Po pierwsze dlatego, że stanowimy część głębszego planu, w który zaangażowana jest sama Potęga. Po drugie natomiast, prawda dotycząca ludzkości musi zostać ujawniona.
– Jaka znowu prawda?
– Ani pan, ani ja raczej jej nie poznamy. Kiedy jednak się to stanie, prawda zmieni wszystko, w co wierzy ludzkość. Te dwa powody są już wystarczające, ale do pana przemówi trzeci, ostatni. Dość prozaiczny – dodała, dotykając palcami panelu wtopionego w zbiornik. Sekretarz Kontroli usłyszał cichy bulgot Białej Pleśni. – Jest pan ostatni – podjęła Przedstawicielka. – Kapitan Locartus nie interesuje się tą przepowiednią, podobnie jak siły Federacji, Klan Naukowy czy Stripsowie. Twierdzą, że jest niejasna i wymyka się jednoznacznej interpretacji. Pan jednak będzie wiedział.
– Co mam... –