Głębia. Powrót. tom 2. Marcin Podlewski
Читать онлайн книгу.poprawiając okularki. – To znaczy... czy idą państwo do SN?
– Oczywiście – przytaknął Stone. Hacks już dreptał w kierunku wyjścia i Everett zauważył, że Przedstawicielka Zbioru uśmiecha się lekko, widząc oddalające się plecy sekretarza cyborgów.
– Nie liczyłbym na to, że wypadnie z gry – mruknął do niej, kurtuazyjnie odstawiając jej krzesło, by mogła wygodnie wstać. – Będzie nadal potrzebny. Z pewnością zna pani Stripsów. Rozmawia się z nimi tak, jak z SI cierpiącą na nerwicę natręctw.
– Nie zawsze – zaprzeczyła, także zmierzając w stronę wyjścia z mesy. – Ich wybrane jednostki mogą otrzymać zbawienie techniczne stopnia alfa, zachowując nie tylko swoją specyfikację, ale i część dawnej osobowości.
– Naprawdę? – spytał, ale Przedstawicielka jeszcze nie skończyła.
– Biorąc pod uwagę całe przedsięwzięcie – ciągnęła – sądzę, iż dostaniemy kogoś z wyższego rejestru Symulacyjnej Techniki Rozwoju Intelektu Postludzkiego.
– Żartuje pani. – Uśmiechnął się kurtuazyjnie i zachował ten uśmiech jeszcze przez jakiś czas, a przynajmniej do momentu, w którym dotarli do stazo-nawigacji i powitali przybyłego promem trzymetrowego cyborga o specyfikacji Walter Dinge.
Kto nie wyciąga wniosków z przeszłości, skazany jest na jej powtarzanie.
Stephen King, czasokres ET
Zmęczona Pinsleep Wise zaczęła szybko mieć dość.
Paradoksalnie na początku nie było nawet tak źle. Cała załoga potrzebowała wypoczynku, a wszystko, co się zdarzyło, sprawiło, że wcześniej nie mieli na niego najmniejszych szans. Dlatego też kiedy Pin zapoznała się z przygnębiającym punktem widzenia Huba odnośnie do wezwania pomocy i przypuszczalnego pozostawienia kapitana, wrzuciła automatyczne wezwanie na wszystkich pasmach i tak jak reszta załogi, położyła się w kajucie. „Wstążka” płynęła zatem w międzygwiezdnej pustce, powoli ładując swój rdzeń, a Wise zanurzyła się we własnej nicości – czarnej i pozbawionej gwiazd.
Spali w zasadzie wszyscy. Erin Hakl przerzuciła sterowanie na automatykę, kierując skokowiec na najbliższą gromadę, h Persei, czyli NGC 869. Według Pin najbliższa stacja łącznikowa z boją lokacyjną znajdowała się około stu lat świetlnych od ich lokalizacji. Oznaczało to, że mogą do niej dolecieć przy pięciu dziesiątych c za jakieś dwieście trzydzieści błękitnych lat, chyba że wcześniej dotrą do jakichś boi niezarejestrowanych. Rzecz jasna mogli wykonać skok i bez nich, ale Wise uznała, że wymaga to dokładniejszych obliczeń. Wiedziała, że da radę ekstrapolować dane skoku na tyle, by zmniejszyć ryzyko przemiany statku w Widmo... ale tylko kiedy się wyśpi. Bo to, że skoczą, wydawało się niemal pewne – o ile Monsieur razem z Tanskym doprowadzą „Wstążkę” do jako takiego porządku.
Trzeciego dnia lotu Harpago Jones wezwał ich do mesy. Doktor wyglądał mizernie, ale tak jak pozostali zdążył odespać ostatnie wydarzenia i choć nie tryskał energią, powiedział coś, co miało ich podnieść na duchu. Przynajmniej w jego mniemaniu.
– Jestem prawie przekonany – zaczął, starając się nie patrzeć im w oczy – że będziemy mogli skoczyć pomimo stanu kapitana. Z pewnością zauważyliście... eee.... że nasz kapitan... to znaczy... – Jones wyglądał tak, jakby każde słowo z trudem wypadało mu z ust – że przebył już Głębię bez stazy. Tak. Bez stazy.
– Jaja sobie robisz, doktorku – stęknął Monsieur. – Jak to: bez stazy? Jest więc chory? Kiedy to było?
– Kiedy uciekliśmy z systemu Hades? – spytała Erin Hakl. – To było wtedy, kiedy zaatakował nas ten myśliwiec, prawda? Wiedziałam, że nie zdąży się wpiąć...
– Niezupełnie...
– Kapitan przebył świadomie Głębię w momencie wlotu w dziurę głębinową – odezwał się niespodziewanie stojący przy stole Jared. – Pytałem go, czy wejdzie w stazę, ale powiedział, że jest przyzwyczajony.
– A Maszyna gładko to łyknęła – parsknął mechanik.
– Jeśli przebył Głębię świadomie, jest chory – stwierdziła Wise.
– Akurat ty, kochanie, nie jesteś raczej ekspertem od zdrowia – rzucił Monsieur. Pin umilkła, ale spojrzała na mechanika z wyraźną niechęcią.
Doktor kaszlnął.
– Kapitan Grunwald nie jest chory – zaczął nieco pewniejszym głosem.
– Doprawdy? – odezwał się cicho wcześniej milczący Tansky. Jones uniósł głowę i popatrzył na komputerowca.
– Tak. Zdecydowanie tak. Pierwsza podobna sytuacja rozegrała się w trakcie zniszczenia „Smoczycy”. Wszyscy, oprócz mnie, przebyli wówczas Głębię świadomie. I wszyscy... zachorowali, a później umarli. Z wyjątkiem kapitana.
– To niemożliwe – powiedział suchym tonem Hub. – Nikt nie może przejść przez Głębię bez stazy i nie oszaleć. To wypala mózg.
– Grunwald to potrafi – oznajmił twardo Jones. – Przez jakiś czas, dla bezpieczeństwa, podawałem mu utrwalacz zdobyty dzięki temu handlarzowi z „Krzywej Czekoladki”, ale... To było tylko profilaktycznie. Szybko zrozumieliśmy, że nie był mu w zasadzie potrzebny.
– Bzdury – stwierdził Monsieur. Doktor zmarszczył brwi.
– Uwierzyliście w imprint... trudno wam uwierzyć w coś takiego?
– Imprint jest możliwy – uciął Tansky. – Rzadko spotykany, to prawda, ale możliwy. Z pomocą personala da się niejako zespolić z systemem statku i ustawić połączenie na twardo, tak jak z każdym innym urządzeniem wyposażonym w oprogramowanie. Były już przypadki...
– Myrton Grunwald – przerwał mu Jared – nie ma personala.
– Że jak?!
– Mówiłem już o tym, kiedy próbowałem przejąć statek. Ale było wtedy nieco zamieszania...
– Jak to, Plaga, nie ma personala?!
– Jest wyposażony w porty dostępowe – przyznała Maszyna – ale prowadzą one tylko w głąb jego organizmu. Nie wiem, jak łączy się z systemem statku. Stazę może przyjąć, ponieważ jej podanie opiera się na iniekcji, zwykle przez personal tylko monitorowanej. Niemniej jednak kapitan nie ma w sobie nawet szczątkowej jego formy. Nie rozumiem, czemu was to dziwi? Nie przypominam sobie, by w moich czasach używano czegoś takiego jak wasze personale. Jak dla mnie wyglądają one na cybernetyczne wszczepy. Takie rzeczy oczywiście istniały już w moich czasach, ale stosowano je raczej w ramach programu medycznego.
– To było tysiące lat temu czy Plaga wie kiedy – prychnął Monsieur. – Dziś bez personala nie skorzystasz nawet z wychodka.
– Kapitan to potrafi – uciął Harpago.
– Mutant – orzekł Hub. Wszyscy oprócz Erin spojrzeli na komputerowca. – Zatrudniliśmy się u mutanta.
– Kapitan nie jest mutantem! – Doktor wstał z krzesła, złapawszy rękami za blat. Wyglądał, jakby pragnął podnieść eliptyczny stół i rzucić nim wprost w twarz Tansky’ego, patrzącego na niego z zimną, zagadkową satysfakcją. – Jest czysty! Czystszy niż ktokolwiek z nas...! Jest... on jest....
– Czym? – spytał ciszej Tansky i doktor puścił stół.
Stał przez moment, wodząc po nich oczami: patrząc na milczącą dziwnie Hakl, uciekającą