Czerwona kraina. Joe Abercrombie
Читать онлайн книгу.buntownicy zmasakrowali w Rostodzie?
Kupiec dopiero teraz odzyskał oddech.
– Przysięgam, że nigdy w życiu nikogo nie zabiłem! – Na jego twarzy lśniły krople potu. – Ten tatuaż to błąd młodości! Chciałem zrobić wrażenie na kobiecie! Od dwudziestu lat nie rozmawiałem z żadnym buntownikiem!
– I wydawało ci się, że tutaj, poza granicami Unii, ukryjesz się przed swoimi zbrodniami?
Sworbreck dotychczas nie widział, jak Lorsen się uśmiecha, i miał nadzieję, że już nigdy nie będzie musiał tego oglądać.
– Inkwizycja Jego Królewskiej Mości sięga dalej i ma lepszą pamięć niż ci się wydaje. Kto jeszcze w tej żałosnej zbieraninie chałup sympatyzuje z buntownikami?
– Śmiem twierdzić, że nawet jeśli tego nie robili przed naszym przybyciem, to wszyscy zaczną po naszym wyjeździe... – mruknął Temple.
– Nikt. – Clay pokręcił głową. – Nikt nie ma złych zamiarów, a już na pewno nie ja...
– Gdzie w Bliskiej Krainie ukryli się buntownicy?
– Nie mam pojęcia. Gdybym wiedział, na pewno bym powiedział!
– Gdzie jest przywódca buntowników Conthus?
– Kto? – Kupiec tylko wytrzeszczył oczy. – Nie wiem.
– Przekonamy się, co wiesz. Zabierzcie go do środka i przynieście moje narzędzia. Nie mogę ci obiecać wolności, ale sprawiedliwości stanie się dzisiaj zadość.
Dwaj Praktycy powlekli pechowego kupca w stronę jego sklepu, który już doszczętnie splądrowano, zabierając wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. Lorsen szedł za nimi, tak samo jak najemnicy nie mogąc się doczekać rozpoczęcia swojej pracy. Ostatni z Praktyków zamykał pochód, dźwigając w jednym ręku wypolerowaną drewnianą skrzynię z narzędziami. Drugą ręką cicho zamknął drzwi. Sworbreck przełknął ślinę, zastanawiając się, czy nie powinien schować notatnika. Nie był pewien, czy tego dnia będzie mógł cokolwiek zapisać.
– Po co buntownicy się tatuują? – mruknął. – Przez to łatwo ich rozpoznać.
Mrużąc oczy, Cosca wpatrywał się w niebo i wachlował kapeluszem, od czego powiewały jego rzadkie włosy.
– To gwarantuje ich oddanie sprawie. Nie mają odwrotu. Chlubią się tymi znakami. Im dłużej walczą, tym więcej tatuaży dodają. Pod Rostodem widziałem wisielca, który miał zapisaną całą rękę. – Stary westchnął. – Ale w końcu ludzie pod wpływem emocji robią różne dziwactwa, które po trzeźwym rozpatrzeniu okazują się niezbyt rozsądne.
Sworbreck uniósł brwi, polizał końcówkę ołówka i zapisał tę myśl w notatniku. Zza zamkniętych drzwi dobiegło echo słabego krzyku, a po chwili kolejne. W takich warunkach trudno było się skupić. Kupiec niewątpliwie był winny, ale Sworbreck próbował postawić się na jego miejscu i wcale nie podobała mu się ta perspektywa. Wokół siebie widział banalne rabunki, bezmyślny wandalizm i przypadkową przemoc. Chciał wytrzeć spocone dłonie i w końcu użył do tego swojej koszuli. Wyglądało na to, że wszystkie jego standardy uległy gwałtownemu obniżeniu.
– Myślałem, że to wszystko będzie trochę bardziej...
– Chwalebne? – spytał Temple. Prawnik patrzył ze zniesmaczoną miną w stronę sklepu.
– Chwała na wojnie jest równie rzadka jak złoto w ziemi, przyjacielu! – rzekł Cosca. – Albo stałość u kobiet! Możesz to zapisać.
Sworbreck obracał w palcach ołówek.
– Eee...
– Powinieneś mi towarzyszyć podczas oblężenia Dagoski! Tamtejsze chwalebne czyny mogłyby wypełnić tysiąc opowieści! – Cosca chwycił go za ramię i powiódł wkoło drugą dłonią, jakby wskazywał nadchodzący legion w pozłacanych zbrojach, a nie bandę łotrzyków wywlekających meble z domu. – Zewsząd maszerowali niezliczeni Gurkowie! Nasza nieustraszona garstka broniła się na blankach wysokich murów! Nagle, na rozkaz...
– Generale Cosca! – Bermi pośpiesznie ruszył na drugą stronę ulicy i uskoczył przed parą galopujących koni wlekących podskakujące drzwi wyrwane z jednego z domów. Po chwili ruszył dalej, rozwiewając chmurę pyłu kapeluszem. – Mamy problem. Jakiś Północny chwycił Dimbika i przystawił...
– Chwileczkę. – Cosca zmarszczył czoło. – Jakiś Północny?
– Zgadza się.
– Jeden człowiek?
Styryjczyk przeczesał palcami potargane złociste loki i założył kapelusz.
– Ale duży.
– Ilu ludzi ma Dimbik?
Przyjazny odpowiedział, zanim Bermi zdążył się zastanowić.
– W kontyngencie Dimbika jest stu osiemnastu najemników.
Bermi rozpostarł dłonie, odżegnując się od wszelkiej odpowiedzialności.
– Jeśli cokolwiek zrobimy, zabije kapitana. Kazał sprowadzić głównodowodzącego.
Cosca ścisnął palcem wskazującym i kciukiem pomarszczony grzbiet nosa.
– Gdzie jest ten potężny porywacz? Miejmy nadzieję, że uda nam się z nim dogadać, zanim rozprawi się z całą Kompanią.
– W środku.
Stary przyjrzał się podniszczonemu szyldowi nad drzwiami.
– „Dom Mięsa u Stupfera”. Mało apetyczna nazwa jak na burdel.
Bermi zmrużył oczy.
– To chyba gospoda.
– Więc nazwa jest jeszcze mniej apetyczna. – Stary gwałtownie wciągnął powietrze, po czym przekroczył próg, pobrzękując złoconymi ostrogami.
Sworbreck potrzebował chwili, żeby jego oczy przywykły do ciemności. Przez szpary w ścianach z desek wpadało migoczące światło. Na podłodze leżały dwa wywrócone krzesła i stół. Wokół stało kilku najemników uzbrojonych w dwie włócznie, dwa miecze, topór oraz dwie kusze wymierzone w napastnika, który siedział przy stole na środku pomieszczenia.
Północny jako jedyny nie okazywał nerwowości. Rzeczywiście był potężny; włosy zwisały mu wzdłuż twarzy i mieszały się z wytartym futrem okrywającym ramiona. Wąchał i spokojnie przeżuwał mięso i jaja, które leżały na stojącym przed nim talerzu, z dziwnie dziecinną niezdarnością trzymając widelec w lewej zaciśniętej dłoni. W prawej ręce, z dużo większą wprawą, dzierżył nóż, który przyciskał do gardła wytrzeszczającego oczy kapitana Dimbika bezradnie rozpłaszczonego na blacie.
Sworbreck westchnął. Może to nie był heroizm, ale z pewnością nieustraszoność. Jemu także zdarzyło się publikować kontrowersyjne materiały, co wymagało godnej podziwu siły woli, ale nie rozumiał, jak ktoś może zachowywać spokój w takich okolicznościach. Odwaga pośród przyjaciół niewiele kosztuje. Co innego, gdy cały świat jest przeciwko tobie, a ty mimo wszystko kroczysz swoją ścieżką. Polizał czubek ołówka, żeby to zapisać. Północny popatrzył na niego, a Sworbreck zauważył, że coś lśni za jego rzadkimi, prostymi włosami. To odkrycie go zmroziło. Lewe oko mężczyzny było zrobione z metalu, który lśnił w ciemnym wnętrzu karczmy, a twarz zniekształcała olbrzymia blizna. Drugie oko promieniowało straszliwą rządzą, jakby Północny z trudnością powstrzymywał się przez poderżnięciem Dimbikowi gardła, chociażby po to, żeby sprawdzić, co się stanie.
– A niech mnie! – Cosca wyrzucił ręce w górę. – Sierżancie Przyjazny, przecież to nasz dawny kompan!