Wzlot Persopolis. James S.a. Corey

Читать онлайн книгу.

Wzlot Persopolis - James S.a. Corey


Скачать книгу
pochylała długie łodygi psich gwizdków rosnących wzdłuż ścieżki. Trzymające się roślin świntuchy – zajmujące z grubsza tę samą niszę ekologiczną, co świerszcze, wykazujące nawet kilka podobieństw morfologicznych – syczały na niego, gdy za bardzo się do nich zbliżał. Nie miał pojęcia, dlaczego zielsko nazwano psimi gwizdkami. Według niego wyglądały bardziej jak bazie. Jeszcze mniej sensu miało nazywanie świntuchem odpowiednika owada, który wyglądał jak świerszcz o czterech kończynach. Wydawało się, że proces nadawania nazw miejscowej florze i faunie nie opiera się na żadnych podstawach naukowych. Ludzie po prostu przypisywali różne nazwy do poszczególnych rzeczy i w końcu wyrabiał się konsensus. Bardzo go to irytowało.

      Stodoła różniła się od pozostałych budynków laboratorium. Polecił, aby jej ściany wzniesiono z jednolitych płyt wytrzymałego pancerza, zespawanych hermetycznie pod kątem dziewięćdziesięciu stopni, co nadawało jej wygląd ciemnej, metalicznej kostki o boku dwudziestu pięciu metrów. Przed jedynym wejściem do budynku stało na straży czterech żołnierzy w lekkich pancerzach i z bronią automatyczną.

      – Doktorze Cortazár – przywitał go jeden z nich, wyciągając rękę w uniwersalnym geście zatrzymaj się.

      Paolo wyciągnął spod koszuli identyfikator na smyczy i podał strażnikowi, który włożył go do czytnika. Następnie dotknął czujnikiem skóry na nadgarstku Paola.

      – Miły dzień – odezwał się uprzejmie strażnik, gdy urządzenie dokonywało porównania identyfikatora Paola z pomiarami fizycznymi oraz jego unikalnym zestawem białek.

      – Uroczy – zgodził się Paolo.

      Urządzenie dźwiękowo potwierdziło, że Paolo Cortazár faktycznie jest osobą z identyfiaktora: prezesem Uniwersytetu Lakonii i kierownikiem laboratorium badań egzobiologicznych. Strażnicy znali go, ale rytuał był ważny z wielu powodów. Drzwi się rozsunęły i wojskowi rozstąpili się na boki.

      – Miłego dnia, doktorze.

      – Wzajemnie – odpowiedział Paolo, wchodząc do śluzy bezpieczeństwa.

      Jedna ze ścian zasyczała, uderzając w niego powietrzem z dziesiątków dysz. Czujniki na przeciwległej ścianie szukały obecności materiałów wybuchowych i zakaźnych. A może nawet złych zamiarów.

      Po chwili syk ustał i otworzyły się wewnętrzne drzwi śluzy. Dopiero wtedy Paolo usłyszał jęki.

      Stodoła, nazywana tak przez wszystkich pomimo braku oficjalnej nazwy w jakiejkolwiek dokumentacji, nie bez powodu była budynkiem o drugich najlepszych zabezpieczeniach na Lakonii. Tu właśnie Paolo trzymał swoje mleczne stado.

      Nazwa narodziła się podczas wczesnej kłótni z jego byłym kochankiem. Miała to być obelga, ale okazała się zgrabną analogią. Wewnątrz Stodoły resztę swojej egzystencji przeżywali ludzie i zwierzęta, wszyscy celowo zakażeni protomolekułą. Gdy nanotechnologia obcych przejmowała ich komórki i zaczynała się namnażać, personel Paola mógł spuszczać płyny z ich ciał i odfiltrowywać krytyczne cząstki z macierzy tkankowej. Po zużyciu ciał wszelkie pozostałe płyny można było spalić bez utraty czegoś cennego. Znajdowały się tu dwadzieścia cztery zagrody, ale obecnie zajętych było tylko siedem. Kiedyś, gdy zwiększy się liczba ludności, łatwiej będzie o obiekty laboratoryjne.

      Wielkie dzieła Lakonii opierały się na komunikacji z bazą technologiczną, którą pozostawiła po sobie dawno wymarła cywilizacja. Protomolekuły nie zaprojektowano jako uniwersalnego interfejsu sterowania, ale technologia obcych miała w sobie modułowość, która pozwalała jej funkcjonować w sposób często wystarczający do wymaganych zadań. Paolo odpowiadał za dostarczanie wymaganych aktywnych próbek. Między innymi za to.

      Po drodze do swojego biura, które znajdowało się na tyłach budynku, zatrzymał się na pomoście nad jedną z zagród. Wewnątrz ciasnej, ograniczonej metalowymi ścianami przestrzeni kręciło się sześć osób we wczesnych stadiach zakażenia. Wciąż znajdowali się w fazie pseudogorączki krwotocznej, którą technicy nazywali rzygaczami. Nie potrafili niczego poza poruszaniem się chwiejnym krokiem i okazjonalnymi atakami gwałtownych wymiotów. Protomolekuła tak właśnie pilnowała szybkiego rozprzestrzeniania się zakażenia. Po usunięciu ciał z tego miejsca każdy centymetr metalowych ścian i podłogi zostanie wypalony, by zniszczyć wszelkie pozostałości biologiczne.

      W dotychczasowej historii laboratorium doszło do tylko jednego niezamierzonego zakażenia i Paolo zamierzał dopilnować, by tak pozostało.

      Doktor Ochida, kierownik Stodoły i zastępca Paola, dostrzegł go z drugiej strony zagród i ruszył mu na powitanie.

      – Paolo – powiedział, klepiąc go w ramię w przyjacielskim powitaniu. – W samą porę. Przed godziną zakończyliśmy wyciąganie kultur komórek macierzystych i przygotowujemy zastrzyki.

      – Znam tego człowieka – odezwał się Paolo, wskazując na zarośniętego, muskularnego mężczyznę w zagrodzie.

      – Hm? Ach. Tak, chyba był jednym ze strażników. W dokumentach przyjęcia widniała informacja o „zaniedbaniu obowiązków”. Może przyłapali go na spaniu na służbie?

      – Testowałeś ich? – zapytał Paolo.

      Tak naprawdę wcale nie obchodził go zarośnięty mężczyzna w zagrodzie i odpowiedź Ochidy całkowicie zaspokoiła jego ciekawość.

      Ochida potrzebował chwili na zorientowanie się, że wrócili do pierwotnego tematu.

      – Och, tak. Trzy razy przetestowałem próbki pod kątem czystości. Osobiście.

      – Idę stąd wprost do budynku rządowego – poinformował Paolo, obracając się, by spojrzeć Ochidzie w oczy.

      Jego asystent wiedział, o co pyta.

      – Rozumiem. Zastrzyki dokładnie spełniają zadane przez ciebie parametry.

      Obaj wiedzieli, kto zostanie umieszczony w Stodole, jeśli coś pójdzie nie tak. Byli cenni, ale też podlegali prawu. Wszyscy mu podlegali. To właśnie znaczyła Lakonia.

      – Doskonale – powiedział Paolo, posyłając Ochidzie nieszczery przyjazny uśmiech. – Wezmę je.

      Ochida machnął do kogoś w kącie pomieszczenia i techniczka podbiegła, niosąc srebrną metalową walizkę. Podała ją Paolowi, a potem się oddaliła.

      – Coś jeszcze? – zapytał Ochida.

      – Zaczynam widzieć pewien wzrost – przyznał Paolo, wskazując na ostrogę kostną wystającą z kręgosłupa kudłatego mężczyzny.

      – Tak – zgodził się Ochida. – Są prawie gotowi.

      * * *

      Pracując z Winstonem Duartem, Paolo odkrył w nim wiele cech, które wzbudzały jego podziw. Wysoki konsul był inteligentny, potrafił pojmować dogłębnie bardzo złożone tematy, a jednak decyzje podejmował starannie i po głębokich przemyśleniach. Duarte cenił rady innych, ale po zebraniu informacji był stanowczy i zdecydowany. Potrafił być charyzmatyczny i ciepły, a przy tym nie sprawiał wrażenia fałszywego czy nieszczerego.

      Jednak Paolo przede wszystkim szanował jego całkowity brak pretensjonalności. Wielu mniejszych ludzi, mając władzę absolutnego dyktatora wojskowego całej planety, otoczyłoby się pompą i wyszukanymi pałacami. Duarte zamiast tego zbudował Budynek Rządowy Lakonii. Była to olbrzymia kamienna budowla, wznosząca się nad stolicą, a jednocześnie, mimo monumentalnych rozmiarów, sprawiająca wrażenie ciepłej, nie zastraszającej. Jakby cała jej solidność i rozmiary miały po prostu pomieścić ważne prace i rozwiązania istotnych problemów, a nie nadawać wielkość jej rezydentom.

      Caton i Paolo jechali małym wózkiem szeroką ulicą prowadzącą do głównego wejścia budynku.


Скачать книгу