Wzlot Persopolis. James S.a. Corey

Читать онлайн книгу.

Wzlot Persopolis - James S.a. Corey


Скачать книгу
Z drugiej strony danie przestępcy czasu na zakosztowanie żalu też miało swoje zalety.

      Najlepsze było to, że mogła zrobić obie te rzeczy naraz.

      Dotknęła przycisku nagrywania.

      – Kapitanie Holden – odezwała się. – Przesyłam panu dane dotyczące nieautoryzowanego przejścia z Freehold do Auberon, do którego doszło w dniu dzisiejszym. Udzielam panu także dostępu do akt wywiadu dotyczących systemu Freehold. Nie ma tego wiele. Jedna zamieszkała planeta, nieco mniejsza od Marsa, i druga, którą da się eksploatować, jeśli górnikom nie przeszkadza trochę za dużo azotu i cyjanku w powietrzu. Gubernator Freehold nazywa się...

      Sprawdziła dokumenty i parsknęła śmiechem podbitym pogardą.

      – Payne Houston. Zakładam, że to jego wybór, a nie imię nadane mu przez mamusię. Niezależnie od tego, wysyłam pana w ramach mandatu wykonawczego, żeby mógł pan ruszyć natychmiast. Pogonię Emily Santos-Bacę i komitet bezpieczeństwa, żeby nad tym przysiedli, zanim pan tam doleci, więc wszystko będzie gotowe. Pańską oficjalną misją jest przekazanie wiadomości, że wielokrotne naruszenia wytycznych Związku Transportowego wymusiły zastosowanie działań karnych i zakazuję wszelkiego ruchu z i do Freehold przez trzy lata. Jeśli spyta, czy chodzi o lata ziemskie, odpowiedź brzmi tak. Na pewno poruszy tę kwestię, bo to właśnie tego typu dureń. Pańskie nieoficjalne zadanie to... nie śpieszyć się. Chcę, żeby Freehold i wszystkie podobne mu układy widziały okręt bojowy pełznący w ich stronę tygodniami i nie wiedziały, co zrobi, kiedy już doleci. Mój personel przygotuje standardową umowę. Jeśli nie może pan przyjąć zlecenia, proszę dać mi znać najszybciej, jak to możliwe, w przeciwnym wypadku polecę wpisanie pana do kolejki do tankowania i przejścia przez wrota w ciągu najbliższych piętnastu godzin.

      Przejrzała wiadomość, a potem wysłała ją wraz z kopią dla Ahmeda McCahilla, przewodniczącego komitetu do spraw bezpieczeństwa. Zostało jeszcze wysłanie polecenia przesunięcia Rosynanta na początek kolejki uzupełnienia zaopatrzenia i upoważnienia do przejścia przez wrota. Chwilę później do jej drzwi dyskretnie zapukał Vaughn.

      Uznał jej burknięcie za zgodę na wejście, czym faktycznie było.

      – Sekretarz generalny Li pyta, czy jest pani niedysponowana – poinformował. – Zaczyna się niepokoić.

      Spojrzała na zegar. Jej godzinna przerwa skończyła się dwadzieścia minut temu.

      – Powiedz mu, że już idę – poleciła. – I czy mam się w co przebrać?

      – W szafie, proszę pani – wyjaśnił Vaughn, ponownie znikając za drzwiami cicho jak duch.

      Drummer szybko się przebrała, zrzucając formalny żakiet i spodnie na rzecz bluzki z bambusowego jedwabiu oraz samodopasowującej się spódnicy z wplecioną we włókna siecią neuronową o inteligencji na poziomie owada – w sam raz, by dopilnować właściwego ułożenia. Z pewną satysfakcją obejrzała się w lustrze. Żałowała tylko, że nie ma do towarzystwa Saby, ale pewnie rzucałby zbyt wieloma żartami o kochanku królowej. Wyłączyła lustro, które przełączyło się na domyślny obraz Ziemi.

      Na połowie planety panowała teraz noc, prezentując półksiężyc bieli i błękitu. Pasiarze próbowali zniszczyć Ziemię, a jednak wciąż się kręciła. Próbowali spalić statki planet wewnętrznych, a jednak widziała flotę KZM, odbudowaną z niedobitków i wciąż latającą.

      Z drugiej strony, Ziemia próbowała przez pokolenia dławić Pasiarzy swoim butem, a oto Drummer. Czas uczynił z nich sojuszników w wielkiej ekspansji cywilizacji do gwiazd.

      Przynajmniej do czasu, aż zmieni się coś innego.

      Rozdział drugi

       Bobbie

      Mieli już za sobą przejście z powolnej strefy, a od Freehold wciąż dzieliły ich tygodnie, ale lądowanie atmosferyczne w statku tak starym jak Rosynant nie było czymś równie łatwym jak kiedyś. Wiek ujawniał się na nieoczekiwane sposoby. Dochodziło do awarii systemów, które do tej pory zawsze działały. Na coś takiego przygotowywali się, na ile tylko się dało.

      Bobbie zmrużyła oczy, przyglądając się panelowi ściennemu na pokładzie warsztatu i obserwowała przewijanie długiej listy danych, zakończonej zapewnieniem statku, że zdoła poradzić sobie z przynajmniej jeszcze jednym lądowaniem bez spalenia się.

      – Wszystko świeci się na zielono, jeśli chodzi o atmosferyczne silniki hamujące – poinformowała Bobbie.

      – Hm? – odpowiedział jej senny głos Aleksa.

      – Śpisz tam? To twoja cholerna lista przygotowań do lądowania, a ja tu na dole odwalam całą czarną robotę. Mógłbyś chociaż udawać zainteresowanie.

      – Jasne, nie śpię – odpowiedział pilot. – Po prostu mam własną listę rzeczy do zrobienia. – Usłyszała jego uśmiech.

      Zamknęła ekran diagnostyczny. Weryfikacja statusu silników była ostatnią pozycją na jej liście zadań. Zresztą poza założeniem skafandra i wyjściem na zewnątrz, by obejrzeć dysze, nie mogła zrobić już nic więcej.

      – Zrobię tu trochę porządków, a potem wrócę na górę – rzuciła.

      – Mhm.

      Bobbie odłożyła na miejsce swoje narzędzia i użyła łagodnego rozpuszczalnika do starcia rozlanego przez nią smaru. Pachniał słodko i intensywnie, jak coś, co gotowała, gdy mieszkała jeszcze samotnie na Marsie. Niepokój sprawiał, że usiłowała przygotować się do misji nawet, gdy była już gotowa. W dawnych czasach zajmowała się w takiej sytuacji czyszczeniem i konserwacją swojego pancerza wspomaganego, powtarzając te czynności wielokrotnie, aż stały się czymś w rodzaju medytacji. Teraz w ten sam sposób traktowała konserwację statku.

      Mieszkała na Rosynancie dłużej niż w jakimkolwiek innym miejscu. Dłużej niż w rodzinnym domu, dłużej niż trwała jej służba w marines.

      Warsztat był krainą Amosa, a mechanik bardzo dbał o swój teren. Wszystkie narzędzia znajdowały się na miejscach, każda powierzchnia lśniła. Poza olejem i rozpuszczalnikiem jedynym dodatkowym zapachem w pomieszczeniu był ozon, który zdradzał obecność przemykającej blisko olbrzymiej energii. Podłoga wibrowała w rytmie reaktora fuzyjnego, bijącego serca statku, znajdującego się poziom niżej.

      Na ścianie Amos wymalował maksymę:

      ON DBA O CIEBIE – TY DBASZ O NIEGO

      Przechodząc obok nich, Bobbie poklepała wymalowane słowa i wspięła się na biegnące przez środek statku połączenie drabiny i windy. Ros leciał z bardzo łagodnym hamowaniem 0,2 g i były takie czasy, że skorzystanie z windy zamiast wspięcia się po drabinie byłoby jak przyznanie się do porażki, nawet jeśli ciąg był dziesięciokrotnie większy. Jednak przez ostatnie kilka lat stawy Bobbie zaczęły sprawiać problemy i udowadnianie sobie, że wciąż potrafi się wspiąć – przestało być aż tak istotne.

      Zaczynała dochodzić do wniosku, że prawdziwą oznaką starzenia się był fakt, że człowiek nie musiał sobie już udowadniać, że się nie starzeje.

      Włazy rozdzielające pokłady otwierały się przed zbliżającą się windą, a potem zamykały się cicho po jej przejściu. Ros mógł być przeterminowany o dekadę lub dwie, ale Clarissa nie tolerowała na swoim statku żadnych zbędnych dźwięków. Claire przynajmniej raz na tydzień przechodziła przez wszystkie systemy środowiskowe i włazy ciśnieniowe. Kiedy Bobbie wspomniała o tym Holdenowi, odpowiedział: to dlatego, że kiedyś zepsuła ten statek. Wciąż próbuje go naprawić.

      Winda zatrzymała się z cichym dźwiękiem na mostku i Bobbie wysiadła. Właz do kokpitu był otwarty. Znad górnej części


Скачать книгу