Milion małych kawałków. James Frey

Читать онлайн книгу.

Milion małych kawałków - James  Frey


Скачать книгу
na mnie paski tak, że klamry spadają pod fotel. Schyla się i zahacza luźny koniec i pociąga go i paski zaczynają się na mnie zaciskać.

      Powiedz, kiedy będzie ciasno.

      Nadal ciągnie, paski zaciskają się coraz bardziej. Kiedy nie jestem w stanie podnieść ramion ani nimi poruszyć i kiedy paski zaczynają wrzynać mi się w skórę i wciskać książkę o Babarze w klatkę piersiową, daję Dentyście sygnał, że paski są dobrze umocowane. Zapina klamry i wstaje i idzie do umywalki umyć ręce. Podchodzi Doktor Stevens i Pielęgniarki.

      Postaramy się zrobić to możliwie szybko.

      Tylko poproszę porządnie, żebym nie musiał tu więcej wracać.

      Na pewno.

      Do roboty.

      Zamykam oczy i próbuję się przygotować i wygodnie ułożyć. Mam w ustach waciki, po poprzednim borowaniu pozostał pulsujący ból, a grube niebieskie nylonowe paski wrzynają mi się w skórę i przyciskają mi książkę do piersi. Palce chwytają górną wargę i odciągają ją, a zimny strumień wody zalewa odsłonięte resztki obydwu jedynek. W każdej dłoni ściskam piłkę tenisową i mam świadomość, że zaraz będę przechodził podwójne leczenie kanałowe bez znieczulenia. Dudnienie bijącego coraz szybciej serca. Oczekiwanie. Strach. Nie ma ulgi.

      Wiertło wraca i przewierca się przez kawałek lewej jedynki. Przebija się przez cieńszą, bardziej kruchą część kości, więc idzie szybko. Rozpryskuje drobiny, wierci otwór, przebija się. W momencie przebicia zostaję porażony prądem, który nie jest bólem, daleko mu do bólu, jest czymś nieskończenie potężniejszym.

      Wszystko zalewa biel i nie mogę oddychać. Zaciskam powieki i zagryzam pozostałe zęby i myślę że szczęka może mi pęknąć i zaciskam dłonie i przebijam się palcami przez twardą gumową powierzchnię piłek tenisowych i paznokcie mi pękają i paznokcie mi się łamią i paznokcie zaczynają krwawić i podwijam palce stóp i kurewsko bolą i napinam mięśnie ud i kurewsko bolą i tors mi się napina i mięśnie brzucha wydają się zapadać i żebra wydają się uginać pod swoim ciężarem i kurewsko boli i jaja mi się kurczą i kurczenie kurewsko boli i kutas mi stoi bo krew mnie boli i krew chce się wydostać i szuka wyjścia przez mojego kutasa i kutas mnie kurewsko boli i ramiona napierają na grube niebieskie nylonowe paski i grube niebieskie nylonowe paski wrzynają mi się w ciało i kurewsko boli i twarz mi płonie i żyły na szyi chcą wybuchnąć i mózg jest biały i roztapia się i kurewsko boli. Mam w ustach wiertło. Mózg jest biały i zdaje się kurwa roztapiać. Nie mogę oddychać. Męczarnia.

      Wiertło wycofuje się i ssak zaczyna zasysać obumierającą tkankę wokół korzenia z kanału, który go utrzymuje. Męczarnia nie ustępuje. Zasysanie ustaje i resztki tkanki są zdrapywane z wnętrza kanału jakimś ostrym szpikulcem. Męczarnia nie ustępuje. Ssak wraca i wycofuje się, zdrapywanie trwa. Męczarnia nie ustępuje. Korzeń musi być czysty. Proszę, wyczyść szybko tego Skurwysyna. Proszę proszę proszę wyczyść szybko Skurwysyna. Męczarnia nie ustępuje. Zaczynam odpływać w stan białej świadomości, gdzie nie jestem już bezpośrednio połączony z tym, co się ze mną dzieje. Ramiona nie są już moimi ramionami, nogi nie są moimi nogami, klatka piersiowa nie jest moją klatką piersiową, twarz nie jest moją twarzą, zęby nie należą do mnie. Ciało nie jest już moim ciałem. Nastaje biel.

      Biel jest wszędzie. Męczarnia. Męczarnia jest bezdenna. Próbuję zmusić się do powrotu do rzeczywistości i do wierteł i ssaków i narzędzi i wacików i strumienia i drobin i Lekarzy i Pielęgniarek i odbudowy zębów, ale nie mogę wrócić. Ciało nie pozwala mi wrócić. Jakby chciało oszczędzić umysłowi cierpień, ile się tylko da, i przepychało go w sferę, która jest straszna, ale jakby mniej straszna. Poddaję się i oddaję się i pochłania mnie biel i męczarnia i zdaje mi się, że jestem tam przez całą wieczność. Biel i męczarnia. Biel i męczarnia. Biel i męczarnia.

      Piskliwe zawodzenie wiertła sprowadza mnie z powrotem. Czuję górną lewą jedynkę i wiem, że wiertło nadchodzi, żeby naprawić prawą. Uderza i przebija się i podczas przebicia jestem przytomny i powtarza się rytuał wytrzymania. Ucieka ze mnie powietrze i nie mogę oddychać. Zaciskam powieki i zagryzam zęby i ściskam piłki tenisowe i wydaje się, że każda pojedyncza komórka mojego ciała eksploduje z bólu. Gdyby istniał Bóg, splunąłbym mu w twarz za oddanie mnie na coś takiego. Gdyby istniał Diabeł, sprzedałbym mu duszę, żeby to przerwać. Gdyby istniało coś Wyższego, co kontroluje nasze indywiualne losy, powiedziałbym mu, żeby wzięło mój los i wsadziło sobie w pierdoloną dupę. Wsadź mocno i głęboko, ty Skurwysynu. Proszę skończ. Proszę skończ. Proszę skończ.

      Ssak zasysa, narzędzie zdrapuje i wytrzymuję. Wnętrze kanału jest oczyszczone i obmyte i wytrzymuję. Kanał jest wypełniony i korzeń jest zabezpieczony i wytrzymuję. Gutaperka i niebieskie światło i narzędzie, gutaperka i niebieskie światło i narzędzie, gutaperka i niebieskie światło i narzędzie. Wytrzymuję. Jestem gdzieś w Minnesocie i jestem Pacjentem Ośrodka dla Alkoholików i Narkomanów i mam odbudowywane cztery przednie zęby i jestem przypięty do fotela, bo nie mogę dostać znieczulenia. Jedyne, co mogę, to wytrzymać.

      Czuję wodę obmywającą chyba zęby i resztka drobin spływa mi do gardła. Waciki zostają wyjęte z policzków i dziąseł i słyszę przytłumione głosy i w umywalce leci woda i drzwi szafek otwierają się i zamykają. Otwieram oczy. Widzę przebłyski bieli i mam problemy z ostrością. Halogen jest ciągle włączony. Coś się rusza i ktoś wyłącza halogen i coś się ode mnie odsuwa, a coś innego przysuwa. Słyszę odpinanie klamer na paskach i paski zostają ściągnięte i książka o Babarze zabrana i moje ciało może się poruszać i funkcjonować tak, jak ma ochotę, i jest mi od razu zimno i od razu się trzęsę. Próbuję się podnieść i nie mogę. Próbuję podnieść głowę i nie mogę. Próbuję złapać ostrość i oczy nie dają rady. Jest mi zimno i robi mi się zimniej. Zaczynam się mocniej trząść. Ciągle ściskam piłki tenisowe.

      Męczarnia jeszcze nie ustąpiła.

      Ktoś mnie podnosi i owija kocem. Koc jest ciepły i ciepło wywołuje silne mdłości i czuję, jak nadchodzi, i nie mogę nic na to poradzić i nadchodzi. Nadchodzi z łatwością i w pewien sposób to nadejście rozluźnia mi żołądek i płuca i tors i mimo że dalej nie mam ostrości, widzę, że jest czerwone. Nadchodzi i nadchodzi i nadchodzi. Czerwone czerwone czerwone. Wszędzie na kocu, wszędzie na krześle, wszędzie na podłodze, wszędzie na mnie. Wypuszczam piłki tenisowe i próbuję podnieść dłoń, żeby wytrzeć twarz, ale dłoń mi się trzęsie i twarz mi się trzęsie i nie mogą się spotkać. Dłoń opada mi wzdłuż ciała.

      Przynieście jeszcze koce i przynieście wody. Biegiem.

      Kładę się z powrotem na fotel.

      W porządku, James?

      Jęczę.

      Rozumiesz mnie?

      Jęczę jeszcze raz, kiwam na tak.

      Musisz iść do Szpitala. Zadzwonię po Karetkę.

      Nie chcę iść do Szpitala, więc resztkami sił podpieram się i otwieram oczy. Doktor Stevens stoi przede mną.

      Zadnego Szpitala.

      Potrzebna ci Opieka Lekarska. Opieka, której nie możemy ci zapewnić.

      Fotel.

      Co?

      Obniż fotel.

      Doktor Stevens obniża fotel. Stawiam stopy na podłodze. Jest mi zimno i trzęsę się i wszystko boli. Mam dość Lekarzy i Dentystów i Pielęgniarek i foteli i testów i lamp halogenowych i narzędzi i czystych Gabinetów i sterylnych umywalek i krwawych operacji i mam dość starań, jakie poświęca się słabym i potrzebującym, i nie chcę iść do Szpitala. Zawsze sam radziłem sobie z bólem. Teraz też sam sobie z nim poradzę.

      Zawołaj Hanka i niech zabierze mnie z powrotem do Ośrodka. Potrzebujesz Opieki Lekarskiej.

      Poradzę


Скачать книгу