Milion małych kawałków. James Frey
Читать онлайн книгу.istnienia. Miejsca, w którym jestem tylko ja. Miejsca, którego nienawidzę.
Jestem sam. Sam tutaj i sam na świecie. Sam w sercu i sam w głowie. Sam wszędzie przez cały czas, od kiedy pamiętam. Sam w Rodzinie, sam z przyjaciółmi, sam w Pokoju pełnym Ludzi. Sam, kiedy się budzę, sam każdego koszmarnego dnia, sam, kiedy w końcu nadchodzi ciemność. Jestem sam na sam z przerażeniem. Sam na sam z przerażeniem.
Nie chcę być sam. Nigdy nie chciałem być sam. Kurewsko tego nienawidzę. Nienawidzę tego, że nie mam z kim porozmawiać, nienawidzę tego, że nie mam do kogo zadzwonić, nienawidzę tego, że nie mam nikogo, kto potrzyma mnie za rękę, przytuli mnie, powie mi, że wszystko będzie w porządku. Nienawidzę tego, że nie mam nikogo, z kim mógłbym dzielić nadzieje i marzenia, nienawidzę tego, że przestałem mieć nadzieje i marzenia, nie znoszę tego, że nie mam nikogo, kto powiedziałby mi, żebym się trzymał, że jeszcze kiedyś je odnajdę. Nienawidzę tego, że kiedy krzyczę, a krzyczę jak opętany, to krzyczę w pustkę. Nienawidzę tego, że nie ma nikogo, kto by usłyszał mój krzyk, i nie ma nikogo, kto pomógłby mi nauczyć się, jak przestać krzyczeć. Nienawidzę tego, że to, do czego zwróciłem się w swojej samotności, mieszka w fifie albo butelce. Nienawidzę tego, że to, do czego zwróciłem się w swojej samotności, zabija mnie, już mnie zabiło albo wkrótce mnie zabije. Nienawidzę tego, że umrę sam. Umrę sam na sam z przerażeniem.
Bardziej niż czegokolwiek zawsze pragnąłem bliskości drugiej osoby. Bardziej niż czegokolwiek zawsze pragnąłem poczucia, że nie jestem sam. Próbowałem wielokrotnie, próbowałem zabić samotność przy pomocy dziewczyny albo kobiety, ale to nigdy nie działało. Byliśmy razem i byliśmy blisko siebie, ale nieważne jak blisko siebie byliśmy, ciągle czułem się sam. Wyczuwały tę samotność i ona sprawiała, że chciały się zbliżyć. Kiedy próbowały, uciekałem albo robiłem coś, żeby zniszczyć to, co do siebie czuliśmy. Kiedy chcę szybko biegać, to potrafię, i zawsze dobrze mi szło niszczenie. Żadna z nich nie zamieniłaby ze mną dzisiaj słowa.
Ostatnia była jedyną, która sprawiła, że czułem się tak, jak zawsze chciałem się czuć. Sprawiła, że czułem się lepiej niż kiedykolwiek, lepiej, niż sobie wyobrażałem, że można się czuć, i to mnie przestraszyło, przestraszyło tak bardzo, że ogarnął mnie paraliż. Kiedy mi się oddała, zawiodłem. Ta porażka popchnęła mnie ku zniszczeniu. Zniszczyłem ją, zniszczyłem siebie, zniszczyłem nas oboje. Zniszczyłem nadzieję na przyszłość. Moje imię nie przejdzie jej przez gardło, zignoruje fakt mojego istnienia. Nie winię jej. Zaczynam rozmawiać ze starą przyjaciółką, starą dobrą przyjaciółką. Mówię cześć, jak leci, co u ciebie słychać, co nowego. Mój głos rozbrzmiewa w kabinie i jest mi głupio, ale mówię dalej. Mówię tęsknię za tobą, szkoda, że cię tu nie ma. Moja przyjaciółka ma na imię Michelle i nie widziałem jej ani nie rozmawiałem z nią od ponad dziesięciu lat. Mówię ostatnio dużo o tobie myślałem. Mówię może się zobaczymy. Mówię proszę cię bądź, kiedy przyjadę, chciałbym spędzić z tobą trochę czasu. To już za długo trwa. Ponad dziesięć lat. To już stanowczo za długo.
Poznałem Michelle, kiedy miałem dwanaście lat i moja Rodzina właśnie przeprowadziła się do małego Miasteczka. Całe życie spędziłem w dużym Mieście i adaptacja nie była łatwa. Nie miałem nic wspólnego z żadnym z Dzieciaków z Miasteczka, oni nie mieli nic wspólnego ze mną. Nie chodziłem na siłownię, nie znosiłem heavy metalu, uważałem naprawę samochodów za jebaną stratę czasu. Z początku próbowałem się dopasować, ale nie potrafiłem udawać i po kilku tygodniach przestałem próbować. Jestem, kim jestem, i mogli mnie albo lubić, albo nienawidzić. Nienawidzili mnie i to kurwa jak.
Zaczęli mnie zaczepiać, popychać, bić. Odpłacałem im, odpowiadałem zaczepką na zaczepkę, ciosem za cios. W ciągu miesiąca czy dwóch wyrobiłem sobie reputację. Byłem na ustach Nauczycieli, byłem na ustach Rodziców, byłem na ustach miejscowych Gliniarzy. I nie mówiono o mnie nic dobrego. Odwdzięczałem się, rzucając jajami w ich domy, wysadzając ich skrzynki pocztowe i niszcząc ich samochody. Odpowiedziałem, wypowiadając Wojnę im i ich Miasteczku i prowadząc tę Wojnę ze wszystkich sił. Nie obchodziło mnie, czy wygram, czy przegram, chciałem tylko walczyć. No dawajcie Skurwysyny, to wszystko, co macie? Jestem gotów na jebany pojedynek.
Sześć miesięcy po przeprowadzce zaprzyjaźniłem się z Dziewczyną o imieniu Michelle. Była lubiana, piękna i inteligentna. Uprawiała sport i była Cheerleaderką i miała same szóstki. Nie wiem, dlaczego chciała się ze mną zaprzyjaźnić, ale chciała. Zaczęło się, kiedy przesłała mi liścik na angielskim. W liściku napisała nie wydajesz się taki paskudny, jak o tobie mówią. Odpisałem jej lepiej uważaj, jestem jeszcze gorszy, niż o mnie mówią. Roześmiała się i miałem przyjaciółkę. Nie została moim Sprzymierzeńcem, nie prosiłem jej o to ani tego nie chciałem, ale została moją przyjaciółką, i to było więcej, niż ktokolwiek inny był gotów zrobić.
Zaczęliśmy rozmawiać przez telefon, przesyłać sobie liściki na lekcjach, jeść razem lunch, siedzieć koło siebie w Autobusie. Ludzie zastanawiali się, dlaczego się ze mną zadaje, i zastanawiali się, co ona we mnie widzi, i mówili jej, że nie powinna tracić na mnie czasu, ale ona ich ignorowała. Miała zbyt wiele zalet, żeby ktokolwiek utrudniał jej życie z powodu naszej przyjaźni, więc udawali, że nic między nami nie ma.
W połowie ósmej klasy Koleś z Liceum zaprosił Michelle na randkę. Wiedziała, że Rodzice jej nie puszczą, więc powiedziała im, że idzie ze mną do kina. Nigdy nic im nie zrobiłem i zawsze byłem w ich obecności miły i grzeczny, więc zgodzili się i zawieźli nas do Kina. Wszedłem do środka i obejrzałem film z pół litra whisky i kiedy się skończył, sam wróciłem do Domu. Michelle została odebrana i poszła na randkę. Ona i Koleś zaparkowali i pili piwo i kiedy odwoził ją z powrotem do Kina, próbował zdążyć przez tory przed Pociągiem. Samochód został zmiażdżony i Michelle zginęła. Była lubiana, piękna i inteligentna. Uprawiała sport i była Cheerleaderką i miała same szóstki. Była moją jedyną przyjaciółką. Przejechał ją Pociąg i zabił. Przejechał ją pierdolony Pociąg i zabił.
Dowiedziałem się następnego dnia. Obwiniali mnie jej Rodzice i ich przyjaciele i wszyscy inni na tym pierdolonym zadupiu. Gdyby nie skłamała i gdybym jej nie pomógł, to by się nie stało. Gdybyśmy nie poszli do Kina, nie poszłaby na randkę. Kolesiowi nic się nie stało i był miejscowym Bohaterem drużyny i wszyscy go żałowali.
Zostałem zabrany na miejscowy Posterunek i przesłuchany. Tak to właśnie tam się odbywało. Zrzucić winę na pojeba, użalać się nad Bohaterem drużyny. Jednego szkalować do końca życia, zapomnieć, że drugi miał z tym cokolwiek wspólnego. Dostałem za to gówno zdrowo po dupie i za każdym razem, kiedy się broniłem, a broniłem się za każdym razem, broniłem się dla niej. Broniłem się tak kurewsko mocno, jak tylko potrafiłem, i broniłem się dla niej.
Ciągle myślę o Michelle i ciągle mi jej brakuje. Żałuję, że nie mogę słyszeć jej głosu ani słyszeć, jak się śmieje, ani zobaczyć jej uśmiechu. Żałuję, że nie mogę usiąść obok niej ani do niej zadzwonić, ani przesłać jej wiadomości. Żałuję, że nie mogę poczuć jej zapachu, dotknąć jej włosów, spojrzeć jej w oczy. Żałuję, że nie mogę usłyszeć, jak mówi spokojnie, nie warto. Żałuję, że nie mogę usłyszeć, jak mówi zostaw, nie dawaj im satysfakcji. Żałuję, że nie mogę usłyszeć, jak mówi już dobrze, Jimmy, wszystko będzie dobrze. Żałuję, że nie mogę jej powiedzieć, że ją kocham, bo tak było i tak jest, i nigdy tego nie zrobiłem, kiedy jeszcze żyła. Była moją jedyną przyjaciółką. Przejechał ją Pociąg i zabił.
Nie wierzę, że jest w Niebie, i nie wierzę, że jest w lepszym miejscu. Jest martwa i kiedy jesteśmy martwi, to nas nie ma. Nie ma oślepiającego światła, nie ma radosnej muzyki, Anioły nie czekają, żeby nas przywitać. Święty Piotr nie stoi u Bram Raju z wielką tłustą jebaną księgą, nasi przyjaciele i Krewni nie przytrzymują dla nas miejsca przy jakimś bożym stole, nie ma wycieczki po Niebie. Jesteśmy martwi i tyle.