Milion małych kawałków. James Frey
Читать онлайн книгу.sobie radę?
Tak.
Potrzebujesz pomocy?
Nie.
Oczy łapią ostrość i żołądek mi się uspokaja. Ciągle się trzęsę i ciągle jest mi zimno i ciągle mnie boli, ale im dalej od fotela, tym lepiej. Patrzę na drzwi. Jeżeli uda mi się dotrzeć do drzwi, to będę bliżej wydostania się stąd. Chcę się stąd wydostać.
Robię kolejny krok. Nogi mam jak z galarety. Kolejny krok. Ważą pół tony każda. Kolejny krok. Bolą. Kolejny krok. Pulsują. Kolejny krok. Każdy ruch to nadludzki wysiłek. Kolejny krok. Po każdym kroku nie wiem, czy będę go w stanie powtórzyć. Doktor Stevens obserwuje mnie i Pielęgniarki wróciły i obserwują mnie i wiem, że jeżeli zasłabnę, to pójdę do Szpitala. Kolejny krok. Kolejny krok. Docieram do drzwi i zatrzymuję się. Po prawej stronie jest lustro. Spoglądam w nie i przez chwilę widzę siebie. Jestem blady jak kreda. Mam upiornie napuchniętą twarz. Na ustach zostały płaty zaschniętej krwi. Z dolnej wargi sterczą mi szwy i mam podbite oczy. Na czubku nosa tkwi opatrunek. Jestem za chudy jak na swoją budowę ciała, a to, co mam, jest sflaczałe i obwisłe. Mój biały T-shirt jest upaćkany brązowymi i czerwonymi plamami wymiocin. Wyglądam jak jebane monstrum.
Odwracam się do Doktora Stevensa i Pielęgniarek. Pielęgniarki odwracają wzrok, Doktor Stevens nie. Mówię powoli.
Dziękuję za pomoc.
Nie ma sprawy. To moja praca.
To nie jest twoja praca. Dzisiaj zrobiłeś znacznie więcej. Dziękuję. Doktor Stevens uśmiecha się.
Nie ma sprawy.
Odwzajemniam uśmiech. To mój pierwszy uśmiech z nowymi zębami. Rozśmiesza mnie to i uśmiecham się szerzej i pokazuję na usta. Doktor Stevens śmieje się i podchodzi do mnie i obejmuje mnie i ściska. Jesteśmy dwoma mężczyznami, którzy przeszli razem drogę przez mękę. Chociaż to mnie było gorzej, wiem, że jemu też nie było lekko. Ten uścisk to nasza więź, więź pozwalająca nam wyciągnąć wnioski z tego, przez co przeszliśmy, i stać się dzięki temu lepszymi i silniejszymi ludźmi. Wiem, że on pozostanie wierny tej więzi, nie wiem, czy ja będę potrafił. Odsuwam się.
Jeszcze raz dzięki.
Trzymaj się, James.
Postaram się.
Odwracam się i powoli odchodzę i nie oglądam się za siebie. To była zawsze moja wada, ale taki właśnie jestem. Nigdy nie oglądam się za siebie. Nigdy.
Idę Korytarzem, przytrzymując się ścian. Każdy krok jest trudniejszy od poprzedniego, każdy krok bardziej boli. Twarz pulsuje mi w rytm bicia serca, rytm bicia serca nie jest tak silny ani pewny jak niedawno. Przyspiesza i zwalnia, bije nieregularnie, wysyła kłujące sygnały wzdłuż lewej ręki i do szczęki. Wytrzymało, kiedy miało wytrzymać, ale dłużej już nie wytrzyma. Dłużej już nie wytrzymam. Dochodzę do drzwi i popycham je i przechodzę przez nie do Poczekalni. Hank siedzi na kanapie i rozmawia ze starszą kobietą, a kiedy spoglądają na mnie, starsza kobieta bierze gwałtowny wdech. Hank wstaje i podchodzi do mnie, a ja opieram mu się na ramieniu. Bez jego ramienia upadłbym.
Jezu Chryste.
Zabierz mnie stąd.
W porządku?
Ani trochę.
Co mam robić?
Kurwa, zabierz mnie stąd.
Hank zarzuca na mnie kurtkę i kładzie sobie moją rękę na ramieniu i swoją rękę na moim ramieniu i podtrzymuje mnie i wychodzimy z Gabinetu i schodzimy po schodach. Kiedy jesteśmy na dole, nogi się pode mną uginają i Hank wlecze mnie w stronę drzwi. Opiera mnie o nie i otwiera je popchnięciem i wyciąga mnie na zewnątrz. Burza, która nasilała się, kiedy wchodziliśmy, teraz szaleje. Wiatr chłoszcze w powietrzu ścianę zamarzniętego deszczu ze śniegiem. Niebo jest czarne. Niszczycielskie grzmoty i wstrząsy piorunów. Hank ciągnie mnie do Furgonetki, stopy wloką mi się po zimnej i mokrej ziemi, a zimno i mokro przesiąkają mi do butów. Kiedy docieramy do Furgonetki, Hank opiera mnie o drzwi od strony pasażera.
Dasz radę ustać?
Sięga do kieszeni po kluczyki.
Tak, byle szybko.
Wyciąga kluczyki z kieszeni i otwiera Furgonetkę i rozsuwa boczne drzwi i pomaga mi wejść do środka i kładzie mnie na trzyosobowym siedzeniu i zatrzaskuje drzwi i biegnie do drzwi od strony Kierowcy i otwiera je i wdrapuje się do Furgonetki. Siada i wkłada kluczyk do stacyjki i zapala silnik i Furgonetka rusza.
Kiedy jedziemy przez Miasteczko, leżę na plecach i trzęsę się i marznę. Serce bije mi nieregularnie i boli. Mam bagnet w ustach i jestem nieludzko wyczerpany. Wracam do Ośrodka i nie chcę wracać do Ośrodka. Jeżeli opuszczę Ośrodek, czeka mnie śmierć albo Więzienie. Nie chcę takiego życia i nie chcę być kimś takim, ale nie znam niczego więcej. Wcześniej próbowałem się zmienić i nie udało mi się. Próbowałem się zmienić jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze raz i znowu mi się nie udało i znowu i znowu. Gdyby było coś, co mogłoby mnie przekonać, że tym razem będzie inaczej, to bym tego spróbował, ale nie ma. Gdyby w tunelu było światełko, popędziłbym do niego. Jestem Alkoholikiem i jestem Narkomanem i jestem Przestępcą. Nie ma światełka w tunelu.
Po jakimś czasie Furgonetkę zalewa ciepło i ciepło spowalnia drżenie i zabija marznięcie i jestem nieludzko wyczerpany i zamykam oczy. Jest ciemno. Zamykam oczy. Nie ma światełka w tunelu. Zamykam oczy. Jest ciemno. Zamykam oczy. Nie ma światełka. Zamykam oczy Ciemno.
Zamykam oczy.
Zamykam oczy.
Zamykam oczy.
Jestem w kolejnym białym Pokoju i nienawidzę go. Jestem w kolejnym białym szlafroku i chcę podrzeć go na strzępy. Kolejne łóżko i kolejne biurko i kolejne krzesło i chcę je zniszczyć. Okno. Chcę się z niego rzucić.
Trzymam się grafiku. Przeczołgać się do Łazienki. Zwymiotować. Poleżeć na podłodze. Zwymiotować. Poleżeć na podłodze. Zwymiotować. Poleżeć na podłodze. Część wymiocin utknęła mi między nowymi zębami i ich mycie boli. Po umyciu zębów wymiotuję jeszcze raz i myję jeszcze raz i czołgam się z powrotem do łóżka.
Ciągle jest ciemno, ciągle trwa burza. Deszcz i śnieg i wicher łomoczą w okno. Niekończąca się procesja klików i klaków, niekończący się skowyt. Nienawidzę tego hałasu i chcę, żeby się skończył. Klik, plask, klak, plask, klik, plask, klak, plask. Nienawidzę go. Chcę, żeby się kurwa skończył.
Wstaję z łóżka. Moje ubranie jest wyprane i leży na biurku.
Zdejmuję szlafrok i wkładam je. Jest dziś luźniejsze niż wczoraj. Otwieram drzwi i wychodzę i jestem na Oddziale Medycznym. Jest środek nocy i Oddział jest prawie pusty. Pielęgniarka ma dyżur.
Czyta kolorowe czasopismo i nie zauważa mnie.
Wychodzę z Oddziału Medycznego i spaceruję po Korytarzach. Mimo że nocne Niebo jest mroczne i zachmurzone, Korytarze są ciągle jasne. Lampy na suficie są jasne, ściany są jasne, wykładzina jest jasna, obrazki na ścianach są jasne, tabliczki na drzwiach są jasne. Nie czuję się dobrze w świetle. Za bardzo demaskuje.
Idę do Sawyer. Jest cicho i ciemno. Wszystkie światła są wyłączone, wszystkie drzwi do Pokoi są pozamykane, wszyscy mężczyźni śpią. Idę do Świetlicy i siadam na kanapie i włączam telewizor. Leci program o odchudzaniu, bełkot o Tym Jak Motywować Innych, jakaś kobieta bredzi coś o zjawiskach paranormalnych, gala zawodowych zapasów. Na kilku kanałach śnieży. Z tego, co widzę na ekranie, śnieżenie jest najciekawsze. Oglądam to. Przez godzinę. Śnieżenie.
Wyłączam telewizor i szukam sobie czegoś do roboty. Nie jestem zmęczony i nie chce mi się spać i nie chce mi się wracać na Oddział Medyczny i nie chce mi się chodzić po Korytarzach. Korytarze są zbyt jasne i nie czuję się dobrze w świetle.
Pod