Chemia śmierci. Simon Beckett

Читать онлайн книгу.

Chemia śmierci - Simon Beckett


Скачать книгу
mu torebkę. – Powierzyłbym to zadanie komuś o drobnych dłoniach. I proszę nie zapominać o gumowych rękawiczkach!

      Zostawiłem go ze wzrokiem wbitym w torebkę i przeszedłem pod taśmą. Chyba zaczynali się przekonywać do moich „nowinek”. Z ulgą ściągnąłem kombinezon i buty ochronne. Mackenzie podszedł, gdy je pakowałem. Kręcił głową.

      – Całe życie się człowiek uczy. Gdzie pan się tego dowiedział?

      – W Stanach. Kilka lat pracowałem na wydziale antropologii sądowej w Tennessee. Na Farmie Trupów, jak ją nazywają. To jedyne miejsce na świecie, gdzie na ludzkich zwłokach bada się procesy rozkładu. Ile czasu trwa w różnych warunkach, jakie czynniki na niego wpływają. Uczą tam FBI, jak się obchodzić ze szczątkami ludzkimi. – Skinąłem głową w stronę szefa ekipy, który nerwowo wykrzykiwał polecenia. – Przydałby się im ktoś taki.

      – Mała szansa. – Mackenzie walczył ze swoim kombinezonem. – Nienawidzę tego dziadostwa – wymamrotał, otrzepując się. – Więc myśli pan, że zgon nastąpił dziesięć dni temu?

      Zdjąłem rękawiczki. Woń lateksu i spoconej skóry przywołała więcej wspomnień, niżbym sobie życzył.

      – Dziesięć, może dziewięć. Ale to nie znaczy, że zwłoki leżały tutaj cały czas. Może je tu przyniesiono. Ale to pewnie ustalą pańscy technicy.

      – Mógłby ich pan wspomóc.

      – Przykro mi, ale umawialiśmy się, że pomogę wam zidentyfikować zwłoki, i to wszystko. Jutro powinniście mieć jako takie rozeznanie, kim była ofiara.

      Albo kim nie była, dodałem w duchu. Mackenzie najwyraźniej czytał mi w myślach.

      – Wszczęliśmy dochodzenie, żeby znaleźć Sally Palmer – oznajmił. – Żadna z przesłuchanych przez nas osób nie widziała jej od czasu grilla. Dzień potem panna Palmer miała odebrać zamówienie w sklepie spożywczym i nigdy się po nie nie zjawiła. Miała też w zwyczaju dzwonić co rano do kiosku po gazety. Namiętna czytelniczka „Guardiana”, jak się okazuje. Ale te też przestała odbierać.

      Narastało we mnie jakieś mroczne, nieprzyjemne uczucie.

      – Nikt tego nie zgłosił aż do teraz?

      – Wychodzi na to, że nie. Chyba nikt za nią nie tęsknił. Wszyscy myśleli, że gdzieś wyjechała albo że jest zajęta pisaniem. Kioskarz powiedział, że nie traktowano jej jak tutejszej. Tak to już jest w zamkniętych społecznościach, prawda?

      Nie potrafiłem nic odpowiedzieć. Ja też nie zauważyłem jej nieobecności.

      – To wcale nie oznacza, że to ona. Grill był prawie dwa tygodnie temu. Kobietę, którą znaleźliście, zabito później. A co z komórką Sally?

      – A co ma być?

      – Gdy do niej zadzwoniłem, nadal działała. Gdyby Sally zaginęła dwa tygodnie temu, bateria już by padła.

      – Niekoniecznie. To nowy model, bateria potrafi dotrzymać do czterystu godzin. Czyli prawie szesnaście dni. Jeśli leży sobie w jej torbie nieużywana, może jeszcze działać.

      – Mimo wszystko to może być ktoś inny – upierałem się, choć sam w to nie wierzyłem.

      – Możliwe. – Jego ton sugerował, że jest jeszcze coś, czym nie chce się ze mną podzielić. – Ale kimkolwiek ona jest, musimy się dowiedzieć, kto ją zabił.

      Co do tego nie było wątpliwości.

      – Myślicie, że to ktoś stąd? Z Manham?

      – Nic jeszcze nie myślimy. Ofiara mogła być autostopowiczką; zabójca mógł tu przyjechać i porzucić zwłoki. Za wcześnie, by coś jednoznacznie stwierdzić. – Wziął głęboki oddech. – Niech pan posłucha…

      – Odpowiedź brzmi: nie.

      – Nawet pan nie wie, o co chciałem spytać.

      – Owszem, wiem. O pomoc przy jeszcze jednej rzeczy. A potem przy jeszcze jednej i jeszcze jednej. – Odmownie pokręciłem głową. – Już się tym nie zajmuję. Są w tym kraju od tego specjaliści.

      – Nieliczni. A pan był najlepszy.

      – Już nie jestem. I zrobiłem, co mogłem.

      Spojrzał na mnie chłodnym wzrokiem.

      – Czyżby?

      Odwrócił się i odszedł, zostawiając mnie, bym sam wrócił do samochodu. Odjechałem, ale tylko na tyle daleko, by zniknąć z zasięgu wzroku. Nie mogłem zapanować nad drżeniem dłoni, więc zatrzymałem się na drodze. Nie mogłem złapać oddechu. Oparłem głowę o kierownicę, starając się nie łykać powietrza, bo hiperwentylacja tylko pogorszyłaby sprawę.

      W końcu atak paniki minął. Przepocona koszula przyklejała mi się do skóry, ale nie ruszyłem, dopóki nie usłyszałem trąbienia za plecami. Gdy spojrzałem, kierowca gniewnie zamachał, bym usunął się z drogi. Podniosłem rękę w przepraszającym geście i odjechałem.

      Gdy dotarłem do Manham, byłem już spokojniejszy. Nie czułem głodu, ale wiedziałem, że powinienem coś przekąsić. Zatrzymałem się przed sklepem, jedynym w okolicy, który mógłby uchodzić za supermarket. Chciałem kupić kanapkę, zabrać ją do domu i przed wieczornym dyżurem odpocząć z godzinę lub dwie, by uporządkować myśli. Mijając aptekę, nieomal zderzyłem się z wychodzącą z niej kobietą. Była to jedna z pacjentek Henry’ego, z grona tych lojalnych, które wolały czekać, byleby dostać się do niego. Przyjąłem ją raz, gdy Henry miał wolne, ale nie pamiętałem, jak się nazywa.

      Lyn, przypomniałem sobie w końcu. Lyn Metcalf.

      – Ojej, przepraszam – powiedziała, przyciskając do piersi paczuszkę.

      – Nic się nie stało. Jak się pani miewa?

      Posłała mi promienny uśmiech.

      – Doskonale, dziękuję.

      Pamiętam, że gdy oddalała się ulicą, pomyślałem, jak to miło zobaczyć kogoś, kto ma szczęście wymalowane na twarzy. A potem nie wracałem już do niej myślami.

      Lyn dotarła na wał biegnący przez trzcinowisko później niż zwykle, ale poranek był jeszcze bardziej mglisty niż poprzedniego dnia. Nad światem zalegała mleczna smuga, wijąca się wokół mętnych kształtów, nierozpoznawalnych dla wzroku. Przerzednie dopiero później, a koło południa dzień będzie już jednym z najgorętszych w roku. Ale teraz było chłodno i wilgotno, a wizja słońca i gorąca zdawała się odległa.

      Lyn czuła się zesztywniała i poirytowana. W nocy do późna oglądali z Marcusem film i teraz jej ciało zgłaszało protest. Z wielkim trudem zwlokła się z łóżka, gderając coś do męża, który tylko odburknął i zamknął się pod prysznicem. Teraz, na dworze, mięśnie odmawiały jej posłuszeństwa. Wybiegaj to. Poczujesz się lepiej, rzuciła w duchu. Skrzywiła się. Aha, jasne.

      Aby odwrócić uwagę od wysiłku fizycznego, pomyślała o paczuszce, którą ukryła w szufladzie komody, pod biustonoszami i majtkami, licząc, że tam Marcus na pewno jej nie znajdzie. Jej bielizna interesowała go tylko wtedy, gdy Lyn prezentowała ją na sobie.

      Wchodząc do apteki, nie zamierzała kupować testu ciążowego. Lecz gdy zobaczyła go na półce, pod wpływem impulsu wrzuciła jeden do koszyka, razem z opakowaniem tamponów. Cały czas miała jednak wątpliwości. W miejscu takim jak Manham trudno jest utrzymać cokolwiek w tajemnicy, a taki zakup mógł oznaczać, że jeszcze tego samego wieczoru cała wieś będzie posyłać jej porozumiewawcze spojrzenia.

      Ale w sklepie nie było żywego ducha, a przy kasie stała tylko znudzona


Скачать книгу