Trzepot skrzydeł. Katarzyna Grochola
Читать онлайн книгу.fantastycznie!
I nikt nie powiedział o moim przyszłym mężu:
– Ten to ma szczęście!
Nikt.
– Jeśli już raz był żonaty, to…
– Nieprawda! – krzyczałam, nie słuchałam, ale krzyczałam. – Nieprawda!
Bo ja, tylko ja, wiedziałam, jakie to było dla niego bolesne, jakie straszne, tylko mnie i nikomu innemu opowiedział o cierpieniu i rozczarowaniu i nikt nie miał prawa osądzać go tylko dlatego, że miał już kiedyś w życiu jakąś żonę…
– Och, ona? Krysia się zupełnie nie liczyła – mówiła matka mojego przyszłego męża i gładziła mnie po ramieniu – nie warto o czymś takim wspominać – jej usta wydymały się, jakby mówiła o śluzowatych stworzeniach, przezroczystych jadowitych meduzach – bardzo go skrzywdziła, bardzo, on na to sobie nie zasłużył, prawdę powiedziawszy, ona była niezrównoważona emocjonalnie, ale kto to mógł wiedzieć? Takich rzeczy się nie wie wcześniej – jej spojrzenie obejmowało mnie czujnie i ściskało, ale potem uśmiech szeroki łagodził ten uścisk – no, dosyć o niej, a teraz napijemy się kawki i opowiesz mi o sobie, prawda? Będziemy przyjaciółkami – ręka ześlizgiwała się z mojego ramienia – jeśli mnie posłuchasz – a ja cała zamieniałam się w słuch – będzie dobrze. Herbata? Może być z torebki? Z cytryną?
A ja kiwałam głową, że tak, oczywiście, jej wypielęgnowane ręce sięgały po puszkę, równo ułożone torebeczki herbaty stały w rządkach, choć miała przecież być kawka.
– Pamiętaj – nachylała się konfidencjonalnie do mojego ucha, ciepłe powietrze łaskotało mnie w szyję, pachniała dobrymi perfumami – mężczyzna jest głową, ale kobieta jest szyją, która tą głową kręci…
Decyzję podjęłam sama i o zgodę nie pytałam nikogo. Ktoś kiedyś mi powiedział, że jeśli pytasz, czy wyjść za mąż, to nie wychodź, bo to znaczy, że człowiek jeszcze nie dojrzał, a skoro nie dojrzał do samodzielnej decyzji, to nie dojrzał tym bardziej do wspólnego życia, do wzięcia odpowiedzialności również za drugiego człowieka. Więc chyba oboje nie pytaliśmy nikogo o zgodę, ustaliliśmy termin i powiadomiliśmy rodziców.
Byłam szczęśliwa.
Wiesz, myślę, że od zawsze szukałam kogoś, kto się mną zaopiekuje, przy kim będę się czuła bezpiecznie, niełatwo się do tego przyznać, bo to brzmi jak wyznania pensjonarki. Ale nie chcę Cię oszukiwać, nikogo… A może siebie? Nie tym razem.
Więc przy nim czułam się ważna, jedyna i chroniona.
I kiedy tuż przed północą podniósł słuchawkę w moim domu, a był dopiero trzeci raz u mnie i nie prosiłam, żeby odbierał telefony, byłam tylko zdziwiona, że ktoś tak późno dzwoni. Nikt się nie odezwał, a on, mój przyszły mąż, wiedział już o Marku i śmiał się z niego, już wcześniej mówił: całe szczęście, powinienem mu wysłać kwiaty, że mi ciebie zostawił, a ja kwitłam od tych słów… więc odebrał telefon i powiedział:
– Halo, halo.
I nikt się nie odezwał po tamtej stronie.
I wtedy powiedział:
– Nigdy więcej tutaj nie dzwoń, skurwysynu.
Patrzyłam, jak odkłada słuchawkę, jak uśmiecha się do mnie, wyciąga rękę i głos jego mięknie, przytula mnie do swojej koszuli, obejmuje ciasno i szepcze:
– Nikt cię już nie będzie niepokoił.
Nareszcie! Mężczyzna, który wie, jak postawić granice, jak dać odpór przeszłości, nawet ten skurwysyn zbytnio mnie nie zabolał.
Nie. To był objaw głębokiej czułości. On chciał mnie chronić.
Poczuł się jak u siebie – cieszyłam się w duchu. – U mnie jak u siebie, to dobry znak.
Marek, z którym byłam dwa lata, nigdy nie odbierał u mnie telefonu. Więc jakoś mi to zaimponowało.
Oto zakazał im wszystkim nękać mnie głuchymi telefonami, opiekuje się mną, troszczy się o mnie.
Cieszyłam się. Idiotka.
Obejmował mnie mocno, wracaliśmy skądś wieczorem, jego kurtka drapała mi policzek, szliśmy wtuleni w siebie, lekko mżyło, ulice były wilgotne, a światła odbijały się we wszystkim, tysiące małych światełek – pod nogami, na mokrych gałęziach, samochodach, płytach chodnika, szliśmy w tym rozigranym mokrym świetle, w powietrzu czuć było nadchodzącą wiosnę, ten deszcz był pożegnaniem zimy, a on mówił:
– Zobaczysz, będziemy tacy szczęśliwi, zobaczysz, teraz będzie inaczej.
W inaczej było jego marzenie o normalnym życiu, o życiu ze mną.
Ja też chciałam, żeby było inaczej. Inaczej niż dotąd.
Gdy zapalał lampkę, chowałam się wstydliwie pod koc, ciepło wpływało na policzki, niech mnie takiej nie widzi, ale on zsuwał koc, przytrzymywał moje oporne ręce, szeptał:
– Nie bój się mnie, jesteś moja…
Całował mnie po brzuchu, wtulał głowę w mój pępek, to takie dziwne uczucie, jakby ktoś od środka cię dotykał, niepokojące uczucie, potem kładł tam dłoń, podnosił twarz, patrzył mi prosto w oczy:
– Urodzisz mi dziecko, prawda?
A ja zatapiałam palce w jego ciemnych włosach i nieprzytomniałam ze szczęścia…
– Zobaczysz, będziemy mieli piękny dom, a nasze dzieci…
I widziałam ten dom i nas szczęśliwych, i to inaczej, czyli lepiej, pewniej, na zawsze, i dzieci nasze, które tulą się do nas i mówią: mamusiu, tata, tata…
– Wiem, że z tobą będzie inaczej – powtarzał, a serce mi rosło i całe ciało stawało się rozgrzanym sercem, coraz większym, coraz bardziej pojemnym, pęczniejącym, nabrzmiałym, zdolnym do miłości.
– Kocham cię, Boże, jak ja cię kocham, jak nikogo…
Wychodziłam z łóżka, ściągając prześcieradło, przecież naga nie mogłam defilować przy tym świetle i przy jego wzroku, leżał na wznak i śmiał się z moich wysiłków, otulałam się prześcieradłem jak Greczynka, żeby iść do kuchni i nam spragnionym przynieść coś do picia, a on łapał mnie nagle przy drzwiach, podnosił do góry, prześcieradło spadało na podłogę, byłam naga w jego ramionach i zawstydzona…
– Złapałem cię, teraz cię już nie puszczę!
A ja nie chciałam być nigdzie puszczana. I czułam, że to prawda. I to była prawda.
Niestety.
Pamiętam, zawsze mówiłeś, żebym uważała.
Ale ja nie uważałam.
Cyganka podeszła do mnie na ulicy. Miałam siedemnaście lat i kolorową bluzkę. Ostatni guzik rozpinał mi się, jak na mój biust patrzył mężczyzna. Cyganka nie była mężczyzną, ale była duża. Bluzka się nie rozpięła. Wzięła mnie za rękę i powiedziała:
– Chodź, powiem ci, co cię w życiu spotka.
Aha, widzieliście ją! – pomyślałam.
– Nie mam pieniędzy – powiedziałam zgodnie z prawdą.
Nosiłam wtedy torebkę uszytą przez Joasię, Joasia pięknie szyła, torebka była prawie przezroczysta, i nie było w niej żadnych, ale to żadnych pieniędzy. Nic w niej nie było, ładnie wyglądała na moim biodrze. Cyganka powiedziała:
– Wiem.
I dodała:
– Życie masz krótkie, bo zagrożenie