Trzepot skrzydeł. Katarzyna Grochola
Читать онлайн книгу.był zwid. Bo tylko ona miała takie długie włosy i na pewno by nie była tu, kiedy mnie nie ma, a jest on.
Wiesz, byłam tak naiwna, że kiedy znalazłam biały pasek, damski, z ładną sprzączką, srebrzysto-czerwoną, to poszłam do Marka z tym paskiem znalezionym w moim własnym domu i zapytałam:
– Czyj to pasek?
A on powiedział:
– Kiedy cię nie było, spali tu Witek z żoną, jechali do Jugosławii, pewno zostawili.
Jugosławia to taki kraj, który był, a którego nie ma. Ale co nas to obchodziło, nas wszystkich, przecież Jugosławia była aż pięćset kilometrów dalej, nie u nas. Jugosławia była ładnym państwem i miała ładne miasta. Ich też już nie ma, bo są zbombardowane.
Więc oni wtedy jechali jeszcze do kraju, który był, a którego już nie ma, a ja schowałam pasek ze srebrzysto-czerwoną sprzączką.
A parę tygodni później Witek z żoną zaprosili mnie z Markiem do siebie, pojechaliśmy do Torunia. Co zrobiłam przede wszystkim? Wyjęłam biały pasek, zwinęłam ciasno, schowałam do swojej zielonej torby i już w drzwiach wyjmuję ten pasek, dumna z siebie, że pamiętałam, że chcę oddać, że Danka mi podziękuje, i trzymam go przed sobą, zadowolona, a ona pyta:
– Co to?
– Twój pasek – mówię z dumą.
Teraz należy mi się pochwała, och, jak to miło, że pamiętałaś, to cudownie, tak lubię ten pasek, zastanawiałam się, co się z nim stało.
A ona patrzy…
patrzy,
patrzy i nie rozumie,
więc dodaję:
– Zostawiłaś, jak lecieliście do tego państwa, co już go nie ma, zatrzymaliście się na noc, bo samolot był wcześnie – przypominam jej, Danusi (żona Witka na imię Danusia miała dość krótko, bo potem miała na imię Ala, po Ali nastąpiła dłuższa przerwa w imionach żon Witka, bo żył na kocią łapę z jedną dziewczyną, która była córką jego przyjaciela. Jego przyjaciela przedtem. Bo jak już zaczął żyć z jego córką, to przestał mieć przyjaciela. Nie ożenił się z córką przyjaciela tylko dlatego, że ona zaszła w ciążę ze swoim kolegą z kursu języka francuskiego. Wtedy Witek był bardzo nieszczęśliwy, ale niedługo), więc przypominam jej, że zostawiła ten pasek u nas, u mnie, jak nocowali.
– Haniu, to nie mój pasek, i myśmy u was nigdy nie spali – powiedziała.
Aha.
Jeśli nie nocowała, to znaczy, że nie nocowała, jasne.
To wystarcza.
Czy myślisz, że choć przez sekundę pomyślałam: OK, to skąd ten pasek?
Nie! Skoro nie był to pasek Danusi – sprawa wyjaśniona. Wrzuciłam go do kosza wiklinowego z brudną bielizną, na sam dół, i to wszystko.
Tak biegło właśnie moje życie – od paska do paska… Od nieustalania, czyj to pasek, do zadowolenia się wyjaśnieniem, czyim paskiem nie jest.
Piszę Ci o tym, żebyś wiedział, jaka byłam naiwna. Zapomniałam o tym pasku, nikomu nie powiedziałam, bo to było nieistotne.
Ten brak w moim boku bardziej mnie martwił i przerażał niż wszystko inne. Aż do momentu, kiedy coś się zaczęło dziać w mojej drugiej ranie, ranie między nogami, z której pewnego dnia zaczęła kapać krew. Wiedziałam, oczywiście, wszystko o miesiączce, ale nikt mi nie powiedział, że to coś pięknego, ważnego, najważniejszego w życiu każdej kobiety. Że te parę dni, kiedy wszechświat kieruje moim dojrzewaniem, to są dni magiczne, dni wolności, tajemnicy, niedostępności.
Więc ponieważ o tym wszystkim nie wiedziałam, kładłam między nogi grube podpaski i płakałam ze wstydu, że jestem kobietą.
Ale dzięki Bogu w tym świecie, w którym żyłam i w którym mordowali się ludzie zgodnie z prawem wojny i oczekiwaniami dzienników telewizyjnych („zgodnie z naszymi oczekiwaniami nastąpiło bombardowanie” – mówił spiker) – więc w tym świecie były też noce, a noce służyły do wyobrażeń.
W nocy wyobrażałam sobie, że spadam, lecę z olbrzymiej skalnej półki, i kiedy już już mam się rozbić o ziemię, nagle skądś wyciągają się ręce, które mnie łapią, i miękko ląduję w przyjaznych i ciepłych, mocnych i dużych dłoniach Ratownika.
Nie wzięło mi się to znikąd, o nie.
To było marzenie ubezpieczające, bo zawsze prześladowały mnie niedobre sny.
Podobno w niedobrych snach są najważniejsze wskazówki, ale nie umiałam tych wskazówek odczytać.
Śniły mi się powodzie, które zalewają całą ziemię, a ja uciekam i uciekam przed olbrzymią falą, coraz wyżej i wyżej, razem z innymi. Najbardziej boję się tego, że zgubię rodziców, że ich nie odnajdę, ale lęk przed wodą jest silniejszy, więc uciekam, wspinam się, a wzgórze, na które muszę się wspiąć, jest gliniaste i nogi cały czas ślizgają się, i co zrobię krok do przodu, to zjeżdżam w dół, i ta woda, mętna, okropna woda pochłonie mnie, moje nogi, moje ciało i moją twarz, mnie całą, ale wdrapuję się ostatnim wysiłkiem i nareszcie mogę spojrzeć na to, co się dzieje wokół. A wokół z brudnej głębokiej wody wystają takie same gliniaste wzgórza jak to, na którym jestem, i na tych gliniastych wzgórzach stoją ludzie, stoją moi rodzice, ale woda między nami jest skłębiona jak burzowe chmury i szarobura, moje wzgórze jest najwyższe, a woda cały czas połyka ziemię, na której stoję. Jestem przerażona, tak bardzo przerażona, chcę krzyczeć, ale nie mogę, więc zamykam oczy i powtarzam sobie: to sen, zaraz się obudzę, to nie może być prawda, ale kiedy otwieram oczy, widzę, że to nie sen, i nie ma już żadnych innych wzgórz, jestem sama w oceanie brudnej wody, która podnosi się pomalutku coraz wyżej i wyżej, i teraz pochłonie mnie…
Jak się ma takie sny, to nie można sobie wymyślić nic cudowniejszego niż ręce silne, uskrzydlone, które cię z tego wzgórza przeniosą gdzieś, gdzie będziesz bezpieczna… Ręce Ratownika.
Więc wyobrażałam sobie, że ktoś mnie uratuje.
Tak sobie wyobrażałam przed snem zawsze.
Co Ty sobie wyobrażałeś przed snem, gdy byłeś dzieckiem? O czym śniłeś? Jak zasypiałeś, kiedy byłeś malutki? Co ci czytano do snu i co jadłeś na śniadanie?
Powinnam to wiedzieć, nie znam Cię.
Potem, co prawda, jak on mnie kopał i leżałam twarzą na dywanie, udawałam, że mnie nie ma, żeby jeszcze kopnął tylko raz, no, może dwa, bo jak się nie będę ruszać, to jaka będzie przyjemność z tego kopania, że kawy w domu nie było, leżałam cichusieńko na tym dywanie i w ogóle się nie ruszałam, i rzeczywiście, kopnął tylko trzy razy, a potem mnie zostawił, jeszcze tak chwilkę leżałam, bo mogło mu się coś odmienić, ale jak leżałam, to był właśnie ten moment, żeby Tamten mnie ocalił. Ale go nie było.
Zapomniał? A może myślał, tak jak ja, że skoro wyszłam za mąż, to mąż mnie ocali czy wybawi, czy uratuje, czy będzie chronił? Ale mężowie, których znałam, nie byli od chronienia, tylko od bicia i krzyków. Najpierw mówili: nigdy cię nie skrzywdzę. I to już powinno być dzwonkiem alarmowym, bo przecież człowiek, który nie ma zamiaru skrzywdzić, tak nie mówi.
No, czy jeśli spotykasz człowieka, to zapewniasz go od razu, że go nie zabijesz?
Że mu nie przypalisz papierosem brzucha?
Albo uprzedzasz kobietę, że jej nie uderzysz w twarz, tylko dlatego że włożyła spódnicę, a nie spodnie, a przecież tak prosiłeś?
Albo że jej nie uderzysz w głowę otwartą dłonią, mocno, w sam czubek, tak że gwiazdy przenoszą się do tęczówek, bo włożyła spodnie, nie spódnicę, a przecież tak prosiłeś?
Albo