Trzepot skrzydeł. Katarzyna Grochola
Читать онлайн книгу.ryby, powtarzam, temat ryby, powtarzam, zapisaliście, ry-by, nie śmiej się, Piotrek, powtarzam, nie śmiej się, bo nie będę powtarzać.
Piotrek się już nie śmieje, bo ma stwardnienie rozsiane. Żona wkłada w jego bezwładne usta papierosa, drugim kącikiem ust cieknie ślina, nie może mówić, bełkocze, wstydzi się nas, kolegów z klasy. Nie wiem, czy pani od biologii żyje. Bo pani od historii ma się dobrze. Powtarzam, ma się dobrze. Ktoś ją widział – ma platynowe włosy i mało zmarszczek. Uczyła nas trudnych słów. Synkretyczne formy, paralelność wydarzeń, szczególnie tych z drugiej wojny światowej.
Wojna światowa to był jej konik. Miałam wrażenie, że czasami żałowała, że ta wojna się skończyła.
Inne wojny na świecie się nie pokończyły, a niektóre nawet nie zaczęły.
Ale cóż to ma za znaczenie, skoro biją się czarni. Albo żółci. Albo prawie czarni. Albo Arabowie.
Ja nie muszę o nic walczyć.
– Wolę Araba, bo on przynajmniej nie udaje człowieka – mówił mój wykształcony mąż i śmiał się serdecznie.
A ja jeszcze udawałam, że się uśmiecham.
I usta miał pełne prawdziwych zdań. Że.
Że nie należy specjalnie się złościć.
Że nie należy ukrywać swoich prawdziwych uczuć.
Że nie należy się chować przed światem.
Że nie należy się martwić.
Że mamy tylko dzisiaj.
Więc nigdy nie odkładaj bicia na później.
Na jutro.
Jutro przecież mogło nie nadejść.
Ale to było potem.
Na razie jeszcze nie widziałam, że świat się zmienia, zmniejsza, kurczy. Na razie wiedziałam, że mnie mój mąż kocha. Jak człowiek kocha, to nie chce się rozstawać z ukochaną osobą, prawda?
Ach, jaki przyjemny wieczór przede mną, Joasia załatwiła dwa bilety na przedstawienie Lupy.
– Hania, pójdziemy sobie razem, a potem poplotkujemy do woli, znam taką fajną knajpeczkę na tyłach Wielkiego, tyle mam ci do powiedzenia, tak dawno nie miałaś dla mnie czasu, tak się cieszę, możesz?
– Jasne!
– Idziecie same?
Jeszcze nie słyszę w tym pytaniu niczego, co mogłoby zaniepokoić.
– Tak, popatrz, ona pamiętała, że chciałam to zobaczyć, grają tylko dwa razy, to cud, że załatwiła bilety, czeka się całymi miesiącami!
Podskakuję z radości, otwieram szafę, włożę tę czarną i szal czerwony, albo nie, tę czarną, ale brązowy szal, czerń z brązem to szlachetne połączenie.
– Myślałem, że ten wieczór spędzisz ze mną.
Ręka wyciągnięta w stronę wieszaka zaczyna mi ciążyć.
– Ja też, ale w ostatniej chwili zadzwoniła…
– Oczywiście, zrobisz, jak zechcesz.
Smutnieje, patrzy na mnie z wyrzutem, podchodzę do niego, przytulam się do niego, jest wspaniały, dobry, mądry i czuły.
– Wiesz, od trzech lat chciałyśmy to zobaczyć – cieszę się, a nie powinnam, bo on wymyka się mojemu dotykowi, odwraca ode mnie i siada na fotelu. Głowa opuszczona, ramiona zwiędły.
– Nie gniewaj się, nie gniewaj się, kochany, jasne, że wolałabym z tobą – to jest niewinne kłamstwo, cieszę się, że będę z Joasią, w ogóle nie mamy czasu dla siebie, tyle się dzieje, trzeba się podzielić tym dzianiem, tym nowym życiem, kiedyś Joasia wiedziała wszystko na bieżąco, a teraz nie wie, więc nagadamy się do woli – ale czy to nie wspaniałe, że pamiętała?
– Ja też o tobie pamiętam. – Głos twardnieje, a przecież nie mówię o nim, mówię o Joasi, mówię o niej, swojej przyjaciółce, która zna mnie od lat, więc przykładam szal czerwony i uśmiecham się.
– Ten?
– Nie wiem.
Siedzi teraz ze schyloną głową, a ja przymierzam buty, lekki obcas uszlachetnia od razu moją czarną sukienkę, leciutko przeciągam błyszczykiem po ustach. Brązowy szal będzie lepszy, elegantszy.
– Ona jest ważniejsza niż ja.
Widzę za sobą w lustrze jego twarz, smutną twarz odrzuconego mężczyzny, stanął za mną, w lustrze jesteśmy razem, ładna z nas para.
– Co ty mówisz? – patrzę mu w oczy przez lustro.
– Myślałem, że wypijemy drinka, posłuchamy dobrej muzyki – wyciąga rękę, poprawia mi ten szal, opadł z prawej strony, a ja czuję ciężar jego dotknięcia. – Wolałbym spędzać z tobą więcej czasu, robię wszystko, żeby tak było, ale skoro ci nie wystarczam, skoro jednak ona jest ważniejsza… – powtarza, jakbym tego nie usłyszała za pierwszym razem. – Idź, idź już, jeśli chcesz…
Nie chciałam.
Albo dzień malejący, zapadający w zmierzch, trzymam kurtkę w rękach, wrócę za dwie godziny, Joaśka namówiła mnie na ćwiczenia, we wtorki i czwartki, tylko osiemdziesiąt złotych miesięcznie, a ona po ciąży musi wrócić do formy, a i mnie by się ruch przydał, więc torba z dresem przygotowana, tylko kurtkę założyć i wyjść, a on za mną:
– Co jest tak pilnego, że dezorganizuje nam życie?
Mięknę przy drzwiach, to tylko dwie godziny, przecież nie odchodzę na zawsze! Wychodzę na dwie godziny!
– Przykro mi, że tak mnie traktujesz.
– Ja? Ja przecież chcę być dla ciebie ładniejsza, atrakcyjniejsza, ludzie wychodzą z domu, nie siedzą cały czas razem, nie trzymają się wiecznie za ręce…
– …jeśli przestają się kochać – kończy, i wiem, że kurtkę trzeba odwiesić, a dres schować na dole w szafie, w sypialni, tam jest jego miejsce.
I tak przestałam się spotykać z Joasią, znajomymi, przyjaciółmi.
Nawet tego nie zauważyłam. Ten proces przebiegał powoli. Niepostrzeżenie.
Wiem, jak to brzmi, ale to prawda. Kiedyś przeczytałam, że jeden pan przyszedł po suto zakrapianym sylwestrze do domu i postanowił się wykąpać. Wszedł do wanny i leżał, a woda stygła… Ale on nie chciał wychodzić z wanny, więc odkręcił kurek z gorącą, która maleńkim strumyczkiem ogrzewała wannę…
Woda leciała i szumiała przyjaźnie,
a jemu było coraz lepiej,
coraz spokojniej,
coraz bezpieczniej,
coraz cieplej i cieplej,
coraz milej.
I zasnął.
Rano, jak go wyciągali, ugotowane ciało odchodziło od kości.
Właśnie tak było ze mną.
Coraz ciszej się cieszę, że gdzieś razem wychodzimy.
– Przecież na nas czekają – mówię łagodnie, czekają na nas rodzice, on wychodzi z łazienki, miał się przebrać, ale się nie przebrał, coś gorzej się czuje, jest zmęczony, ale jeśli chcę iść sama, proszę bardzo.
– Mogę oczywiście zostać sam, nie przejmuj się mną.
Słyszę, co mówi. Naprawdę mówi:
– Nie zostawiaj mnie, przecież widzisz, co się dzieje.
I na to odpowiadam, nie na tamto zdanie, choć nie było pytania.
– Przecież