Świat na krawędzi. Ze Stanisławem Lemem rozmawia Tomasz Fiałkowski. Станислав Лем
Читать онлайн книгу."
© Copyright by Barbara Lem i Tomasz Lem, 2015
© Copyright by Tomasz Fiałkowski, 2015
projekt okładki: Anna Maria Suchodolska
korekta: Tomasz Lem
© Copyright for this edition: Pro Auctore Wojciech Zemek
ISBN 978-83-63471-46-0
Kraków
2015
Wszelkie prawa zastrzeżone
POCZĄTEK PODRÓŻY
Te rozmowy przypominały żeglugę po wodach burzliwych i słabo oznakowanych, wędrówkę w gąszczu zmiennych i zaskakujących tematów, między przeszłością a przyszłością, tym, co prywatne, i tym, co publiczne.
Krawędź wieku, krawędź tysiąclecia – to tylko umowne granice, wynikłe z przyjęcia takiego, a nie innego kalendarza. Niezależnie jednak od sposobu odmierzania czasu, znaleźliśmy się na progu nowej epoki – epoki biotechnologii. Płyniemy z nurtem wielkiej rzeki ku nieznanemu oceanowi i znajdujemy się dopiero u początku podróży – mówi Stanisław Lem.
Świat rzeczywiście znalazł się na krawędzi. Przewidywania zawarte w Summie technologicznej zaczynają się spełniać. Nie potrafimy jeszcze określić zagrożeń, jakie nas czekają. Widać jednak wyraźnie, jak płynne są w dziedzinie inżynierii genowej granice między działaniami o charakterze terapeutycznym a tworzeniem nowych organizmów, jak rośnie odpowiedzialność człowieka, w którego ręce trafia moc decydowania o życiu i śmierci.
Każda nowa technologia rozpoczynała się od niepewnych prób, które często kosztowały wiele ofiar. Także i biotechnologia nie zdoła uniknąć takich zagrożeń, a kto sądzi inaczej, jest utopistą – uważa Lem. Kolizje z przyjętymi dotąd zasadami etycznymi i religijnymi są nieuchronne. Nie ma jednak odwrotu, a palisady paragrafów rychło zostaną przez rozwój nauki ominięte. Trzeba więc zachować zdrowy rozsądek, unikając też przesadnego optymizmu tych, co sądzą, że po przejściu zabagnionej sfery zagrożeń wyjdziemy na rozkoszny płaskowyż technobiologicznego raju. Lepiej patrzeć rzeczywistości prosto w oczy – sądzi pisarz – probierzem nowego czyniąc wrażliwe i niezawisłe sumienie.
Wspomniałem o Summie technologicznej; wymienić trzeba też inny tytuł, wydane niedawno Okamgnienie, konfrontujące wizje sprzed lat czterdziestu z obecnym stanem rzeczy. Świat na krawędzi dotyka podobnych problemów, ale przynosi też wiele szczegółów z biografii Stanisława Lema. O jej tle, którym jest historia mijającego stulecia, można dziś pisać zupełnie otwarcie, inaczej niż to było na początku lat osiemdziesiątych, kiedy Stanisław Bereś nagrywał swe rozmowy z autorem Summy. Także i dlatego są to dwie różne książki.
Te rozmowy były dla mnie niezwykłą przygodą. Mam nadzieję, że taką samą przygodą staną się i dla czytelnika.
WSTĘP DO DRUGIEGO WYDANIA
Rozmowy, których zapis znalazł się w tej książce, prowadziłem ze Stanisławem Lemem w ostatnich latach minionego wieku. Pierwsze wydanie Świata na krawędzi ukazało się w roku 2000, rzeczywiście na krawędzi nowego tysiąclecia. Gdy jednak decydowaliśmy się na tytuł, chodziło nam nie tylko o umowną granicę czasową, bardziej o próg nowej epoki – epoki biotechnologii, której postępy pisarz obserwował z mieszaniną fascynacji i zgrozy, świadom, że nie da się ich zatrzymać niezależnie od możliwych zagrożeń czy dylematów etycznych związanych z inwazją technologii w procesy życiowe. Bodaj w dzień po jego śmierci przyszła wiadomość o wyhodowaniu z komórki macierzystej człowieka narządu nadającego się do przeszczepu…
Rozmowy przypominały żeglugę po wodach burzliwych i słabo oznakowanych, wędrówkę w gąszczu zmiennych i zaskakujących nieraz tematów, między przeszłością a przyszłością, tym, co prywatne, i tym, co publiczne. Stanisław Lem wracał do własnej biografii, do lwowskiego dzieciństwa i do lat wojny przeżywanych pod dwiema okupacjami, do powojennych krakowskich początków i do zagranicznych podróży, zwłaszcza rosyjskich. Konfrontował też prognozy zawarte w Summa Technologiae i w innych swoich książkach z otaczającym nas światem. Czynił to nie bez satysfakcji – wiele z tych prognoz ziściło się, i to wcześniej, niż sam przewidywał – ale i nie bez goryczy, zniechęcony wieloma aspektami współczesnej cywilizacji i złym użytkiem czynionym przez ludzi z nowych odkryć. „Ten świat opuścić przyjdzie nie bez ulgi i z uczuciem rozczarowania" – mówił, dodając w innym miejscu: „Zdrowy rozsądek i rozum zdają się dzisiaj znajdować w odwrocie".
W niecały rok po wydaniu Świata na krawędzi jego autor obchodził osiemdziesiąte urodziny. Uroczystość zaplanowano w wigilię jubileuszu, 11 września 2001 roku. Kiedy o czwartej po południu tego dnia zebraliśmy się w sali konferencyjnej nowego biurowca przy ulicy Lubicz, wieże nowojorskiego World Trade Center od godziny leżały w gruzach. Oczywiście przygotowany wcześniej program odwołano, a jubilat, miast przyjmować życzenia, wypytywał przybyłych o nowiny na temat zamachu. Pomyślałem wtedy, że tytuł naszych rozmów nabrał nowego, dramatycznego znaczenia: świat, nasz świat, rzeczywiście znalazł się na krawędzi…
Dzisiaj, w pierwszą rocznicę śmierci Stanisława Lema, warto sięgnąć po Świat na krawędzi choćby po to, by usłyszeć głos autora, wielkiego pisarza, który patrzył dalej i widział więcej niż inni. „I szczera wściekłość opromienia / moje rozliczne obowiązki" – napisał Czesław Miłosz w wierszu Do Jonathana Swifta. Kiedy wracam do tego wspaniałego wiersza, staje mi teraz przed oczami Lem w swoim gabinecie-bibliotece na Klinach, otoczony stertami różnojęzycznych pism, komentujący rzeczywistość z pasją, humorem, czasem z furią, uczulony na głupstwo i zło, nigdy jednak obojętny. Mam nadzieję, że takiego właśnie Lema znajdą w tej książce jej nowi czytelnicy.
ROZMOWA PIERWSZA
O pracowitym dzieciństwie, lwowskiej Arkadii i życiu poza czasem
– Kiedy czyta się „Wysoki Zamek”, książkę o pańskim dzieciństwie, wchodzi się w obszar poza czasem i historią. Nie ma prawie odbicia wydarzeń zewnętrznych, jest zamknięty świat pasji dziecięcego bohatera. Czy to cecha właściwa odbiorowi rzeczywistości przez dziecko, czy też pańska szczególna właściwość?
– Chętnie przyjmę, że nie jestem całkiem normalny. Opowiem anegdotę – późna sprawa, ale rzuca światło wstecz. Kiedy mój syn studiował fizykę w Princeton – spędził tam cztery lata – utrzymywałem z nim dość intensywną korespondencję. I on się skarżył matce w liście, że ojciec, zamiast pisać o swoim życiu wewnętrznym albo pytać o jego nastroje, pisze o galaktykach, o czarnych dziurach, o zakrzywieniu przestrzeni. Żona moja odpowiedziała mu: życiem wewnętrznym twojego ojca są właśnie czarne dziury i galaktyki. I naprawdę tak jest.
Tak jest też z moimi wynalazkami opisanymi w Wysokim Zamku — a nie przyznałem się tam do wszystkiego, nie chcąc robić wrażenia, że się chwalę. Naprawdę wynalazłem mechanizm różnicowy, nie wiedząc, że jest już znany; parokrotnie w podobny sposób odkrywałem Amerykę. Stwarzałem też rozmaite zwierzęta. Nie konkurowałem z Panem Bogiem, tylko po prostu wymyślałem je, rysując w specjalnych zeszytach; wszystko to robiłem skrycie. I królestwo legitymacyjne z Zamku jest najświętszą prawdą, rzeczywiście stworzyłem je jako chłopiec, chociaż Sadkowski bodaj napisał, że to jakaś blaga. Nasze gimnazjum nosiło numer 560; przedtem było to Drugie Gimnazjum imienia Karola Szajnochy. Cyfry na naszych tarczach zrobione były z cienkich srebrnych nitek, i ja naprawdę tymi nitkami zszywałem swoje legitymacje.
Miałem oczywiście kolegów, grałem z nimi w piłkę nożną, ale najważniejsze było moje życie wewnętrzne, którego z nikim właściwie nie dzieliłem. Nie miałem aż do samej matury żadnego romansu chłopięcego. Naturalnie spotykałem się z dziewczętami, chociaż wtedy nie było jeszcze