Przewieszenie. Remigiusz Mróz
Читать онлайн книгу.zjedzie na Żyrardów.
Potem otworzy butelkę.
Forst potrząsnął głową, starając się odepchnąć tę myśl. Nie, nie otworzy butelki, przynajmniej nie teraz. Dojedzie do Zakopanego, zaparkuje pod domem, a potem sobie naleje. Tylko trochę, byleby poczuć sam smak.
Przejechał z tą myślą kilka kilometrów, aż w końcu zatrzymał się na kolejnej stacji. Chwycił za whisky i wyszedł z samochodu. Cisnął z impetem butelkę do kosza, a potem nalał benzynę do baku.
Jechał do Żyrardowa zadowolony z siebie.
Zanim dotarł do węzła Wiskitki, rozdzwonił się jego nowy telefon. Poprzedniego smartfona pozbył się jeszcze przed tym, jak wraz z Olgą uciekł za wschodnią granicę. Teraz miał nowy model htc, w którym fabryczny dzwonek doprowadzał go do szewskiej pasji.
Jeszcze bardziej irytowało go to, że nie miał swojej książki adresowej. Spojrzał na nieznany numer i przesunął palcem po wyświetlaczu.
– Słucham – rzucił.
– Komisarz Forst? – odezwała się kobieta o stanowczym głosie. Wiktor nie skojarzył go z nikim, kogo znał.
– Tak.
– Z tej strony prokurator Wadryś-Hansen.
Teraz zaskoczył.
– Prowadzę sprawę…
– Wiem doskonale, jaką prowadzi pani sprawę – uciął.
Odpowiedziała mu cisza.
– Więc może powinien pan zastanowić się dwa razy, zanim wpadnie mi w słowo.
– Może powinienem – przyznał. – Czego pani ode mnie chce?
Znów przez moment była zbyt skonsternowana, by się odezwać.
– Widzę, że to nie będzie łatwe – zauważyła.
– Nigdy nie jest.
Prychnęła do słuchawki. Widząc ją jakiś czas temu po raz pierwszy, Forst był pewien, że ma do czynienia ze służbistką. Później jednak przekonał się, że Wadryś-Hansen nie była tak zasadnicza, jak sądził. Przyglądał się jej kilkakrotnie, oglądając konferencje prasowe, na których musiała gęsto tłumaczyć się z rzeczy, które były wynikiem jego działań. Nazwisko komisarza oczywiście nie padło, głównie dlatego, że początkowo sprawa wydawała się wielkim osiągnięciem organów ścigania i prokuratura chciała zagarnąć cały splendor dla siebie. Obecnie jednak oskarżyciele musieli gorzko żałować swojej decyzji.
– Przesłuchiwałam oskarżonego, którego pan ujął.
– Michała Sznajdermana.
Młodszy z braci, który zapewne miał najmniej wspólnego z zabójstwami. Niestety matki ani starszego brata nie można było przesłuchać, bo nie przeżyli spotkania z Forstem na Ukrainie.
Nie oni jedyni.
– I? – ponaglił ją Wiktor.
– Po pierwsze, nie nazywa się Sznajderman.
– To akurat oczywiste – odparł komisarz, wodząc wzrokiem za motocyklem, który pomknął lewym pasem. – Ta kobieta nie była ich rodzoną matką, uważali ją raczej za duchową przewodniczkę. Nauczycielkę Prawości.
– Zdaję sobie z tego sprawę. Niemniej nie udało nam się ustalić prawdziwej tożsamości tego człowieka.
– Żartuje sobie pani?
– Bynajmniej. Test DNA potwierdza, że ten człowiek był na Giewoncie, ale nie mamy go w żadnej bazie. Nie muszę chyba dodawać, że nie chce z nami współpracować.
Forst nie odpowiedział. Czekał, aż prokurator przejdzie do rzeczy.
– Twierdzi, że ujawni swoją tożsamość, jak tylko pana ściągniemy.
– Wstawcie zdjęcie na Facebooka.
– Słucham?
– Zróbcie mu fotkę. Ludzie udostępnią, będą się czuli częścią śledztwa, zaraz ktoś znajomy się zgłosi.
Forst przypomniał sobie, ile dał crowdsourcing, który u stóp Giewontu zorganizowała Szrebska. Zaklął w duchu, patrząc na siedzenie pasażera. Przypuszczał, że takie zbłąkane myśli nieraz będą go nawiedzały. I za każdym razem będzie szukał jedynego ratunku, jaki znał.
Ścisnął mocniej kierownicę.
– Być może ostatecznie tak zrobimy – odparła pod nosem prokurator. – Ale najpierw chciałabym, żeby pan z nim porozmawiał.
– Nie mam o czym.
Westchnęła na tyle głośno, by to usłyszał.
– Nalegam – powiedziała.
– I czego się pani spodziewa? – spytał, po czym włączył tryb głośnomówiący i położył telefon na desce rozdzielczej. Wyciągnął westy i zapalił jednego.
– Spodziewam się, że oskarżony zacznie mówić.
– Pytanie, co będzie mówił? – odparł Forst z papierosem w ustach. – Na pewno nie to, co chcecie usłyszeć.
– Zawsze będzie to jakiś początek.
Komisarz pokręcił głową.
– Ten facet najpierw mnie opluje, potem będzie próbował zabić, a na końcu oznajmi, że nigdy nie powinienem czuć się bezpieczny, bo ludzie, z którymi współdziałał, nadal są na wolności.
– Nie da pan sobie rady? O to chodzi?
– Znoszę takie rzeczy na co dzień w robocie, pani prokurator.
– Więc zapraszam.
Wiktor wypuścił dym, zastanawiając się, czy warto tracić czas na Michała Sznajdermana, czy jakkolwiek naprawdę się nazywał. Scenariusz z pewnością będzie dokładnie taki, jak Forst przedstawił. Ten człowiek darzył fanatycznym uwielbieniem swoją przybraną matkę, starszego brata z pewnością też. Zrobi wszystko, żeby uderzyć w tego, który ich zabił.
Forst wiedział, że nic z niego nie wyciągnie. Nie mógł spodziewać się żadnych wymiernych korzyści z tego spotkania.
– Jest pan tam? – zapytała.
– Jestem.
– Więc jaka będzie decyzja?
– Mogła pani zadzwonić do mojego dowódcy i sprawić, że to nie byłaby prośba, a rozkaz.
– Nie działam w ten sposób.
Forst zaciągnął się głęboko.
– Mam jeden warunek – powiedział.
– Jaki?
– Chcę uczestniczyć w śledztwie.
– Jeśli mam być szczera, niespecjalnie się pan nadaje.
– Nie? – mruknął. – O ile mnie pamięć nie myli, to ja trafiłem na trop tej trójki i ich ująłem.
– Zastrzelił pan dwoje podejrzanych.
– Wydział kontroli wewnętrznej ustalił, że działałem w granicach obrony koniecznej.
– I co to zmienia? – zapytała Wadryś-Hansen.
Zrozumiał aluzję i nie ciągnął tematu. Przed oczami jednak stanął mu widok siedzącego na fotelu starca. Witalij Morawczuk, pseudonim „Łowotar”. Zbrodniarz banderowski, na którym Forst wykonał samosąd. Strzelił mu prosto w głowę, a potem wraz z Olgą zakopali ciało w lesie.
O tym jednak prokurator nie wiedziała. I nigdy się nie