Przewieszenie. Remigiusz Mróz

Читать онлайн книгу.

Przewieszenie - Remigiusz Mróz


Скачать книгу
prokuratora. W tym przypadku specjalista medycyny sądowej stwierdzi, że zmarła spadła ze skalnej półki. Idący za nią turysta nie zdążył zareagować.

      Eliasz był z siebie dumny.

      – Jaki… jaki to numer? – zapytał mężczyzna, bardziej siebie niż jego.

      Sześćset jeden – sto – trzysta. Łatwy do zapamiętania, a jeszcze łatwiejszy do wprowadzenia w pamięć telefonu. Iwo jednak nie miał zamiaru pomagać turyście.

      – Boże… Boże… przecież ona…

      Nie żyje, pomyślał Eliasz, a ja ją zabiłem.

      Uśmiechnął się w duchu. Ostatnim razem czuł się tak dobrze, kiedy powiesił Chalimoniuka na Giewoncie.

      5

      Dominika Wadryś-Hansen spodziewała się, że komisarz do tej pory dawno się zjawi. Stała w łazience, przeglądając się w lustrze. Kładła duży nacisk na to, jak wygląda, bynajmniej nie dlatego, że była próżna. W jej zawodzie kobiety musiały odpowiednio się prezentować, by z jednej strony budzić szacunek, a z drugiej nie sprawiać wrażenia psychopatek.

      Wielu ludzi, z którymi się spotykała, właśnie tak postrzegało prokuratorki. W końcu oględziny zwłok to niekoniecznie zajęcie dla płci pięknej. Jeśli jakaś niewiasta pochylała się nad prześmierdniętym, utytłanym kałem i krwią denatem, to zapewne musiała mieć nierówno pod kopułą. Tak rozumowali, ale byli w błędzie.

      Spojrzała na swoje odbicie i poprawiła okulary. Fryzura jak zawsze klasyczna – grzywka na bok, włosy lekko podkręcone, upięte z tyłu. Do tego ciemna garsonka w konserwatywnym fasonie, która nijak nie pasowała do oględzin miejsca zdarzenia. Złośliwi za jej plecami mówili na nią „Lady Mary”. Początkowo nie wiedziała, o kogo chodzi, i niespecjalnie ją to interesowało, dopiero potem ktoś powiedział jej, że to postać z jakiegoś brytyjskiego serialu o arystokracji i służących.

      Nie miała nic przeciwko. Nieraz już słyszała, że zachowuje się zbyt wyniośle i przypuszczała, że jeszcze to usłyszy.

      Spojrzała na telefon.

      Nadal nic. Komisarz Forst mógłby chociaż zadzwonić, skoro się spóźnia. Potem uświadomiła sobie, że nie umawiali się na konkretną godzinę. Założyła jednak, że oficer przyjedzie prosto do Krakowa.

      Podniosła swojego blackberry i ponownie wybrała ostatni numer.

      – Jestem niedaleko – oznajmił policjant.

      – To znaczy?

      – Szukam miejsca parkingowego.

      – Wjechał pan od Mogilskiej?

      – Nie wiem. Może.

      – Jest tam parking dla samochodów służbowych.

      Mruknął coś pod nosem.

      – Słucham? – zapytała Dominika.

      – Co z tego, skoro wszystkie miejsca są zajęte?

      Spojrzała w lustro. Od kiedy dowiedziała się, że to właśnie ten człowiek jakimś cudem trafił na trop zabójcy z Giewontu, dokładnie go prześwietliła. Nie licząc kilku epizodów, które całkowicie dyskwalifikowały go jako oficera policji, przebieg służby miał przeciętny.

      Im więcej na temat komisarza się dowiadywała, tym bardziej była pewna, że ktoś wysłał go na Białoruś. Początkowo podejrzewała któregoś z przełożonych Forsta, ale potem uznała, że żaden stróż prawa nie usankcjonowałby takiej samowolki. Zielone światło musiał dać jakiś polityk.

      Ledwo sobie to uświadomiła, przestała grzebać w sprawie. Nie warto było sprowadzać na siebie problemów tylko po to, by zaspokoić ciekawość. Liczyły się fakty. A fakty były takie, że dopóki morderca nie zabił Szrebskiej, wszyscy byli przekonani, że Forst złapał właściwych ludzi.

      – Zejdę po pana – powiedziała.

      – Niech się pani nie fatyguje. Znajdę miejsce i…

      – I tak pana nie wpuszczą.

      Nie odpowiedział, a po chwili usłyszała dźwięk przerwanego połączenia. Uznała, że tym samym oznajmił jej, że będzie czekał na dole.

      Być może zdziwiłoby ją obcesowe podejście, gdyby nie to, że grzebiąc w przeszłości Forsta, dowiedziała się, jakim jest człowiekiem. Bezpośredni przełożony twierdził, że chodzący w czerwonych koszulach w kratę komisarz jest niesforny, działa raptownie i przynosi polskiej policji więcej szkód niż korzyści. W głosie Edmunda Osicy pobrzmiewała jednak nuta sympatii, gdy Wadryś-Hansen z nim rozmawiała.

      Potem dowiedziała się, że Forst spał z jego córką i najwyraźniej nikogo w jednostce to nie dziwiło, oprócz samego ojca dziewczyny. Koledzy po fachu mówili o komisarzu właściwie w samych negatywnych słowach – nie potrafił działać zespołowo. Miał w poważaniu wszelkie zasady, a w dodatku nawet najbliższych traktował, jakby byli tylko przypadkowymi przechodniami na ulicy.

      Dominika wiedziała, że tacy sprawdzają się najlepiej w tropieniu zabójców.

      Poprawiła jeszcze grzywkę, a potem skinęła do siebie głową i wyszła z łazienki. Zeszła schodami, odpowiadając zdawkowo na powitania. W budynku była winda, ale Wadryś-Hansen lubiła przechadzać się korytarzami. Była tutaj szychą i czuła to, gdy mijali ją pracownicy prokuratury. Uważała, że nie ma nic złego w tym, by trochę podbudować swoje ego. Pewny siebie oskarżyciel to dobry oskarżyciel.

      Wyszła na zewnątrz i nie musiała długo szukać komisarza. Stał przy czarnym, nieoznakowanym volkswagenie i palił papierosa. Pogłoski o jego czerwono-czarnych koszulach nie były przesadzone.

      Spojrzał na nią i wypuścił dym kącikiem ust. Prokurator podeszła do niego niespiesznie, a potem skinęła mu głową. Nie uszło jej uwadze, że na siedzeniu pasażera leżą puszki piwa.

      – Dominika Wadryś-Hansen – przedstawiła się dla porządku.

      – Ciekawe nazwisko – powitał ją oficer, otaksowując wzrokiem. – Wyszła pani za Duńczyka?

      – Szweda.

      Pokiwał głową, przyglądając się budynkowi prokuratury okręgowej. Doszedł ją smród papierosów.

      – Jak podróż? – zapytała.

      – Jeśli mam być szczery, gównianie.

      – Piwo pomogło?

      Spojrzał na samochód, a potem wzruszył ramionami.

      – Sam widok nie pomaga – odparł. – Otworzę dopiero wieczorem, jak wrócę do domu.

      Dominika westchnęła, zastanawiając się, ile może mu powiedzieć. W końcu uznała, że najlepiej będzie, jeśli wyłoży wszystkie karty na stół.

      – Nie jestem przekonana, czy wróci pan dziś do Zakopanego.

      – Słucham?

      – Michał Sznajderman pobił jednego z więźniów.

      Forst patrzył na nią obojętnie.

      – Niestety wybrał recydywistę, który nie pozostał bierny – dodała. – Jego koledzy również nie.

      – Mogę się tylko cieszyć. Sukinsyn zasługuje na lanie każdego dnia.

      Ściągnęła brwi.

      – Coś pan o tym wie, prawda?

      – Słucham?

      – Pana przygoda w Rosji wiązała się z pobytem w jednym z więzień?

      Spojrzała na jego usta, starając się dostrzec, czy to, co słyszała,


Скачать книгу