Przewieszenie. Remigiusz Mróz

Читать онлайн книгу.

Przewieszenie - Remigiusz Mróz


Скачать книгу
Dokąd mam jechać?

      – Mosiężnicza 2.

      Wiktor pożegnał rozmówczynię zdawkowo, a potem rozłączył się i wprowadził do nawigacji adres Prokuratury Okręgowej w Krakowie. Cudów po tym spotkaniu się nie spodziewał, ale może uda mu się zdobyć choć trochę szczegółów, które pozwolą później działać samemu.

      Przyspieszył, starając się nie myśleć o butelce, którą wyrzucił.

      Nawigacja pokazywała, że na miejscu będzie za trzy godziny i czterdzieści minut. Gdyby wypił jedno małe piwo, nic by się nie stało. Do czasu, kiedy spotka się z Wadryś-Hansen, nie będzie już od niego czuć alkoholu.

      Przejechał jeszcze kilka kilometrów, cały czas patrząc na malejący czas podróży. W końcu uznał, że nie musi gnać. Może przyjechać do Krakowa za cztery godziny. Miał wystarczająco dużo czasu, by wypić. Będzie potem wprawdzie prowadził pod wpływem, ale niespecjalnie się tym przejmował.

      Zjechał na Orlen i kupił czteropak heinekena. Piwo się nie liczy, skwitował w duchu.

      4

      Iwo szedł przed swoją ofiarą, jak tego wymagała sztuka trekkingowa. Wolałby iść za nią, ale zasady były zasadami – bardziej doświadczona osoba zawsze musiała prowadzić. Raz po raz zagadywał dziewczynę, by czuła się pewniej. Bez piwa była znacznie mniej gadatliwa i działała mu na nerwy. Nie mógł doczekać się, aż zakończy jej życie.

      – Mówiłeś, że Eliasz to od nazwiska?

      – Mhm. Eliasiewicz – odparł i obejrzał się przez ramię, uśmiechając się blado.

      Byli już na wysokości tysiąca dziewięciuset metrów i niedaleko zaczynał się trawers na jednym z ostatnich podejść. Iwo powiódł wzrokiem wokół. Nie licząc kilkuosobowej grupy turystów za nimi, nikogo tu nie było.

      – Stańmy na chwilę – zaproponowała Paulina.

      Eliasz zgodził się bez wahania. Miał nadzieję, że idący za nimi ludzie miną ich i zostawią mu wolne pole do działania. Wprawdzie zamierzał wspiąć się co najmniej na dwa tysiące metrów, zanim zabije dziewczynę, ale zawsze może zmienić plany. Już tutaj zaczynała się coraz większa ekspozycja, a skały były surowe, ostre i postrzępione.

      Jej ciało cudownie się na nich rozszarpie.

      Pięćset metrów dalej zaczynało się strome podejście. Iwo podjął decyzję, że odbierze życie ofierze tuż przed zakrętem.

      Przepuścili grupę, witając się i uśmiechając. Po nocnym ochłodzeniu pogoda dopisywała, na niebie były same białe chmury. Nie spadnie z nich śnieg, nie będzie burzy. Wypadało tylko cieszyć się życiem i korzystać z magii gór.

      – Do kiedy zostajesz? – zapytał dziewczynę, by zająć ją rozmową i nie ruszyć zbyt szybko za turystami.

      – Jeszcze trzy dni.

      Nie wiedziała, jak bardzo się myli.

      – Tylko? – zapytał Eliasz. – Myślałem, że już po sesji.

      – Po – potwierdziła z uśmiechem, podpierając się pod boki. – Ale mam trochę spraw do załatwienia w Krakowie.

      – Jakich?

      – Przede wszystkim niedługo kończy mi się umowa najmu, muszę zacząć rozglądać się za nową kawalerką.

      – Równie dobrze możesz to zrobić za tydzień czy dwa.

      – Tak, ale oprócz tego wypadałoby skorzystać z wolnego i napisać jakiś artykuł naukowy. Może nawet dwa, jak wena dopisze.

      Zaczął wypytywać ją o szczegóły, ale nie słuchał tego, co mówiła. Napawał się świadomością, że te wszystkie plany zakończą się za kilkanaście minut. Jasińska nie miała przed sobą żadnej przyszłości. Nie osiągnie nic z tego, co zamierzała. I to wszystko za jego sprawą.

      Znów poczuł podniecenie, więc obrócił się w bok, by dziewczyna nie widziała.

      – I zawsze dostanę kilkaset złotych za publikację – zakończyła, patrząc na górujący nad nimi masyw Orlej Perci.

      Iwo również uniósł wzrok. Była to najbardziej złowroga grań w polskich Tatrach i marzył o tym, by zabić kogoś gdzieś na szczycie lub przełęczy. Teraz jednak nie wchodziło to w grę. Musiałby wyjść dużo wcześniej, czekać na samotnego turystę.

      Będzie jeszcze okazja. Niejedna.

      – No tak – odparł bezwiednie. – Idziemy?

      Skinęła głową, a potem ruszyła przed siebie. Przez chwilę szli ramię w ramię, a potem Eliasz puścił ją przodem. Nie protestowała, choć powinna. Zaczynał się najostrzejszy odcinek.

      Dopiero, gdy stanęli przy skalnej ścianie, zatrzymała się.

      – Może pójdziesz pierwszy?

      – Pewnie – odparł. – Muszę cię tylko jakoś wyminąć.

      Zrobił ku niej krok, czując, że nadchodzi moment, na który tak długo czekał.

      – Cofnij się trochę – poradził. – Będzie mi łatwiej.

      Wbiła wzrok pod nogi. Roztropnie z jej strony, choć gdyby tego nie zrobiła, być może zobaczyłaby, jak bierze zamach.

      Z impetem złapał ją za włosy i szarpnął jej głową w kierunku skały. Dziewczyna wydała z siebie głuchy jęk, gdy głowa uderzyła o kamień. Zanim Paulina zdążyła krzyknąć, Iwo szarpnął w drugą stronę.

      Wydarła się dopiero potem.

      Piskliwy, przeciągły krzyk rozszedł się echem między stromymi zboczami, kiedy spadała w przepaść. Eliasz wiódł za nią wzrokiem. Czuł ekstatyczne uniesienie, jakby zbliżał się do orgazmu. Jasińska krzyczała aż do momentu, gdy jej ciało trafiło na pierwsze skały. Głowa uderzyła o wystający kawałek kamienia, krew rozbryznęła się wokół. Dziewczyna spadła jeszcze trochę, a potem, ku zawiedzeniu Eliasza, zatrzymała się.

      Leżała bezwładnie na plecach, z rękoma rozrzuconymi na boki i jedną nogą zawiniętą pod ciałem. Kąt ułożenia kazał mu sądzić, że doszło do otwartego złamania. Nic dziwnego, sponiewierała się na zboczach dość mocno.

      Iwo głęboko wciągnął nosem rześkie, górskie powietrze.

      – Ratunku! – krzyknął, uśmiechając się przy tym dziko. – Ratunku!

      Potem będzie tłumaczył, że wzywał pomocy, bo był w szoku. Nie rozumiał, że Paulina nie żyje.

      Ale wystarczyło popatrzyć w jej otwarte oczy. Nie spadła zbyt daleko, można było dostrzec w nich pustkę.

      Wyglądała pięknie.

      Eliasz się rozejrzał. Nie widział grupy turystów, ale wiedział, że musi się uspokoić. Jeśli nagle wyjdą z zakrętu i zobaczą, jak jest podniecony, będzie po wszystkim.

      – Co się stało? – krzyknął ktoś z oddali.

      Iwo nie odpowiadał. Stał na skraju szlaku i patrzył na swoją ofiarę. Jeszcze przed momentem szczerze jej nie znosił, teraz ją uwielbiał.

      – Hej! – Ktoś domagał się uwagi.

      Po chwili Eliasz zorientował się, że dźwięk dochodzi z drugiej strony. Zobaczył mężczyznę koło pięćdziesiątki w bandanie, który żwawo wspinał się ku niemu.

      – Wszystko w porządku? – spytał nerwowo.

      Głupie pytanie. Przecież słyszał krzyk.

      Ludzie irytowali Eliasza. Nielogiczność ich


Скачать книгу