Kruger. Tygrys. Tom II. Marcin Ciszewski

Читать онлайн книгу.

Kruger. Tygrys. Tom II - Marcin Ciszewski


Скачать книгу
szła jedyna droga zaopatrzenia, tędy przybywała amunicja, żywność i ludzie. Te dwie cienkie stalowe wstęgi ułożone na poczerniałych ze starości podkładach były w pełnym tego słowa znaczeniu drogą życia.

      Drzemiący obok Szumski otworzył oczy.

      – Co się stało? – zapytał, tocząc dookoła niezbyt przytomnym wzrokiem.

      – Kolejny atak. Chyba nic poważnego.

      Rzeczywiście, strzelanina ucichła tak samo raptownie, jak wybuchła. Parowóz gwizdnął zuchwale, po czym przyspieszył.

      – Jeśli minęliśmy Sadową Wisznię, to już koniec z ostrzałem. Wjeżdżamy na nasz teren – powiedział Mentor. – Mój znajomy kolejarz twierdzi, że do samego Przemyśla będzie spokój.

      Krüger drgnął. Zajęty użalaniem się nad sobą nawet nie zastanawiał się nad następnymi krokami, jakie przyjdzie im poczynić, gdy dotrą do celu.

      – Ma pan pomysł, co dalej? – spytał.

      Mentor potarł oczy. Wyglądał na bardzo zmęczonego. Z cichego i przytulnego mieszkania przy placu Uniwersyteckim wyruszyli niespełna sześć godzin temu, pociągiem jechali dwie. Starzał się, z czego zdawał sobie sprawę już od pewnego czasu. Teraz zaczynał też dostrzegać to jego młody towarzysz.

      – Mglisty – przyznał. To również była nowość: Mentor, przynajmniej wobec swych współpracowników, nigdy nie okazywał wahania czy niepewności. Nie dawał odczuć, że brak mu planu dotyczącego następnych posunięć.

      – Ale coś musimy postanowić.

      – Tak. Po pierwsze, zostawimy wiadomość dla Cygana. Albo, jeśli dotarł tam przed nami, odnajdziemy wiadomość od niego.

      To był ich stary system, wdrożony przez Szumskiego zaraz na początku działalności. W razie zerwania kontaktu, przymusowej ucieczki czy jakiegokolwiek innego nieprzewidzianego wydarzenia wspólnicy mieli zostawiać wiadomości na poste restante. System był kilkakrotnie sprawdzony podczas zaordynowanych przez Szumskiego próbnych alarmów i wyglądał na niezawodny. Nigdy jednak nie musieli używać go w rzeczywistości.

      – A potem?

      – Zobaczymy. Mam tam znajomych. Porozmawiam z nimi i zorientujemy się w sytuacji. Może najlepszym środkiem transportu będzie automobil. Może pociąg. A może po prostu kupimy konie.

      Krüger skrzywił się. Jeździł konno, ale w siodle nie czuł się zbyt pewnie. Za każdym razem miał wrażenie, że wierzchowiec myśli tylko o pozbyciu się jeźdźca z grzbietu. To zdecydowanie nie był jego żywioł.

      – A w Kijowie?

      – No cóż…

      Krüger uśmiechnął się.

      – Nie musi pan mówić. Tam też ma pan znajomych.

      Mentor odpowiedział zmęczonym uśmiechem.

      – Mam. O tak, w Kijowie mam bardzo ustosunkowanych znajomych. Jeśli rzeczywiście Kolcow ją tam wywiózł, nasze szanse wrastają. Nieznacznie, ale wzrastają.

      – Jeśli?

      – Nasza kalkulacja oparta jest na jednoczesnym spełnieniu dwóch warunków: że kelnera nie zawiodła pamięć, a Kolcow skorzysta z zaproszenia na Pietropawłowską. Tak nie musi być. Wilku, przykro to mówić, ale Kijów może być tylko pierwszym etapem poszukiwań. Poza tym…

      – Tak?

      – Zobacz, co się dzieje dookoła. Z tego, co słyszę, nasze trudności z wydostaniem się ze Lwowa mogą być nic nieznaczącymi drobiazgami w porównaniu do sytuacji na Ukrainie.

      – Bolszewicy?

      – Oczywiście, ale nie tylko. Wali się rząd hetmana Skoropadskiego, może nawet już się zawalił. Do gry wchodzi Petlura i jego ludzie. Tak czy inaczej rząd jest słaby i pozostanie słaby, obojętnie jakiej proweniencji. Ukraińcy potrzebują lat, może nawet dziesięcioleci, żeby stworzyć samodzielny byt państwowy. Nie mają takiej tradycji, a tyle czasu nikt im nie da. Na prowincji rządzą bolszewiccy agitatorzy, chłopi rabujący dziedziców i masy ludzi z bronią, przyzwyczajone do zabijania. W Rosji rewolucja utrzymała się i jeśli chcesz znać moje zdanie, obejmie wkrótce Ukrainę. To wir. Będzie cudem, jeśli w nim nie utoniemy, zwłaszcza że zmierzamy mu prosto na spotkanie. Będzie cudem, jeśli…

      Krüger podniósł twarz ku górze.

      – Jeśli nie utonie w nim Ewelina – dokończył.

      Mentor zmienił pozycję. Bolały go plecy. Wagon i podróż zaczęły mu naprawdę brzydnąć. Gdy pomyślał, że to dopiero początek, ogarniało go zniechęcenie.

      – Trzeba wierzyć – powiedział. – Kolcow miał jakiś plan, uprowadzając ją. Z jakiegoś powodu jest dla niego cenna. Będzie o nią dbał.

      Krüger zgrzytnął zębami.

      – Jest sam – mruknął. – Nic o nim nie wiemy. Może ją sprzedać, żeby uratować własną skórę. Może ją zabić, by pozbyć się kłopotu. Może wszystko.

      – Masz rację – odparł Szumski. Koła zazgrzytały na zwrotnicy. Pociąg nieco zwolnił. – Ale uważam to za mało prawdopodobne. Oczywiście, wypadki mogą się zdarzyć, oboje mogą wpaść w pułapkę albo zostać aresztowani przez bolszewików jako wrogi klasowo element. Ale złej woli Kolcowa nie zakładam, nie w takim sensie, że pozbędzie się Eweliny dla byle kaprysu. Nie mówię tego, żeby cię pocieszyć. Po prostu staram się myśleć jak on. Porwanie jest przestępstwem. Jestem zawodowym przestępcą. Zawsze staram się postępować racjonalnie. Jeśli wkładam w coś dużo wysiłku, popełniam czyn zagrożony surową karą, nie zaprzepaszczam owoców przestępstwa. Taka porwana osoba to kapitał, który zainwestowałem. Liczę, że przyniesie mi zysk. Na jaki zysk liczy Kolcow, oczywiście nie wiem. Ale wiem, że póki nie zrealizuje zysku od inwestycji, będzie dbał, by Ewelinie nic się nie stało.

      Krüger uważnie przyjrzał się Szumskiemu. Mentor sprawiał wrażenie całkowicie szczerego. A jego słowa, choć okrutne, bo każące ufać w rozsądek porywacza, były logiczne i miały dużą siłę przekonywania.

      – Czyli musimy zdążyć ją znaleźć, zanim on zrobi, co ma zrobić – rzekł.

      – Tego się trzymajmy.

      Krüger po raz pierwszy od długiego czasu lekko się uśmiechnął.

      – Może pogadam z maszynistą, żeby dał więcej pary w kocioł?

      Szumski odpowiedział uśmiechem.

***

      Iwan przeciągnął się.

      Wagon, do którego wsiedli, był niemal pusty i aż nieprzyzwoicie komfortowy. Pullmanowski luksus stanowił tak uderzający kontrast z szarą rzeczywistością dookoła, że wydawał się bajką. Mieli niewiarygodne szczęście. Władze w Kijowie kosztem dużego wysiłku organizowały transporty do Polski dla Polaków zgłaszających chęć wyjazdu. Siłą rzeczy pociągi te były improwizowane, podstawiane wśród wszechwładnego organizacyjnego bałaganu, najczęściej więc oczywiście składały się z najbardziej prymitywnych, nieogrzewanych i pozbawionych oświetlenia wagonów klasy trzeciej. Czasem jednak zdarzały się cuda, jak (zapewne przypadkowe) umieszczenie w składzie salonki pierwszej klasy. Kolcow i Ewelina postawili w tej ruletce na przypadkową cyfrę i wygrali; nie dość, że po stosunkowo niedługim oczekiwaniu wsiedli do pociągu zmierzającego do Kijowa, to jeszcze podróżowali w warunkach, które nawet przed rewolucją uznane zostałyby za luksusowe. Pokryte aksamitem kanapy Pullmana były miękkie i wygodne, pluszowe zasłony oddzielały wnętrze od świata, a dyskretne oświetlenie stwarzało wrażenie przytulności. Przestrzeń została podzielona na kilkuosobowe przedziały, ale niepoprzegradzana ściankami.

      Gdy pociąg ruszył,


Скачать книгу