Upał. Marcin Ciszewski

Читать онлайн книгу.

Upał - Marcin Ciszewski


Скачать книгу
psychologiczny, ale danych jest mało. Od razu może pan założyć, że nie będzie zbyt dokładny. Szczerze mówiąc, w ogóle wątpię, czy się do czegoś przyda. Z drugiej strony, wie pan równie dobrze jak ja, że ten człowiek nie działał sam. Grupa wysyłająca szahida to minimum pięć osób. Jeżeli ma w swoich szeregach następnych samobójców, może nawet liczyć dziesięciu ludzi. Albo więcej. Możliwe, że jego atak był tylko pierwszą próbą. Bardzo prawdopodobne, że będą dalsze. Brakuje nam czasu. W tej sytuacji kluczowe jest, by Saleh zaczął mówić… Mogę go do tego zmusić.

      – Waterboarding? – zapytał Jakub. Czuł, że oboje rozmówcy przyglądają mu się uważnie. – Prąd elektryczny?

      Potocka lekko wydęła wargi.

      – Jeśli będzie trzeba… – odparła. – Jednak na początek spróbowałabym czegoś mniej inwazyjnego.

      – Serum prawdy?

      Tyszkiewiczowi stanął przed oczami widok zmrożonej na kość piwnicy i siedzącego pośrodku nagiego człowieka, któremu zadawał pytania. Za każdym razem brak odpowiedzi bezzwłocznie kwitował puszczeniem w ruch stojącej tuż obok wielkiej przemysłowej nagrzewnicy, której wylot celował prosto w nogi mężczyzny. Krzyk przesłuchiwanego nadal brzmiał w uszach tak samo ostro jak pół roku temu.

      – Jeżeli teraz zadzwonię, będę miała odpowiednie środki za dwadzieścia minut. Ale…

      – Tak?

      – Po pierwsze muszę wiedzieć, że pan tego chce i to akceptuje. Po drugie byłoby mi łatwiej, gdybyście powiedzieli mi, czego się dowiedzieliście, gdy siedziałam z Salehem w pokoju przesłuchań.

      Jakub się zastanowił. Potocka była konkurentką. Tyszkiewicz dobrze wiedział, choćby z niedawnego spotkania w gabinecie ministra, że linia frontu nie przebiega tylko pomiędzy służbami a terrorystami. Mimo wszystko w pewnych okolicznościach jego nowa znajoma mogłaby stać się sojuszniczką.

      – Znalazłeś złodzieja astry? – zapytał Krzeptowskiego po dłuższej chwili, wypełnionej zaokiennym hałasem Warszawy, ciężkimi oddechami i mruczeniem silniczka wentylatora.

      Krzeptowski zastanowił się. Z jednej strony chciał wykopać Potocką na orbitę okołoziemską, i to przede wszystkim z powodów pozasłużbowych. Nie ufał jej, a uroda nie robiła na nim wrażenia. Z drugiej strony odczuwał przemożną potrzebę zmuszenia Saleha do mówienia i zajęcia się jego kompanami. Sądził, że warto za to zapłacić. Nawet sam przed sobą przyznawał, że interesuje go wyłącznie zlikwidowanie zagrożenia, bez względu na przepisy czy moralność.

      – Puścił farbę, kto mu nadał robotę – odparł. – Goździk dzwonił, że złapał jednego typka, który wskazał mu adres zleceniodawcy. Zleceniodawca to Arab. Przy odrobinie szczęścia za godzinę tu będzie i powie, gdzie możemy znaleźć faceta z astry.

      – W ten sposób najprawdopodobniej dotrzemy do łącznika, człowieka, który przywiózł Saleha na miejsce starą granatową astrą – powiedział Jakub wyjaśniającym tonem. – Mamy jego zdjęcie, powiększenie ujęcia z kamery miejskiego monitoringu.

      – Mogę zapalić?

      – Proszę.

      Potocka sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła paczkę papierosów. Gdy wkładała jednego z nich do ust, Jakub dyskretnie odwrócił wzrok.

      Złote zippo błysnęło płomieniem. Dym rozpełzł się po pokoju.

      – Mogę zobaczyć to zdjęcie?

      Krzeptowski nie dał w najmniejszym stopniu odczuć, czy akceptuje potraktowanie Potockiej jak sojuszniczki. Z obojętną miną sięgnął do kieszeni marynarki. Potocka przez dłuższą chwilę studiowała szczegóły podobizny łącznika.

      W końcu odłożyła zdjęcie i strząsnęła popiół do popielniczki.

      – Najpewniejszym źródłem wiedzy o reszcie grupy jest Mahmud Saleh. Nie twierdzę, że pełnym. Z pewnością wie tylko tyle, ile musi. Ale zna łącznika i wie, gdzie go znaleźć. A łącznik może doprowadzić nas do chemika, który wyrabia bomby. I może szefa. I zapasów materiałów wybuchowych. Żeby zaczął mówić, muszę go złamać. Żeby go złamać, muszę podważyć jego zaufanie do reszty grupy. Identyfikacja z grupą i jej celami to jeden z najważniejszych atrybutów motywacji terrorysty. Nie sądzę, żeby Saleh był jakiś znacząco inny. Może znajdziecie łącznika przez ten wasz kontakt. Przez tego… Araba. A może nie. Twierdzę, że na obecnym etapie śledztwa Saleh jest kluczem.

      Jakub ponownie przyjrzał się ścianie. Ściana rozwiązywała dylematy w takim samym tempie i z taką samą skutecznością jak zawsze.

      – Serum prawdy? – powtórzył pytanie.

      – Możemy z tym chwilę zaczekać. Na razie mam inny pomysł.

      Gdy powiedziała, o co chodzi, Jakub przez chwilę przyglądał się jej bez słowa, po czym podniósł słuchawkę telefonu. Wypowiedział kilka krótkich zdań. Słuchawka wróciła na miejsce.

      – Komisarz Smotrycz czeka na panią. Drugie drzwi po lewej stronie. Proszę przekazać mu swoją prośbę. Postara się pomóc.

      Potocka wstała, obdarzyła obu rozmówców długim spojrzeniem i wyszła.

      – Jak na taki tyłek jest trochę za cwana, no nie? – powiedział Krzeptowski w przestrzeń.

      Jakub zamrugał oczami. Nie chodziło o tyłek. Precyzyjnie: nie tylko o tyłek.

      – Wywal ją – mruknął Krzeptowski, po czym wstał. Mógł bez żadnej przenośni spojrzeć na Tyszkiewicza z góry. – Wyrzuć ją, póki czas.

      – Abwehra chciała mi wcisnąć jeszcze paru kozaków, a minister dla świętego spokoju był gotów się zgodzić. – Jakub przypomniał sobie niedawny bój odbywający się dwa piętra wyżej i aż się wzdrygnął. – Protestowałem, stanęło na tym, że pomoże Potocka. Ale tylko ona.

      – Jak musi być ktoś z Abwehry, niech przyślą faceta. Najlepiej grubego i z brodą.

      – Stasiu, Saleh musi zacząć gadać.

      – Musi. Tyle że wszystko, co powie, będzie wiedział Kozera. Może nawet szybciej niż my.

      – Potraktuj to jako konieczny koszt.

      – Będą kłopoty.

      – Kłopoty z Potocką to moje najmniejsze zmartwienie.

      – Goździk ma Araba albo będzie miał za chwilę. A nie sądzę, żeby był taki twardy jak ten tam. – Krzeptowski wysunął brodę w stronę Raju. – Powie, jak namierzyć łącznika, i mamy gości. Bez podtapiania Saleha i bez pomocy Potockiej.

      – Myślisz, że łącznik zacznie gadać sam z siebie?

      – Może nie zacznie. Ale na razie wygląda, że bez trzymania za rączkę nie potrafimy zrobić kroku.

      Jakub się skrzywił. Nie był ślepy. Wiedział, że ich procedury są dziurawe i nie uwzględniają wielu sytuacji. Że w przygotowanych scenariuszach brak odpowiedzi na zbyt wiele pytań.

      – Po pierwsze Goździk nie musi znaleźć Araba. Po drugie Arab nie musi chcieć gadać tak bez niczego. Po trzecie może nie wiedzieć. To łącznik mógł go namierzyć, skontaktować się przy zamawianiu, potem odebrać furę i tyle go Arab widział. Po trzecie…

      – Po czwarte.

      – Po czwarte, powtarzam, nawet jak złapiemy łącznika, może być znacznie odporniejszy od naszego jeńca. A już ten nie jest specjalnie gadatliwy.

      – Więc sam widzisz. Trzeba przycisnąć. Znamy się na przyciskaniu. Poradzimy sobie bez tej rudej piegowatej.

      Nagi,


Скачать книгу