Miłość warta miliony. Diana Palmer
Читать онлайн книгу.na rynku w takt skocznej meksykańskiej muzyki, wygrywanej przez zespół mariachis. Dookoła stały kolorowe stragany z piwem, tequilą i meksykańskimi potrawami. I choć muzyka dudniła tak głośno, że aż bolały uszy, a piwo było ciepłe, wszyscy bawili się doskonale.
– Z jakiej okazji świętujemy? – spytała, z trudem łapiąc oddech, gdy wirowali wśród tańczących.
– Czy to ważne? – Roześmiał się, obracając ją w takt melodii.
Pokręciła głową. Po raz pierwszy w życiu była szczęśliwa i całkiem beztroska. Nawet gdyby miała jutro umrzeć, nie czułaby żalu, bo na osłodę zostałyby jej wspomnienia tej cudownej nocy. Piła więc ciepłe piwo, które z każdym łykiem miało lepszy smak, i tańczyła otoczona mocnymi ramionami Donavana. Opierała głowę o jego szeroką klatkę piersiową i chłonęła zapach, który uderzał jej do głowy mocniej niż alkohol.
Gdy po kilku szalonych melodiach kapela zmieniła rytm i zagrała wolnego two-stepa, Fay przytuliła się do Donavana i objęła go za szyję z poufałością, która zwykle przychodzi po wielu tygodniach bliskiej znajomości. Pasowała do niego jak miękka rękawiczka pasuje do dłoni. Pachniał tytoniem, piwem i świeżym powietrzem, a jego bliskość sprawiała jej wielką przyjemność. Kołysząc się w jego ramionach, zapomniała o bożym świecie.
Reagowała na niego w sposób, jakiego dotąd nie znała. Odczuwała niepokojące napięcie i przyjemne pulsowanie w dole brzucha. Coś takiego zdarzyło jej się pierwszy raz. I choć nowe doznania były bardzo miłe, nie mogła dłużej znieść tej intymnej bliskości.
Wstrzymała oddech i spróbowała trochę się od niego odsunąć. Gdy po chwili wahania uniosła głowę, by na niego spojrzeć, w jej oczach tliły się obawa i zaciekawienie.
Przyglądał się jej w milczeniu, świadomy jej niepokoju oraz jego przyczyny. Potem uśmiechnął się łagodnie.
– Spokojnie… – szepnął.
– Sama nie wiem, co się ze mną dzieje. – Ściągnęła brwi. – To chyba przez to piwo…
– Nie musisz niczego udawać. Nie ze mną. – Ujął jej twarz w dłonie i delikatnie pocałował ją w czoło. – Na nas już czas.
– Naprawdę musimy już jechać?
Skinął głową.
– Jest bardzo późno – powiedział, po czym wziął ją za rękę i zaprowadził do samochodu.
Czuł, że sam ulega nastrojowi chwili i lekkomyślnej ekscytacji, identycznej jak ta, która ogarnęła Fay. Był sporo od niej starszy i potrafił się kontrolować. Wiedział, co się z nią dzieje, kiedy tańczyli. Widział, jak budzi się w niej pożądanie. Nie był przygotowany na taki rozwój wypadków. W jego życiu nie było miejsca dla bogatej dziewczyny z wyższych sfer.
Bóg mu świadkiem, że taka kobieta zniszczyła kiedyś jego rodzinę. Całe Jacobsville do dziś pamięta, że jego ojciec stracił głowę dla młodej dziewczyny, z którą się ożenił niemal nazajutrz po pogrzebie matki.
Donavan bardzo przeżył rodzinny skandal, stał się zgorzkniały i oschły. Ta panna z dobrego domu, którą właśnie poznał, z pewnością wkrótce się o tym dowie. Póki co, wolał nie pchać się w historię, której nie mógłby dokończyć. Lepiej, żeby trzymał się z dala od tej dziewczyny, nawet za cenę fizycznego dyskomfortu wywołanego niezaspokojonym pożądaniem.
Nie miał wątpliwości, że przez jej sypialnię przewinęło się sporo mężczyzn. Istniało jednak niebezpieczeństwo, że ona działa jak narkotyk, że można się od niej uzależnić. Donavan wolał nie sprawdzać tego na własnej skórze.
Kiedy wjechali na parking, na którym zostawiła mercedesa, czuła się cudownie odprężona, choć magia chwili nieco osłabła i największe oszołomienie minęło.
Powrót do rzeczywistości oznaczał dla niej konieczność powrotu do domu, gdzie będzie musiała wypić piwo, którego sama sobie nawarzyła. Nie powiedziała nikomu, dokąd się wybiera, domyślała się więc, że domownicy będą na nią źli. Bardzo źli.
– Serdecznie ci dziękuję – powiedziała, gdy otworzywszy drzwi swojego samochodu, odwróciła się do Donavana. – To był cudowny wieczór.
– Dla mnie też. Trzymaj się z dala od moich rewirów, nowicjuszko – powiedział łagodnie. – To nie miejsce dla ciebie.
Popatrzyła mu prosto w oczy.
– Nienawidzę swojego życia.
– Więc je zmień – odparł. – To naprawdę możliwe, musisz tylko chcieć.
– Nie umiem walczyć.
– Naucz się. Życie to nie zabawa, samo niczego ci nie podaruje, raczej zabierze. O wszystko, co ma jakąś wartość, trzeba zawalczyć.
– Podobno… – Westchnęła. – Ale w moim świecie ta walka rzadko bywa czysta.
– W moim również, ale to mnie nigdy nie powstrzymywało. Ty też nie daj się zniechęcić.
Spojrzała na jego muskularną pierś, do której jeszcze tak niedawno się tuliła.
– Nigdy cię nie zapomnę – wyznała.
– Nie wyobrażaj sobie Bóg wie czego – ostrzegł ją sucho, odgarniając pasemko włosów, które opadło jej na twarz. – Nie potrzebuję żadnych komplikacji ani żadnych związków. Należymy do dwóch różnych światów. Lepiej nie szukaj guza.
– Dopiero co poradziłeś mi, że mam walczyć – przypomniała mu, patrząc prosto w oczy.
– Ale nie ze mną – odparł z naciskiem.
Uśmiech, który na moment zagościł na jego twarzy, odmłodził go i ujął surowości twardym rysom.
– Wracaj do domu.
– Rzeczywiście, powinnam – przyznała z westchnieniem. – Pewnie nie chcesz pocałować mnie na dobranoc? – zapytała, unosząc brwi.
– Chcę. I właśnie dlatego cię nie pocałuję. Wskakuj do samochodu.
– Mężczyźni! – mruknęła, piorunując go spojrzeniem. Posłuchała jednak i usiadła za kierownicą.
– Jedź ostrożnie. I zapnij pasy – polecił.
Zrobiła to, lecz wcale nie dlatego, że jej kazał. Zawsze jeździła z zapiętymi pasami. Rzuciła mu ostatnie, pożegnalne spojrzenie i opuściła z parking. Kiedy wyjeżdżała na główną drogę, zauważyła, że odjechał w przeciwnym kierunku, ani razu nie spojrzawszy w jej stronę.
Ogarnęło ją dojmujące poczucie straty. Pomyślała, że czuje się, jakby straciła część siebie. Może zresztą właśnie tak jest. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek spotkała człowieka, który wydałby jej się równie bliski.
Właściwie nigdy nie miała dobrych relacji z rodzicami. Odkąd sięgała pamięcią, mieli własne życie i rzadko znajdowali dla niej czas. Dorastała otoczona nianiami i guwernantkami, bez rodzeństwa czy towarzystwa rówieśników. Z samotnego dziecka przeistoczyła się w samotną młodą kobietę.
Życie biegło swoim torem, a w niej pogłębiało się przekonanie, że gdyby nagle umarła, nikt by się tym zupełnie nie przejął.
Jej sytuacja niewiele się zmieniła, gdy po śmierci rodziców przeniosła się do wuja, Henry’ego Rollinsa z Jacobsville. Brat matki nie był człowiekiem majętnym, lecz miał ambicje, by takim się stać. Fay była pewna, że bez najmniejszych skrupułów korzysta z powierzonego mu majątku i opłaca jej pieniędzmi swoje przyjemności.
Do tej pory znosiła to bez protestów,