Miłość i reszta życia. Diana Palmer

Читать онлайн книгу.

Miłość i reszta życia - Diana Palmer


Скачать книгу
momentach?

      – Właściwie we wszystkich.

      Zapanowała cisza.

      – Jess, dlaczego mi nigdy nie powiedziałaś, na czym polega twoja praca?

      – Nie było powodu, by cię o tym informować. Teraz jest.

      – Skoro… skoro znałaś wcześniej Ebenezera, pewnie wiesz, jacy ludzie zostają najemnikami?

      – Owszem – odparła krótko Jessica. – Wiem. Ludzie, którzy w większości są niezdolni do nawiązywania trwałych związków. Którzy nie znają pojęcia „miłość” i „wierność”.

      Sally zdumiała gorycz w głosie ciotki.

      – Czy wuj Hank też był najemnikiem?

      – Tak, ale niezbyt długo. Nie należał do facetów, którzy kochają niebezpieczeństwo i codziennie narażają życie. To ironia losu, że umarł we śnie, na obczyźnie. A przecież nigdy nie narzekał na serce.

      No proszę, pomyślała Sally, kolejna niespodzianka. Wuj Hank był szalenie przystojnym mężczyzną, ale nie zachowywał się jak pewny siebie twardziel.

      – Hm, Ebenezer wspomniał, że służyli razem…

      – Nie tyle służyli, co byli razem na obozie szkoleniowym, zanim wstąpili do Zielonych Beretów. Hank oblał egzamin, który Eb zdał śpiewająco. – Jessica uśmiechnęła się pod nosem. – Potem Eb ukończył bardzo trudny, bardzo specjalistyczny kurs przeznaczony dla brytyjskich komandosów. Niewielu żołnierzy go kończy, zwłaszcza za pierwszym razem. Ebowi się udało. Oczywiście nie jest Brytyjczykiem; Brytyjczycy „wypożyczyli” go do jakiejś supertajnej misji, kiedy służył w wywiadzie wojskowym.

      Sally uzmysłowiła sobie, że nigdy dotąd nie zastanawiała się nad tym, jaką pracę wykonuje Ebenezer. Sądziła, że ma coś wspólnego z wojskiem. Nie była pewna, co myśleć o jego prawdziwej karierze. Wojak kojarzył się jej z człowiekiem silnym, lecz wrażliwym, mającym jakieś słabości. Komandos lub najemnik – z kimś twardym, nieczułym, bezwzględnym.

      – Milczysz…

      – Wiesz, nie domyślałam się, czym Ebenezer zajmuje się zawodowo – rzekła. Wstawszy z fotela, podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. – Nic dziwnego, że nie dopuszczał ludzi do siebie, że zawsze trzymał ich na dystans.

      – Nadal tak jest. Bardzo niewiele osób wie o jego przeszłości. Jego dawni towarzysze broni, to jasne, ale inni… – Jessica urwała.

      – Znasz ich, tych jego kumpli? – spytała Sally.

      – Jednego czy dwóch. Zdaje się, że Dallas Kirk pracuje u niego na ranczu, a Micah Steele czasem służy mu pomocą. – Kobieta uśmiechnęła się do swoich myśli. – Micah to porządny gość. I jedyny spośród dawnej paczki, który nie przeszedł na emeryturę. Mieszka w Nassau, ale ilekroć Eb go potrzebuje, to wpada na tydzień lub dwa i udziela „kursantom” instrukcji.

      – A Dallas Kirk?

      Twarz Jessiki sposępniała. Sally zauważyła, jak ciotka zaciska dłoń w pięść.

      – Rok temu został ciężko ranny podczas wymiany ognia. Wrócił do domu dosłownie zmasakrowany. Eb zatrudnił go u siebie na ranczu. Uczy techniki wywiadowczej. Nie rozmawiamy ze sobą; przed laty mieliśmy nieprzyjemne starcie.

      Nieprzyjemne starcie? Zabrzmiało to intrygująco. Sally postanowiła, że kiedyś spyta o nie ciotkę.

      – Może zjemy fajitas na kolację? – zaproponowała.

      Twarz Jessiki pojaśniała.

      – Wspaniały pomysł.

      – No, dobra. Zaraz je przygotuję.

      Sally udała się pośpiesznie do kuchni. W głowie kręciło się jej od nadmiaru wrażeń i informacji. Sądziła, że dobrze zna ciotkę, a tu proszę! Życie jest jednak pełne niespodzianek.

      ROZDZIAŁ DRUGI

      Ebenezer zawsze dotrzymywał słowa. Pojawił się nazajutrz wczesnym rankiem, kiedy Sally stała przy ogrodzeniu, obserwując dwa pasące się na pastwisku wołki. Kupiła zwierzaki na mięso, ale już po paru dniach przestała je traktować jak bydło mięsne, a zaczęła patrzeć na nie jak na zwierzęta domowe. Nadała im nawet imiona – czarny wół rasy angus nazywał się Bob, a czerwony rasy hereford dostał imię Andy – i nie wyobrażała sobie, aby kiedyś mogła przyrządzić z nich steki.

      Znajomy czarny pikap zatrzymał się przy ogrodzeniu; ze środka wysiadł Eb. Miał na sobie dżinsy, niebieską koszulę w kratę, kowbojskie buty, a na głowie jasny kapelusz.

      – Bydło mięsne? – stwierdził, podchodząc do Sally.

      Łypnęła na niego spod oka.

      – Mięsne.

      – Oczywiście zamierzasz je poćwiartować, poporcjować i wsadzić do zamrażarki.

      Przełknęła ślinę.

      – Oczywiście.

      Zachichotał. Po chwili oparł nogę o dolny szczebel ogrodzenia i zapalił cygaro.

      – Jak się nazywają?

      – Tamten to Andy, a ten to Bob. – Zaczerwieniła się.

      Ebenezer nie odezwał się, ale nie musiał; jego myśli w sposób jednoznaczny zdradzała uniesiona brew widoczna za chmurą niebieskawego dymu.

      – To wołki stróżujące.

      Oczy mężczyzny zalśniły wesoło.

      – Słucham?

      – A raczej obronne – dodała, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu. – Przy pierwszej oznace niebezpieczeństwa rozwalą ogrodzenie, pędząc mi na pomoc. Jeśli zginą na polu chwały, wtedy oczywiście je zjem.

      Eb zsunął z czoła kapelusz i popatrzył z rozbawieniem na dziewczynę.

      – Niewiele się zmieniłaś w ciągu tych sześciu lat.

      – Ty też – powiedziała nieśmiało. – Wciąż palisz te śmierdziuchy.

      Spojrzawszy na cygaro, wzruszył ramionami.

      – Prawdziwy mężczyzna musi mieć kilka wad – oznajmił. – Zresztą palę tylko od czasu do czasu i nigdy w zamkniętym pomieszczeniu. Czytałem te wszystkie mądre opracowania na temat szkodliwości tytoniu.

      – Wielu palaczy je czyta. I pod wpływem lektury rzuca palenie.

      Wygiął wargi w uśmiechu.

      – Jestem niereformowalny, więc nawet nie próbuj mnie zmieniać. To strata czasu – rzekł. – Mam trzydzieści sześć lat i starokawalerskie nawyki.

      – Zauważyłam.

      Wydmuchał nozdrzami dym i przez moment w milczeniu spoglądał na dwa woły.

      – Pewnie łażą za tobą jak psiaki.

      – Owszem, kiedy wchodzę na pastwisko.

      Dziwnie się czuła w jego towarzystwie: była spokojna, a jednocześnie przejęta i podekscytowana. W powietrzu unosił się świeży zapach mydła oraz drogiej wody kolońskiej. Korciło Sally, by podejść bliżej. Dzieliło ich najwyżej pół kroku. Ebenezer promieniał siłą, zmysłowością. Gdyby ta siła mogła ją przeniknąć! Sally speszyła się. Sądziła, że po sześciu latach będzie bardziej odporna; że widok Eba nie będzie przyprawiał ją o dreszcze.

      Zerknąwszy w bok, zobaczył, jak Sally przygryza zębami dolną wargę. Zmrużył oczy.

      Czuła na sobie jego ogniste spojrzenie. Zrobiło


Скачать книгу