Miłość i reszta życia. Diana Palmer

Читать онлайн книгу.

Miłość i reszta życia - Diana Palmer


Скачать книгу
Serce waliło jej, jakby chciało wyskoczyć z piersi.

      Ucieszył się, że jego dotyk działa na nią tak samo, jak dawniej. Przepełniła go duma. Przysunął rękę do policzka Sally, potarł lekko jej wargę.

      – Na wszystko przychodzi pora – rzekł cicho.

      Chociaż patrzył jej prosto w oczy, miała wrażenie, jakby docierał wzrokiem do jej najbardziej sekretnych miejsc. Była zbyt niedoświadczona, aby umiejętnie skrywać emocje; na jej twarzy malowały się lęk, niepewność, wahanie.

      Ebenezer pochylił głowę i przytknął nos do nosa Sally.

      – Sześć lat na głodzie… To długo – szepnął.

      Nie rozumiała, co do niej mówi. Stała bez ruchu, nie odrywając oczu od jego ust. Ręce trzymała oparte na jego piersi.

      Czuła, jak serce mu bije. Gdy przywarł ustami do jej ust, była pewna, że zaraz zemdleje ze szczęścia. Minęło tyle lat!

      Obejmując dziewczynę ramieniem, przytulił ją mocno do siebie. Pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny. Sally, nieprzyzwyczajona do tak żarliwych i zmysłowych pieszczot, lekko zesztywniała.

      Uniósłszy głowę, Ebenezer uśmiechnął się szeroko.

      – Nadal lubisz lemoniadę i cukrową watę – oznajmił, nie kryjąc zadowolenia.

      – Cukrową watę? Nie rozumiem… – szepnęła, zahipnotyzowana jego ustami.

      – Chodzi mi o to, że wciąż brak ci doświadczenia. Że nie potrafisz się całować. – Po chwili uśmiech znikł z jego twarzy. – Wyrządziłem ci większą krzywdę, niż zamierzałem. Miałaś ledwie siedemnaście lat. Ale wtedy musiałem zadać ci ból, musiałem cię odtrącić. – Zasępiony, obrysował palcami jej usta. – Nic o mnie nie wiedziałaś, ani kim jestem, ani czym się zajmuję…

      Chyba po raz pierwszy w życiu Sally dojrzała cierpienie w jego oczach.

      – Już wiem. Jessica zdradziła mi wczoraj wiele tajemnic.

      Oczy mu pociemniały. Mars na czole pogłębił się.

      – O mnie również?

      Skinęła przytakująco.

      Puścił ją i spoglądając z zadumą w dal, podniósł do ust cygaro. Po chwili wydmuchał chmurę dymu.

      – Chyba wolałbym, żebyś nie znała mojej przeszłości – powiedział cicho.

      – Tajemnice bywają groźne.

      – O wiele groźniejsze, niż przypuszczasz. – Przyjrzał się jej uważnie. – Ale czasem lepiej ich nie wyjawiać. Ja latami strzegłem swoich. Twoja ciotka też.

      – Nie miałam pojęcia, czym się zajmuje – przyznała Sally. – Nigdy niczego się nie domyślałam…

      Uśmiechnął się.

      – Wiem. Bardzo się o to starała. Uważała, że będziesz bezpieczniejsza, nie orientując się, na czym polega jej praca.

      Chciała go spytać o coś, co Jessica jej powiedziała – że dzwonił do Houston, tuż zanim Sally się tam przeniosła. Ale nie bardzo umiała poruszyć ten temat. Krępowała się.

      Ponownie skierował wzrok na jej twarz, na zaróżowione policzki, nabrzmiałe wargi, lśniące oczy. Sam jej widok przepełniał go radością. Przy Sally czuł się szczęśliwy, ważny, potrzebny. Jakby po wieloletniej wędrówce wreszcie znalazł przystań, swoje miejsce na ziemi. Była jedyną osobą na świecie, która potrafiła poprawić mu humor, rozwiać jego ponure myśli. Brakowało mu jej. Kiedy zamieszkała z ciotką w Houston, od czasu do czasu dzwonił do Jessiki i pytał o nią: co porabia, jak się miewa, jakie ma plany. Liczył na to, że kiedyś do niego wróci. Albo że on pojedzie do niej. Miłość to potężna siła, której nie są w stanie zniszczyć pochopnie wypowiedziane ostre słowa, dzieląca kochanków odległość ani miniony czas.

      Oczy Sally dosłownie się iskrzyły; nie potrafiła ukryć swoich uczuć. Z początku, kiedy wodziła za nim zakochanym wzrokiem, irytowało go to; później zaczęło sprawiać mu przyjemność. Już jako nastolatek wzbudzał zainteresowanie płci przeciwnej. Większość kobiet pociągało jego zajęcie, lecz jedna rzuciła go z tego powodu. Długo nie mógł się z tym pogodzić, cierpiała zraniona duma. Jednakże tylko na myśl o Sally serce waliło mu jak młotem.

      Potarł palcami jej nabrzmiałe od pocałunku usta.

      – Musimy to powtórzyć – szepnął. – Poćwiczyć…

      Zamierzała zaprotestować, kiedy nagle drzwi się otworzyły i z domu wypadł roześmiany blondasek. Ebenezer pochwycił chłopca w ramiona.

      – Mam cię, urwisie!

      – Wujek Eb! – krzyknął uradowany Stevie.

      Obserwując scenę powitania, Sally uświadomiła sobie, że w przeciwieństwie do niej, która od powrotu do Jacobsville świadomie unikała spotkania z Ebem, Jessica i mały Stevie musieli się z nim często widywać.

      – Cześć, tygrysie. – Ebenezer postawił chłopca na ziemi. – Chcesz razem z Sally pojechać do mnie i nauczyć się karate?

      – Karate? Tak jak na tym filmie o wojowniczych żółwiach Ninja? Super! – ucieszył się Stevie.

      – Karate? – spytała z nutą niepewności w głosie Sally.

      – Kilka podstawowych chwytów i rzutów – odparł Ebenezer. – Dla samoobrony. Zobaczysz, spodoba ci się. Nalegam – dodał, widząc, że dziewczyna się waha.

      – W porządku – skapitulowała.

      Ruszyli w trójkę do domu. Jessicę zastali w salonie; słuchała wiadomości w telewizji.

      – Straszne rzeczy się dzieją na Bałkanach – oznajmiła smutno. – Biedni ludzie. Dlaczego ciągle muszą wybuchać wojny?

      – Żebym to ja wiedział! Jak się miewasz, Jess?

      – Nieźle, nie narzekam. Jedno mnie tylko denerwuje: że nie mogę prowadzić auta.

      – Cierpliwości. Wkrótce lekarze wynajdą jakąś nową metodę przywracania wzroku. A wtedy…

      – Optymista. – Wybuchnęła śmiechem.

      – No pewnie. Słuchaj, zabieram tych dwoje do siebie na ranczo na krótki kurs samoobrony – rzekł.

      – Świetny pomysł – pochwaliła.

      – Nie chcę zostawiać Jess samej – zaoponowała Sally, pamiętając, co ciotka mówiła o grożącym im niebezpieczeństwie.

      – Nie będzie sama. – Zmrużywszy oczy, Eb spojrzał na niewidomą kobietę. – Prosiłem Dallasa Kirka, żeby dotrzymał jej towarzystwa.

      – Co to, to nie! – Jessica poderwała się na nogi. Aż drżała z oburzenia. – Nie życzę sobie, żeby Kirk się do mnie zbliżał! Wolę zginąć od kul!

      – Obawiam się, że nie masz nic do gadania – doleciał ich z holu niski głos.

      Oderwawszy wzrok od bladej twarzy ciotki, Sally ujrzała, jak do salonu wkracza, podpierając się elegancką laską, szczupły ciemnooki blondyn. Ubrany był podobnie jak Eb, na sportowo: w spodnie i koszulę khaki.

      – Dallas Kirk – powiedział Ebenezer, przedstawiając Sally przybysza. – Tak naprawdę ma na imię Jon, ale ponieważ urodził się w Teksasie, mówimy na niego Dallas. A to jest Sally Johnson – rzekł, zwracając się do blondyna.

      Dallas skinął na powitanie głową.

      – Miło mi.

      – Jessicę znasz…

      – Owszem.


Скачать книгу