Randka w ciemno. Diana Palmer

Читать онлайн книгу.

Randka w ciemno - Diana Palmer


Скачать книгу
sobą.

      Zaintrygowana Dana poszła za Lorraine, myśląc, że niski wąsaty Holender nie może być potworem. Zastanawiała się, czy mówi z akcentem, skoro jego matka posługiwała się angielskim bez żadnych naleciałości.

      Pani van der Vere zapukała do drzwi pokoju sąsiadującego z salonem.

      – Gannon? – zagadnęła ostrożnie.

      – Wejdź albo odejdź! Potrzebujesz pisemnego zaproszenia? – Zza potężnych mahoniowych drzwi odezwał się niski głos z lekkim cudzoziemskim akcentem.

      Lorraine wpuściła Danę pierwszą.

      – To twoja nowa pielęgniarka, kochanie – powiedziała. – Panna Dana Steele. Dano, to mój pasierb Gannon.

      Dana ledwo ją słyszała. Usiłowała otrząsnąć się z szoku, gdy okazało się, że pacjent nie jest niskim wąsatym Holendrem, tylko zupełnie kimś innym.

      – No i co? – spytał szorstko jasnowłosy mężczyzna siedzący przy biurku. – Czy ona jest niemową? A może przygotowuje się do zawodów w milczeniu?

      Dana postąpiła naprzód. Na odgłos zbliżających się kroków mężczyzna podniósł się z krzesła. Okazał się wysoki i dobrze zbudowany, zmierzwione włosy opadały mu na szerokie czoło.

      – Jak się pan ma, panie van der Vere? – zagadnęła z pozorną pewnością siebie.

      – A jak pani myśli, panno Steele? Jestem ślepy! – rzucił ostrym tonem. – Potykam się o meble, przewracam szklanki i nienawidzę, jak się mnie prowadzi niczym dziecko! Czy macocha powiedziała pani, że jest pani piąta? – Skrzywił usta w szyderczym grymasie.

      – Piąta co? – spytała Dana, trzymając nerwy na wodzy.

      – Pielęgniarka oczywiście – odrzekł niecierpliwie. – I to zaledwie w ciągu miesiąca. A jak długo pani spodziewa się wytrzymać?

      – Ile będzie trzeba, panie van der Vere – odparła ze spokojem Dana.

      Przechylił głowę, jakby chciał lepiej ją słyszeć.

      – Nie boi się mnie pani? – spytał prowokująco.

      – Prawdę mówiąc, bardzo lubię dzikie zwierzęta – powiedziała z poważną miną.

      Lorraine nie spuszczała z niej oka.

      – Ośmiela się pani nazywać mnie dzikim zwierzęciem?

      – Och nie. Nie pochlebiałabym panu po tak krótkiej znajomości.

      Gannon van der Vere głośno się roześmiał.

      – Bezczelna, co? Będzie pani potrzebowała tupetu, jeśli dłużej tu zostanie. – Odwrócił się, wymacał ręką kant biurka, po czym usiadł w fotelu.

      – Cóż, zostawię was teraz, żebyście się mogli poznać – wtrąciła Lorraine, korzystając z okazji. Podeszła do drzwi, po drodze rzucając Danie przepraszający uśmiech.

      – Chce pani zawrzeć ze mną znajomość, siostro? – spytał aroganckim tonem Gannon van der Vere.

      – Ależ tak. Uważam, że dobrze jest poznać wroga.

      – Tak mnie pani postrzega? – zapytał ze śmiechem Gannon.

      – Pan chce być tak postrzegany. Nie lubi pan, kiedy się panem opiekują, prawda? Woli pan siedzieć za tym wielkim biurkiem i dumać o swojej ślepocie.

      – Nie bardzo rozumiem.

      – Czy od czasu wypadku wychodził pan na zewnątrz? – spytała Dana. – Czy zadał pan sobie trud nauczenia się brajla albo pospacerowania z laską? Czy dowiadywał się pan o psa przewodnika?

      – Nie potrzebuję żadnych przyborów pomocniczych! Jestem mężczyzną, nie dzieckiem i nikt nie będzie koło mnie skakał!

      – Musi pan zrozumieć, że jeśli nie podejmie pan najmniejszego wysiłku, aby sobie pomóc, pańska macocha nie będzie miała innego wyjścia, jak szukać dla pana pomocy osoby trzeciej. – Dana próbowała przemówić podopiecznemu do rozsądku.

      Gannon zadarł podbródek, w czym Dana natychmiast rozpoznała wstęp do wybuchu złości.

      – Może bym się wysilił, gdybym mógł zostać sam wystarczająco długo – wycedził lodowatym tonem. – Pomagano mi aż do znudzenia. Ostatnia pielęgniarka, którą sprowadziła moja macocha, miała czelność zasugerować, żebym skorzystał z usług psychiatry. Opuściła ten dom w środku nocy.

      – Wyobrażam sobie, jak ją pan zrzuca z frontowych schodów w nocnej koszuli – zauważyła Dana.

      – Impertynentka z pani, prawda?

      – Jeśli w ten sposób traktuje pan swoich pracowników, panie van der Vere, to dziwię się, że jeszcze jakiś się ostał. A teraz, co chciałby pan na obiad? Pokażę panu, jak zacząć samemu jeść. Domyślam się, że nie lubi pan być karmiony?

      Gannon zaklął pod nosem i uderzył pięścią w blat biurka.

      – Nie jestem głodny! – wrzasnął.

      – W takim razie przekażę kucharce, żeby nie zadawała sobie trudu przygotowania czegoś dla pana. Proszę zawołać, gdyby mnie pan potrzebował.

      Ruszyła do drzwi, starając się nie słyszeć tego, co mówił do jej pleców.

      – Kije i kamienie kości mi połamią, ale pana słowa nigdy mnie nie zranią, panie van der Vere – rzuciła na odchodnym.

      Gannon mruczał coś jeszcze pod nosem w innym języku, a potem cisnął czymś w blat biurka. Dana uśmiechnęła się pod nosem, zamykając za sobą drzwi. Wyzwanie – czy nie tak pani Pibbs określiła tę pracę? Z całą pewnością będzie wyzwaniem, i to nie byle jakim, przyznała w duchu.

      ROZDZIAŁ TRZECI

      Lorraine czekała na Danę w hallu, nerwowo zaciskając dłonie. Na jej twarzy malował się lęk.

      – Wiesz, moja droga – zaczęła – on wcale nie jest taki straszny, jak się wydaje, a ja nie mam nic przeciwko podniesieniu ci wynagrodzenia.

      – Ależ to nie będzie potrzebne – zapewniła ją Dana. – Nie zrezygnowałabym, nawet gdyby mi pani za to zapłaciła. To byłaby rejterada, a dobra pielęgniarka nigdy nie wycofuje się z linii ognia.

      Pani van der Vere powitała te słowa z widoczną ulgą.

      – Och – tylko tyle zdołała wykrztusić.

      – Rozumiem, dlaczego moje poprzedniczki tak szybko opuszczały ten dom – dodała Dana. – On ma niesamowity temperament, prawda?

      Lorraine westchnęła.

      – Tak, to prawda. Ślepota jest bardzo trudna do zniesienia dla mężczyzny do niedawna tak aktywnego na wielu polach jak mój pasierb. Intensywnie uprawiał sport; uwielbiał narty wodne, narciarstwo górskie i akrobacje lotnicze.

      Pani van der Vere przedstawiła wizerunek mężczyzny, który lubił brawurę i ryzykowne życie, jak gdyby uważał, że nie jest ono na tyle cenne, by warto było je chronić.

      – To niebezpieczne sporty – zauważyła Dana.

      – Nawet bardzo. Prowadził taki styl życia, od kiedy jego żona zginęła w wypadku samochodowym. W dodatku on prowadził auto. Wydarzyło się to przed laty, ale od tego czasu nie jest tym samym Gannonem, którym był, kiedy wychodziłam za mąż za jego ojca.

      – Ile miał lat, kiedy wzięliście ślub, jeśli można wiedzieć? – spytała Dana.

      – Dziesięć. Matka Gannona zmarła przy narodzinach jego młodszego brata, a jego ojciec kochał ją do końca swojego


Скачать книгу