Na szczycie. K.N. Haner

Читать онлайн книгу.

Na szczycie - K.N. Haner


Скачать книгу
było mądre. W ciszy pojechaliśmy jeszcze pod wytwórnię, bo Sed musiał coś załatwić, ja zostałam w samochodzie, nie chcąc go drażnić, zresztą nawet nie zaproponował, bym poszła z nim. Nie jest dobrze. Mam go przeprosić? Wydać oświadczenie, że przepraszam Karę? Cholera, nie wiem, co się robi w takiej sytuacji. Nigdy bym nie pomyślała, że paparazzi będą moim problemem. Muszę się przy nich bardziej skupić i zamknąć, najlepiej nic nie mówić. Zauważyłam kilka gwiazd wchodzących i wychodzących z budynku. Miałam ochotę podejść i prosić o autograf, ale nie będę odwalać dziś nic więcej. To by było pewnie za dużo. W końcu jestem narzeczoną Sedricka Millsa, nie wypada mi się zachowywać jak nawiedzona fanka. Gdy tak czekałam, zaburczało mi w brzuchu, zerknęłam na zegarek. Jest prawie szesnasta, a ja faktycznie nic dziś nie jadłam i czuję ssanie. Rozejrzałam się, czy w pobliżu jest jakiś bar albo coś. Widzę tylko eleganckie sklepy i włoską restaurację. Gdy burknęło mi tak, aż usłyszałam to głośno i wyraźnie, stwierdziłam, że zadzwonię do Seda i zapytam, ile mu zejdzie w środku.

      Odebrał dopiero po którymś z kolei sygnale.

      – Halo! – Nadal jest zły.

      – Sed, to ja…

      – Wiem, Reb, stało się coś?

      – Czekam i czekam, długo ci tam jeszcze zejdzie?

      – Nie wiem.

      – Zgłodniałam – zapadła cisza.

      – Postaram się za chwilę skończyć – powiedział po chwili już spokojnym tonem.

      – Jeśli to coś ważnego…

      – Nie, zaraz będę, pojedziemy na obiad.

      – Dziękuję, Sed.

      – Nie ma za co.

      – I przepraszam – wyszeptałam z nadzieją, że nie będzie się tak bardzo złościł.

      – Będę za pięć minut.

      No i faktycznie przyszedł. Trudno wyczuć, w jakim nastroju, bo znowu w okularach, zza których nie widać jego cudownych oczu. Napawałam się jego widokiem, gdy szedł w stronę samochodu. Ciemne, potargane włosy lśniły w słońcu, wytatuowane odsłonięte ramiona wyglądały idealnie w zwykłej białej koszulce, a tyłek w skórzanych spodniach aż prosi się, by go złapać. Poczułam się nieswojo, gdy podbiegły do niego nagle dwie dziewczyny i obskoczyły go, piszcząc i dotykając po ramionach, brzuchu. Skrzywiłam się. Do tego mam się przyzwyczaić, tak? Wczoraj się zarzekałam, że nie jestem zazdrosna… Teraz nie jestem już tego taka pewna. Sed objął jedną, potem drugą, pogadał z nimi chwilę, chyba dał autograf i spojrzał w moją stronę. Posłał mi ten swój uśmiech, widząc moją minę. Drań jeden! Dziewczyny obejrzały się i zareagowały na mnie podobnie jak ja na nie. Nie były zachwycone, że jakaś kobieta siedzi w aucie ich obiektu pożądania. Gdy jedna z nich nachyliła się i pocałowała go w policzek, nie wytrzymałam. Wyszłam z samochodu i ruszyłam w ich kierunku.

      – Dasz nam bilety na koncert? – usłyszałam, jak pyta Seda ta druga dziewczyna.

      – Nie mam, dziewczyny, przykro mi – odpowiedział i spojrzał w moją stronę.

      – Zrobimy, co tylko zechcesz, Sed, na pewno jesteś w stanie załatwić dwa bilety… – objęły go z dwóch stron jak jakieś pijawki.

      – No, Sed, na pewno masz te bilety – powiedziałam, stając przed nimi ze skrzyżowanymi na piersi rękami. Moja mina mówiła wszystko. Zostaw je, bo urwę ci jaja.

      – Wybaczcie, dziewczyny, muszę już iść, narzeczona czeka – wyswobodził się z ich objęć i podszedł do mnie, po czym objął mnie lekko.

      – Narzeczona?! – pisnęły jednocześnie.

      – Przyjdźcie pod kulisy, to na pewno ktoś da wam wejściówki. Obiecuję! – Pomachał do nich i zaciągnął mnie do auta. Dziewczyny krzyknęły ze szczęścia i wpadły sobie w objęcia.

      – Chyba jednak nie będę mogła tak spokojnie patrzeć na coś takiego! – powiedziałam szczerze, gdy chwycił mnie w ramiona. Spojrzał na mnie i w końcu się uśmiechnął.

      – Odrobina zazdrości nigdy nie zaszkodzi.

      – Nie chcę, by cię dotykały… w taki sposób!

      – Jaki sposób?

      – Jakby miały ci zaraz obciągnąć na środku tego parkingu, żeby dostać bilety!

      – Na pewno były na to gotowe!

      – Sed! – Palnęłam go w ramię, a on się roześmiał.

      – Nigdy bym ci tego nie zrobił – chwycił moją twarz i spojrzał prosto w oczy.

      – Potrafisz się tak opanować?

      – Oczywiście, mówiłem ci, że nie uprawiałem seksu przez ostatnie trzy miesiące.

      – Czyli w sobotę to był twój pierwszy raz od trzech miesięcy? – spojrzałam zaskoczona.

      – Tak. Nie sypiam z nikim przygodnie, Reb.

      – Będę dla ciebie jedyna?

      – Jesteś. Nie chcę się pieprzyć z nikim, tylko z tobą.

      Nie wiem, dlaczego się uśmiechnęłam. Chyba spodziewałam się czegoś innego, ale to miłe rozczarowanie.

      – Przepraszam, że powiedziałam o Karze, że jest latawicą.

      – Nie powinnaś tak mówić – spojrzał na mnie poważnie.

      – Wiem.

      – Nie powinnaś tak mówić publicznie, bo to, że nią jest, to wiadomo.

      – Nie potrafię czasami ugryźć się w język.

      – Wiem, to jedna z wielu rzeczy, które w tobie kocham.

      Co? Czy ja się przesłyszałam? Sed ruszył z parkingu, nic więcej nie mówiąc. Może i lepiej, bo i tak mam o czym myśleć. „To jedna z wielu rzeczy, które w tobie kocham”. Kocha mnie? Nie! To niemożliwe… Przecież w ogóle mnie nie zna, ja też go nie znam. Nie można się w kimś zakochać w kilka dni. Ja nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia, coś takiego nie istnieje. Poważny związek wymaga czasu, zaangażowania i obustronnych starań. U nas jest dużo sprzecznych emocji, dużo niepohamowanej namiętności, ale to nie jest miłość. Miłość tak nie wygląda. Prawda?

      ***

      Pojechaliśmy do ulubionego baru Seda o wymownej nazwie „Poison”. To niewielki lokal w centrum, w którym podają podobno najlepsze hamburgery w Los Angeles. Zamówił dla nas dwa zestawy z frytkami i napoje. Porcje są tak ogromne, że nie dałam rady zjeść nawet połowy kanapki, nie mówiąc już o frytkach. Za to Sed zjadł swoje i dokończył moje.

      – Jesteś bardzo blada – stwierdził, patrząc na moje nogi, gdy szliśmy do auta.

      – Taką mam cerę, nie lubię się opalać.

      – Sprawdzałaś, czy to nie anemia?

      Spojrzałam na niego krzywo.

      – Jezu, daj spokój. Jestem taka, odkąd pamiętam.

      – Jesteś podobna do matki?

      – Podobno, tyle że ona ma brązowe oczy i jaśniejsze włosy.

      – Masz jakieś jej zdjęcie?

      O rany! A ten co się tak znowu uczepił mojej matki?

      – Tak, mam.

      – Pokażesz? – spojrzał na mnie wymownie.

      – Wybacz, nie noszę przy sobie albumu rodzinnego


Скачать книгу