20 opowiadań. Антон Чехов

Читать онлайн книгу.

20 opowiadań - Антон Чехов


Скачать книгу
długo chodził po sypialni i napawał się tego rodzaju marzeniami o zemście…

      Nagle przystanął i uderzył się ręką w czoło.

      – Znalazłem, brawo! – zawołał i twarz rozjaśniła mu się zadowoleniem. – To będzie doskonałe! Doskonałe!

      Gdy małżonka zasnęła, usiadł przy biurku i po długim namyśle, zmieniając charakter pisma, nakreślił, co następuje:

      „Do kupca Dolinowa!

      Szanowny panie! Jeżeli do godziny szóstej wieczór dziś, 12 września nie włoży pan dwustu rubli do marmurowego wazonu w ogrodzie miejskim na lewo od altanki winogradowej, to będzie pan zabity, a pański sklep galanteryjny wyleci w powietrze!“

      Skończywszy ten list, Lew Sawicz aż podskoczył z

      zachwytu.

      – Co za pomysł! – mruczał, zacierając ręce. – Cudownie! Lepszej zemsty sam szatan nie umiałby wymyślić. Rozumie się, że kupczyna się zlęknie, da zaraz znać policji, a policja urządzi koło szóstej zasadzkę w krzakach i capnie ptaszka, kiedy ten polezie po list… To się dopiero przestraszy! Zanim sprawa się wyjaśni, kanalia zdąży namęczyć się, nasiedzieć w kozie… Brawo!…

      Lew Sawicz nalepił znaczek na list i sam zaniósł go na pocztę.

      Zasnął z błogim uśmiechem i spał tak słodko, jak mu się to już dawno nie zdarzyło.

      Obudziwszy się rano i przypomniawszy sobie swój pomysł, zaczął pomrukiwać wesoło i nawet pogłaskał niewierną żonę po brodzie. Idąc do biura i później, siedząc w kancelarii, uśmiechał się przez cały czas, a wyobraźnia rysowała mu przerażenie Dziegciarowa, kiedy wpadnie w zasadkę.

      Po piątej nie mógł już wytrzymać i podbiegł do ogrodu miejskiego, aby na własne oczy napaść się widokiem rozpaczliwego położenia swego wroga.

      – Acha… – pomyślał, spotkawszy w ogrodzie policjanta.

      Doszedłszy do altanki winogradowej, usiadł w pobliżu na ławce pod krzakiem i skierowawszy natężony wzrok na wazon, czekał. Niecierpliwość jego nie miała granic.

      Punktualnie o szóstej zjawił się Dziegciarow. Młody człowiek był widocznie w najlepszym humorze. Cylinder miał z fantazją zsunięty na tył głowy a z pod rozpiętego palta razem z kamizelką, wyglądała, rzekłbyś sama dusza. Pogwizdywał sobie i palił cygaro.

      – …Zobaczysz… Zaraz dowiesz się, co to jest „indor“ i „Sobakiewicz“! – napawał się przeczuciem zemsty Tumanow.

      – Poczekaj! Zobaczysz!

      Dziegciarow zbliżył się do wazonu i niedbale wsunął weń rękę… Lew Sawicz aż powstał i wpił się w niego wzrokiem… Młody człowiek wyciągnął z wazonu niewielki pakiecik, obejrzał go ze wszystkich stron, wzruszył ramionami, następnie z pewnym wahaniem otworzył, znowu wzruszył ramionami, a na twarzy jego odmalowało się niezwykłe zdziwienie… W pakieciku były dwa papierki storublowe… Długo przyglądał się Dziegciarow papierkom… Wreszcie, nie przestając wzruszać ramionami, wsunął je do kieszeni i rzekł dość głośno:

      – Merci!

      Nieszczęsny Lew Sawicz Tumanow słyszał to „merci“.

      Przez cały wieczór stał naprzeciwko sklepu Dolinowa, wygrażał pięścią szyldowi i mruczał z oburzeniem:

      – Tchórz! Podły kupczyk! Tchórz plugawy! Zając parszywy!

      Album

      Radca tytularny Kraterow, chudy i cienki jak tyczka, wystąpił naprzód i zwracając się do Żmychowa, rozpoczął w ten sposób:

      – Ekscelencjo! Do głębi wzruszeni długoletnim kierownictwem waszej ekscelencji i iście ojcowską opieką jego…

      – …w ciągu przeszło lat dziesiątka… – podpowiedział mu Zakuskow.

      – …w ciągu przeszło lat dziesiątka, my, podwładni waszej ekscelencji w dzisiejszym uroczystym… ee… dniu, ee… mamy zaszczyt ofiarować waszej ekscelencji w dowód głębokiego szacunku i głębokiej wdzięczności ten album z naszymi podobiznami i życzymy waszej ekscelencji nieopuszczania nas przez całe sławne, nieskończenie długie życie aż do samej śmierci…

      – … i ojcowską radą na drodze prawdy i postępu… – dodał Zakuskow, ocierając pot, który przy tych słowach wystąpił mu na czole.

      Zakuskow widocznie pragnął przemawiać i najprawdopodobniej przygotował przemówienie.

      – I oby jeszcze długo, bardzo długo – zakończył – powiewał zwycięski sztandar geniuszu waszej ekscelencji na polu pracy i świadomości społecznej!

      Po bruzdach zmarszczonego lewego policzka naczelnika Żmychowa spływała wolno łza.

      – Panowie! – odpowiedział Żmychow drżącym głosem. – Nie spodziewałem się w żadnym wypadku, nie przypuszczałem, że panowie uczczą tak mój skromny jubileusz… Jestem… wzruszony… do samej głębi… Nie zapomnę tej chwili do grobowej deski i… wierzajcie mi… wierzajcie mi, przyjaciele, że nikt wam tak dobrze nie życzy, jak ja… A jeśli nawet coś kiedyś miało miejsce, to tylko dla dobra panów…

      Żmychow, rzeczywisty radca stanu, pocałował się z

      Kraterowem, radcą tytularnym, który nie spodziewał się tak wielkiego zaszczytu i zbladł z zachwytu. Następnie naczelnik zrobił ruch ręką, który miał oznaczać, że mówić więcej nie może ze wzruszenia i …rozpłakał się, jak gdyby nie ofiarowano mu drogiego albumu, lecz przeciwnie odebrano coś.

      Następnie, uspokoiwszy się nieco i wypowiedziawszy jeszcze kilka słów serdecznych, pozwolił wszystkim uścisnąć sobie dłoń i wśród owacyjnych okrzyków zeszedł na dół, wsiadł do karety i, żegnany przez wszystkich, odjechał.

      Siedząc już w karecie, zmożony został nagle nawałem niedoznawanych dotąd uczuć radosnych i raz jeszcze rozpłakał się.

      W domu czekała nań nowa radość. Tam bowiem rodzina, przyjaciele i znajomi urządzili mu taką owację, że zaczął wierzyć, iż istotnie wielce zasłużył się ojczyźnie i że gdyby nie on, to naprawdę kruchoby z nią było. Obiad jubileuszowy składał się z samych toastów, przemówień, pocałunków i łez. Słowem Żmychow nie mógł się spodziewać, że zasługi jego będą tak gorąco wzięte do serca.

      – Panowie! – mówił jubilat przed deserem. – Dwie godzin temu otrzymałem pełne zadośćuczynienie za wszystkie udręki, przypadające w udziale urzędnikowi, który kieruje się poczuciem obowiązku, a nie formalistyką i martwą literą prawa. Przez cały czas służby mojej bezwzględnie trzymałem się zasady: nie publiczność dla nas, lecz my dla publiczności! I oto dzisiaj otrzymałem najwyższą nagrodę! Moi podwładni ofiarowali mi album… Ten oto tutaj… Jestem wzruszony…

      Uroczyste fizjognomie pochyliły się nad albumem i zaczęły go oglądać.

      – Piękny album! – oświadczyła córeczka Żmychowa, Ola.

      – Kosztuje prawdopodobnie z 50 rubli. Wspaniały! Tatusiu, daj mi ten album. Dobrze? Schowam go. Taki śliczny.

      Po obiedzie Oleńka zaniosła album do swego pokoju i schowała do szuflady. Nazajutrz powyjmowała zeń fotografie urzędników, rozrzucając je po podłodze i powkładała podobizny swoich koleżanek z pensji. Galowe mundury urzędników ustąpiły miejsca białym pelerynkom pensjonarskim.

      Kola, synek ekscelencji, pozbierał rozrzuconych po podłodze urzędników i pomalował im mundury czerwoną farbą. Bezwąsym porobił zielone wąsy a bezbrodym – bronzowe


Скачать книгу