Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie. Adam Mickiewicz

Читать онлайн книгу.

Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz


Скачать книгу
wydartych potomkom cezarów

      Rzucił w oczy Francuzów sto krwawych sztandarów,

      Jak Jabłonowski zabiegł, aż kędy pieprz rośnie,

      Gdzie się cukier wytapia i gdzie w wiecznej wiośnie

      Pachnące kwitną lasy; z legiją Dunaju

      Tam wódz Murzyny gromi, a wzdycha do kraju.

      Mowy starca krążyły we wsi po kryjomu;

      Chłopiec, co je posłyszał, znikał nagle z domu,

      Lasami i bagnami skradał się tajemnie,

      Ścigany od Moskali, skakał kryć się w Niemnie

      I nurkiem płynął na brzeg Księstwa Warszawskiego,

      Gdzie usłyszał głos miły: «Witaj nam kolego!»

      Lecz nim odszedł, wyskoczył na wzgórek z kamienia

      I Moskalom przez Niemen rzekł: «Do zobaczenia!»

      Tak przekradł się Gorecki, Pac i Obuchowicz,

      Piotrowski, Obolewski, Rożycki, Janowicz,

      Mierzejewscy, Brochocki i Bernatowicze,

      Kupść, Gedymin i inni, których nie policzę:

      Opuszczali rodziców i ziemię kochaną,

      I dobra, które na skarb carski zabierano.

      Czasem do Litwy kwestarz z obcego klasztoru

      Przyszedł, i kiedy bliżej poznał panów dworu,

      Gazetę im pokazał, wyprutą z szkaplerza.

      Tam stała wypisana i liczba żołnierza,

      I nazwisko każdego wodza legijonu,

      I każdego z nich opis zwycięstwa lub zgonu.

      Po wielu latach pierwszy raz miała rodzina

      Wieść o życiu, o chwale i o śmierci syna;

      Brał dom żałobę, ale powiedzieć nie śmiano

      Po kim była żałoba, tylko zgadywano

      W okolicy; i tylko cichy smutek panów,

      Lub cicha radość, była gazetą ziemianów.

      Takim kwestarzem tajnym był Robak podobno:

      Często on z panem Sędzią rozmawiał osobno;

      Po tych rozmowach zawsze jakowaś nowina

      Rozeszła się w sąsiedztwie. Postać bernardyna

      Wydawała, że mnich ten nie zawsze w kapturze

      Chodził i nie w klasztornym zestarzał się murze.

      Miał on nad prawym uchem, nieco wyżej skroni,

      Bliznę, wyciętej skóry na szerokość dłoni,

      I w brodzie ślad niedawny lancy lub postrzału;

      Ran tych nie dostał pewnie przy czytaniu mszału.

      Ale nie tylko groźne wejrzenie i blizny,

      Lecz sam ruch i głos jego miał coś żołnierszczyzny.

      Przy mszy, gdy z wzniesionymi zwracał się rękami

      Od ołtarza do ludu, by mówić: «Pan z wami»,

      To nieraz tak się zręcznie skręcił jednym razem,

      Jakby prawo w tył robił za wodza rozkazem,

      I słowa liturgii takim wyrzekł tonem

      Do ludu, jak oficer stojąc przed szwadronem:

      Postrzegali to chłopcy służący mu do mszy.

      Spraw także politycznych był Robak świadomszy,

      Niźli żywotów świętych; a jeżdżąc po kweście,

      Często zastanawiał się w powiatowym mieście.

      Miał pełno interesów: to listy odbierał,

      Których nigdy przy obcych ludziach nie otwierał,

      To wysyłał posłańców, ale gdzie i po co

      Nie powiadał; częstokroć wymykał się nocą

      Do dworów pańskich, z szlachtą ustawicznie szeptał,

      I okoliczne wioski dokoła wydeptał,

      I w karczmach z wieśniakami rozprawiał niemało,

      A zawsze o tym, co się w cudzych krajach działo.

      Teraz Sędziego, który już spał od godziny,

      Przychodzi budzić; pewnie ma jakieś nowiny.

      Księga druga

      Zamek

      Polowanie z chartami na upatrzonego — Gość w zamku — Ostatni z dworzan opowiada historię ostatniego z Horeszków — Rzut oka w sad — Dziewczyna w ogórkach — Śniadanie — Pani Telimeny anegdota petersburska — Nowy wybuch sporów o Kusego i Sokoła — Interwencja Robaka — Rzecz Wojskiego — Zakład — Dalej w grzyby!

      Kto z nas tych lat nie pomni, gdy, młode pacholę,

      Ze strzelbą na ramieniu świszcząc szedł na pole,

      Gdzie żaden wał, płot żaden nogi nie utrudza,

      Gdzie, przestępując miedzę, nie poznasz, że cudza!

      Bo na Litwie myśliwiec jak okręt na morzu,

      Gdzie chcesz, jaką chcesz drogą, buja po przestworzu:

      Czyli jak prorok patrzy w niebo, gdzie w obłoku

      Wiele jest znaków widnych strzeleckiemu oku;

      Czy jak czarownik gada z ziemią, która, głucha

      Dla mieszczan, mnóstwem głosów szepce mu do ucha.

      Tam derkacz wrzasnął z łąki, szukać go daremnie,

      Bo on szybuje w trawie jako szczupak w Niemnie;

      Tam ozwał się nad głową ranny wiosny dzwonek,

      Również głęboko w niebie schowany skowronek;

      Ówdzie orzeł szerokim skrzydłem przez obszary

      Zaszumiał, strasząc wróble, jak kometa cary;

      Zaś jastrząb, pod jasnymi wiszący błękity,

      Trzepie skrzydłem jak motyl na szpilce przybity,

      Aż ujrzawszy wśród łąki ptaka lub zająca,

      Runie nań z góry jako gwiazda spadająca.

      Kiedyż nam Pan Bóg wrócić z wędrówki dozwoli,

      I znowu dom zamieszkać na ojczystej roli,

      I służyć w jeździe, która wojuje szaraki,

      Albo w piechocie, która nosi broń na ptaki,

      Nie znać innych prócz kosy i sierpa rynsztunków,

      I innych gazet, oprócz domowych rachunków!

      Nad Soplicowem słońce weszło i już padło

      Na strzechy i przez szpary w stodołę się wkradło;

      I po ciemnozielonym, świeżym, wonnym sianie,

      Z którego młodzież sobie zrobiła


Скачать книгу