.

Читать онлайн книгу.

 -


Скачать книгу
swego roztargnienia:

      «Prawda — rzekł — mój Rejencie, prawda bez wątpienia,

      Kusy piękny chart z kształtu, jeśli równie chwytny...»

      «Chwytny? — krzyknął pan Rejent — mój pies faworytny

      Żeby nie miał być chwytny?...» Więc Tadeusz znowu

      Cieszył się, że tak piękny pies nie ma narowu,

      Żałował, że go tylko widział idąc z lasu,

      I że przymiotów jego poznać nie miał czasu.

      Na to zadrżał Asesor, puścił z rąk kieliszek,

      Utopił w Tadeusza wzrok jak bazyliszek.

      Asesor mniej krzykliwy i mniej był ruchawy

      Od Rejenta, szczuplejszy i mały z postawy,

      Lecz straszny na reducie, balu i sejmiku,

      Bo powiadano o nim: ma żądło w języku;

      Tak dowcipne żarciki umiał komponować,

      Iżby je w kalendarzu można wydrukować,

      Wszystkie złośliwe, ostre. Dawniej człek dostatni,

      Schedę ojca swojego i majątek bratni

      Wszystko strwonił na wielkim figurując świecie;

      Teraz wszedł w służbę rządu, by znaczyć w powiecie.

      Lubił bardzo myślistwo, już to dla zabawy,

      Już to że odgłos trąbki i widok obławy

      Przypominał mu jego lata młodociane,

      Kiedy miał strzelców licznych i psy zawołane:

      Teraz mu z całej psiarni dwa charty zostały,

      I jeszcze z tych jednemu chciano przeczyć chwały!

      Więc zbliżył się i z wolna gładząc faworyty

      Rzekł z uśmiechem, a był to uśmiech jadowity:

      «Chart bez ogona jest jak szlachcic bez urzędu,

      Ogon też znacznie chartom pomaga do pędu:

      A pan kusość uważasz za dowód dobroci?

      Zresztą zdać się możemy na sąd pańskiej cioci.

      Choć pani Telimena mieszkała w stolicy

      I bawi się niedawno w naszej okolicy,

      Lepiej zna się na łowach niż myśliwi młodzi:

      Tak to nauka sama z latami przychodzi».

      Tadeusz, na którego niespodzianie spadał

      Grom taki, wstał zmieszany, chwilę nic nie gadał,

      Lecz patrzał na rywala coraz straszniej, srożej...

      Wtem, wielkim szczęściem, dwakroć kichnął Podkomorzy

      «Wiwat!» krzyknęli wszyscy; on się wszystkim skłonił

      I z wolna w tabakierę palcami zadzwonił.

      Tabakiera ze złota, z brylantów oprawa,

      A w środku jej był portret króla Stanisława.

      Ojcu Podkomorzego sam król ją darował,

      Po ojcu Podkomorzy godnie ją piastował;

      Gdy w nią dzwonił, znak dawał, że miał głos zabierać.

      Umilkli wszyscy i ust nie śmieli otwierać.

      On rzekł: «Wielmożni szlachta bracia dobrodzieje,

      Forum myśliwskim tylko są łąki i knieje;

      Więc ja w domu podobnych spraw nie decyduję,

      I posiedzenie nasze na jutro solwuję,

      I dalszych replik stronom dzisiaj nie dozwolę.

      Woźny! odwołaj sprawę, na jutro na pole.

      Jutro i Hrabia z całym myślistwem tu zjedzie,

      I waszeć z nami ruszysz, Sędzio mój sąsiedzie,

      I pani Telimena, i panny, i panie,

      Słowem, zrobim na urząd wielkie polowanie;

      I Wojski towarzystwa nam też nie odmówi».

      To mówiąc, tabakierę podawał starcowi.

      Wojski na ostrym końcu śród myśliwych siedział,

      Słuchał zmrużywszy oczy, słowa nie powiedział,

      Choć młodzież nieraz jego zasięgała zdania,

      Bo nikt lepiej nad niego nie znał polowania.

      On milczał, szczyptę wziętą z tabakiery ważył

      W palcach i długo dumał, nim ją w końcu zażył;

      Kichnął, aż cała izba rozległa się echem,

      I potrząsając głową, rzekł z gorzkim uśmiechem:

      «O, jak mnie to starego i smuci, i dziwi!

      Cóż by to o tym starzy mówili myśliwi,

      Widząc że w tylu szlachty, w tylu panów gronie,

      Mają sądzić się spory o charcim ogonie?

      Cóż by rzekł na to stary Rejtan, gdyby ożył?

      Wróciłby do Lachowicz i w grób się położył!

      Co by rzekł wojewoda Niesiołowski stary,

      Który ma dotąd pierwsze na świecie ogary,

      I dwiestu strzelców trzyma obyczajem pańskim,

      I ma sto wozów sieci w zamku Worończańskim,

      A od tylu lat siedzi jak mnich na swym dworze,

      Nikt go na polowanie uprosić nie może,

      Białopiotrowiczowi samemu odmówił!

      Bo cóż by on na waszych polowaniach łowił?

      Piękna byłaby sława, ażeby pan taki

      Wedle dzisiejszej mody jeździł na szaraki!

      Za moich, panie, czasów, w języku strzeleckim,

      Dzik, niedźwiedź, łoś, wilk, zwany był zwierzem szlacheckim

      A zwierzę niemające kłów, rogów, pazurów,

      Zostawiano dla płatnych sług i dworskich ciurów;

      Żaden pan nigdy przyjąć nie chciałby do ręki

      Strzelby, którą zhańbiono sypiąc w nią śrut cienki!

      Trzymano wprawdzie chartów: bo z łowów wracając,

      Trafia się, że spod konia mknie się biedak zając:

      Puszczano wtenczas za nim dla zabawki smycze

      I na konikach małe goniły panicze

      Przed oczyma rodziców, którzy te pogonie

      Ledwie raczyli widzieć, cóż kłócić się o nie!

      Więc niech jaśnie wielmożny Podkomorzy raczy

      Odwołać swe rozkazy i niech mi wybaczy,

      Że nie mogę na takie jechać polowanie,

      I nigdy na nim noga moja nie postanie!

      Nazywam


Скачать книгу