Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie. Adam Mickiewicz

Читать онлайн книгу.

Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz


Скачать книгу
jak dziewczę kłosem budzące kochanka.

      Już wróble skacząc, świerkać zaczęły pod strzechą;

      Już trzykroć gęgnął gąsior, a za nim jak echo

      Odezwały się chórem kaczki i indyki

      I słychać bydła w pole idącego ryki.

      Wstała młodzież. Tadeusz jeszcze senny leży;

      Bo też najpóźniej zasnął. Z wczorajszej wieczerzy

      Wrócił tak niespokojny, że o kurów pianiu

      Jeszcze oczu nie zmrużył, a na swym posłaniu

      Tak kręcił się, że w siano jak w wodę utonął,

      I spał twardo, aż zimny wiatr w oczy mu wionął,

      Gdy skrzypiące stodoły drzwi otwarto z trzaskiem,

      I bernardyn, ksiądz Robak, wszedł z węzlastym paskiem,

      «Surge puer!» wołając i ponad barkami

      Rubasznie wywijając pasek z ogórkami.

      Już na dziedzińcu słychać myśliwskie okrzyki;

      Wyprowadzają konie, zajeżdżają bryki,

      Ledwie dziedziniec taką gromadę ogarnie,

      Odezwały się trąby, otworzono psiarnie;

      Zgraja chartów, wypadłszy, wesoło skowycze;

      Widząc rumaki szczwaczów, dojeżdżaczów smycze,

      Psy jak szalone cwałem śmigają po dworze,

      Potem biegną i kładą szyje na obroże:

      Wszystko to bardzo dobre polowanie wróży;

      Nareszcie Podkomorzy dał rozkaz podróży.

      Ruszyli szczwacze z wolna, jeden tuż za drugim;

      Ale za bramą rzędem rozbiegli się długim.

      W środku jechali obok Asesor z Rejentem;

      A choć na siebie czasem patrzyli ze wstrętem,

      Rozmawiali przyjaźnie, jak ludzie honoru

      Idąc na rozstrzygnienie śmiertelnego sporu:

      Nikt ze słów zawziętości ich poznać nie zdoła;

      Pan Rejent wiódł Kusego, Asesor Sokoła.

      Z tyłu damy w pojazdach; młodzieńcy, stronami

      Cwałując tuż przy kołach, gadali z damami.

      Ksiądz Robak po dziedzińcu wolnym chodził krokiem

      Kończąc ranne pacierze; ale rzucał okiem

      Na pana Tadeusza, marszczył się, uśmiechał,

      Wreszcie kiwnął nań palcem, Tadeusz podjechał;

      Robak palcem po nosie dawał mu znak groźby:

      Lecz mimo Tadeusza pytania i prośby,

      Ażeby mu wyraźnie, co chce, wytłumaczył,

      Bernardyn odpowiedzieć ni spojrzeć nie raczył;

      Kaptur tylko nasunął i pacierz swój kończył,

      Więc Tadeusz odjechał i z gośćmi się złączył.

      Właśnie wtenczas myśliwi smycze zatrzymali,

      I wszyscy nieruchomi w miejscach swoich stali;

      Jeden drugiemu ręką dawał znak milczenia,

      A wszyscy obrócili oczy do kamienia,

      Nad którym stał pan Sędzia. On zwierza obaczył

      I rąk skinieniem swoje rozkazy tłumaczył.

      Pojęli wszyscy: stoją, a środkiem po roli

      Asesor i pan Rejent kłusują powoli.

      Tadeusz, będąc bliższy, obydwu wyprzedził,

      Stanął obok Sędziego i oczyma śledził.

      Dawno już nie był w polu; na szarej przestrzeni

      Trudno dojrzeć szaraka, zwłaszcza śród kamieni.

      Pokazał mu pan Sędzia; siedział biedny zając,

      Płaszcząc się pod kamieniem, uszy nadstawiając,

      Okiem czerwonym spotkał myśliwców wejrzenie

      I jakby urzeczony, czując przeznaczenie,

      Ze strachu od ich oczu nie mógł zwrócić oka,

      I pod opoką siedział martwy jak opoka.

      Tymczasem kurz na roli rośnie coraz bliżéj;

      Pędzi na smyczy Kusy, za nim Sokół chyży,

      Tuż Asesor z Rejentem razem wrzaśli z tyłu:

      «Wyczha, wyczha!» i z psami znikli w kłębach pyłu.

      Kiedy tak za szarakiem goniono, tymczasem

      Ukazał się pan Hrabia pod zamkowym lasem.

      Wiedziano w okolicy, że ten pan nie może

      Nigdy nigdzie stawić się w naznaczonej porze.

      I dziś zaspał poranek; więc na sługi zrzędził,

      Widząc myśliwców w polu cwałem do nich pędził.

      Surdut swój angielskiego kroju, biały, długi,

      Połami na wiatr puścił; z tyłu konno sługi,

      W kapeluszach jak grzybki, czarnych, lśniących, małych,

      W kurtkach, w butach stryflastych, w pantalonach białych:

      Sługi, które pan Hrabia tym kształtem odzieje,

      Nazywają się w jego pałacu dżokeje.

      Cwałująca czereda zleciała na błonia,

      Gdy Hrabia ujrzał zamek i zatrzymał konia.

      Pierwszy raz widział zamek z rana i nie wierzył,

      Że to były też same mury; tak odświeżył

      I upięknił poranek zarysy budowy:

      Zadziwił się pan Hrabia na widok tak nowy.

      Wieża zdała się dwakroć wyższa, bo stercząca

      Nad mgłą ranną; dach z blachy złocił się od słońca,

      Pod nim błyszczała w kratach reszta szyb wybitych,

      Łamiąc promienie wschodu w tęczach rozmaitych;

      Niższe piętra oblała tumanu powłoka,

      Rozpadliny i szczerby zakryła od oka;

      Krzyk dalekich myśliwców wiatrami przygnany,

      Odbijał się kilkakroć o zamkowe ściany:

      Przysiągłbyś, że krzyk z zamku, że pod mgły zasłoną

      Mury odbudowano i znów zaludniono.

      Hrabia lubił widoki niezwykłe i nowe,

      Zwał je romansowymi; mawiał, że ma głowę

      Romansową: w istocie był wielkim dziwakiem.

      Nieraz, pędząc za lisem albo za szarakiem,

      Nagle stawał i w niebo poglądał żałośnie,


Скачать книгу