Triumf ciemności. Eric Giacometti
Читать онлайн книгу.lekkością jak na człowieka ważącego sto trzydzieści kilogramów. Poprawił pas na nieskazitelnie białym mundurze i dodał głosem, w którym wyczuwało się napięcie: – Drugiej takiej okazji nie będziemy już mieli. A Anglicy kiedyś każą nam za to zapłacić. Słono.
4
Katalonia
Castellón de Ampurias
Październik 1940
W kącie opustoszałego muzeum radio wyrzucało z siebie wiadomości dnia. Nagle chrapliwy, tonący pośród trzasków głos spikera wzniósł się przy wtórze wojskowej muzyki. Tristan nadstawił ucha. Właśnie podawano ważną informację: pod koniec miesiąca generał Franco ma się spotkać z Adolfem Hitlerem. Głos w odbiorniku radiowym był coraz bardziej rozentuzjazmowany. Przywódcy państw podjęli negocjacje polityczne i dyplomatyczne, które mogą przesądzić o przyszłości Europy. Słuchając madryckiej propagandy, można było uwierzyć, że człowiek, który uratował Hiszpanię przed komunizmem i anarchią, rozmawia jak równy z równym z nowym władcą Europy!
Tristan gorzko się uśmiechnął. W rzeczywistości po śmierci setek tysięcy ludzi Caudillo musiał przywrócić utracony prestiż Hiszpanii, a przede wszystkim wzbudzić w udręczonym narodzie poczucie, że nareszcie znów stanie się wielkim. Rozbrzmiał hymn Hiszpanii. Tristan wyłączył radio. Spotkanie Caudilla z Führerem miało się odbyć w Hendaye, na francuskiej ziemi. Serce ścisnęło mu się na myśl o tak poniżającym zdarzeniu. Od czerwca połowa kraju, od Dunkierki po Limousin, od Paryża po Pireneje, znalazła się pod okupacją, a spotkanie w mieście zdeptanym przez nazistów stało się straszliwym symbolem upadku Francji.
Nie chcąc pogrążać się w smutku, Tristan wyjrzał przez okno. Plac przed katedrą był opustoszały, dopiero w porze mszy pojawi się na nim kilka kobiet w czerni. Połowa ludności Castellón, ta, która wybrała Republikę, żyła teraz w strachu przed nalotami policji, bezpodstawnymi aresztowaniami i szybkimi egzekucjami na rogu ulicy. Co tydzień rozegzaltowani frankiści defilowali po mieście, prężąc torsy zwycięzców i wsłuchując się w radosne okrzyki drugiej połowy mieszkańców miasta.
O dziwo, nigdy nie przychodzili do muzeum. Historia ich nie interesowała. Mijając budynek, lekceważąco zerkali na mozaikę na fasadzie i stukając butami o bruk, śpiewali Cara al sol, hymn ich partii.
Ta obojętność była Tristanowi na rękę.
W mieście wszyscy znali go jako Juana Labio, młodego konserwatora z muzeum w Barcelonie. Wichry wojny rzuciły go na bruk Castellón. Oczywiście czasami mówił z lekkim akcentem, który jednak znikał bez śladu, gdy z werwą rozprawiał o malarstwie i rzeźbie, oczarowując słuchaczy. Życzliwy, oddany, kompetentny, zamieszkał w opuszczonym przez strażników muzeum, by chronić zbiory przed rabunkiem. Potem z własnej woli przystąpił do inwentaryzacji i szacowania zbiorów, czego nikt nigdy nie uznał za potrzebne. Kiedy w mieście pojawiły się nowe władze, najzwyczajniej w świecie zatrzymały Juana na stanowisku, przyznając mu nędzną pensyjkę. Potem zapomniano i o nim, i o muzeum.
Prawdziwy Juan dziwiłby się, że prowadzi takie życie, ponieważ jednak rozkładał się w milczeniu pod gruzami barcelońskiej kamienicy, nie miało to już znaczenia. Ważne było tylko, że jego dokumenty szczęśliwym trafem znalazły się w rękach Tristana. Co prawda zdjęcie trochę się wytarło na poziomie ust i oczu, ale rozpoznawano bez cienia wątpliwości wysokie czoło, ciemne włosy, wydatne policzki i mocno zarysowaną brodę. Krótko mówiąc, od ponad roku Tristan był Juanem Labio, i to ku powszechnemu zadowoleniu – szczególnie zaś ku zadowoleniu Lucii.
W każdą niedzielę przed mszą Lucia szła ulicą wiodącą na plac i do katedry i w końcu zauważyła tego młodego człowieka o ironicznym spojrzeniu, dyskretnie palącego papierosa – zapewne z kontrabandy – przy oknie gabinetu. Po kilku tygodniach, wsłuchując się w rozmowy kumoszek na targu, znała już wszystkie pogłoski powtarzane w mieście na temat przybysza.
Opinia publiczna była mu przychylna, Lucia też. Pozostało jej tylko znaleźć sposób zawarcia z nim znajomości. Kiedy usłyszała, że nowy konserwator rozpoczyna inwentaryzację zbiorów, przypomniała sobie, że jej dziadek ofiarował muzeum obrazy religijne. Dyskretnie przeszukała stare rodzinne papiery, znalazła kilka listów od ówczesnego konserwatora i uzbrojona w te niepodważalne dowody, wkroczyła do muzeum. Tristan nie był przyzwyczajony do wizyt, zwłaszcza do wizyt kobiet. Oniemiał na widok młodej dziewczyny w szerokiej, wirującej spódnicy. A ona położyła na jego biurku pożółkłe dokumenty. Gorąco podziękował, poprosił o kilka dni na zapoznanie się z korespondencją i zasugerował czarującej nieznajomej, by przyszła ponownie. Lucia nie kazała się prosić – pojawiła się po tygodniu w równie olśniewającej sukience i poprosiła, by oprowadził ją po muzeum.
Mieściło się ono w starym średniowiecznym domu, którego parter i piętro zamieniono w sale wystawowe. Na dole zgromadzono eksponaty z regionu. Pokolenia archeologów amatorów znosiły tu ciosane kamienie, groty strzał, rozmaite kości, ale nikt nie przejmował się chronologią ani nie starał się opisać prezentowanych znalezisk. Lucia nigdy wcześniej nie zwiedzała muzeum, toteż miała wrażenie, że weszła do sklepu, w którym kupuje się krzemień na tuziny i czeka się, aż przecenią fajansowe naczynia. Wyobraziwszy sobie Tristana w roli handlarza artykułami metalowymi, parsknęła śmiechem, opanowała się jednak, gdy szli po schodach do sali, w której eksponowano obrazy. To już nie był sklep z artykułami metalowymi, ale prawdziwy pchli targ. Zawieszone krzywo na ścianach albo poniewierające się w kurzu dziesiątki obrazów czekały na lepsze czasy. Tristanowi udało się jednak przywrócić dawny splendor kilku dziełom religijnym, które wyeksponował w witrynie. Lucia ogromnie się ucieszyła, widząc, że w tej chronionej strefie znalazło się jedno z malowideł ofiarowanych przez jej rodzinę. Podziękowała Francuzowi subtelnym uśmiechem i oświadczyła, że jeśli sobie życzy, to raz w tygodniu może pomagać mu w pracy.
Dlatego też Tristan czekał przy oknie na cotygodniową wizytę Lucii.
Teoretycznie dziewczyna pomagała mu w klasyfikacji licznych dzieł zgromadzonych w muzeum. Zaczął wiosną, opisując rzymskie zabytki piętrzące się w magazynie. O ile jednak Lucia szybko zainteresowała się postaciami zwierząt – sów, byków – wyobrażonymi na fragmentach mozaiki, o tyle Tristan błyskawicznie skupił się na sukienkach nowej współpracownicy. Trzeba przyznać, że nosiła je z wielką gracją, a do tego z pewną zuchwałością na poziomie kolan. Czasami koronkowy rąbek unosił się o kilka centymetrów – jeśli niebo było czyste, a słońce życzliwe, czasami znowu tkanina opadała aż do kostek, gdy horyzont zasnuwały chmury. Ta zaczepna i słodka gra urzekała Tristana. I natychmiast tajemnice przeszłości i niepewność przyszłości, które czasem spędzały mu sen z oczu, ulatywały jak wiatr.
Wczesnym latem zabrali się za zbiory średniowieczne, opisywali powgniatane hełmy i zardzewiałe miecze. Czasem ich ręce musnęły się nad zdobioną herbem tarczą. I nie zawsze Lucia pierwsza oblewała się rumieńcem. Kiedy nadeszły nieznośne upały, dziewczyna przychodziła w cieniutkiej bluzce, której dekolt sięgał tam, gdzie zarysowywały się już piersi. Włosy splatała w warkocz, by nie grzały jej czoła i karku, a i tak kropelki potu lśniły na jej ciele. Któregoś popołudnia, kiedy opisywali stare eksponaty, spojrzenie Tristana padło na te kropelki spływające leniwą strużką po złocistej skórze Lucii. Zafascynowany przypatrywał się temu delikatnemu strumykowi błyszczącemu jak zwierciadło. Zbliżył do niego usta i złożył pocałunek tuż przy lamówce bluzki. Piersi Lucii gwałtownie zafalowały. Tristan poczuł odurzający smak soli. By nie unicestwić tej cudownej chwili, Francuz cofnął się powoli i zanurzył się w lekturze dokumentu, jednak litery wirowały mu przed oczyma. Był ciekaw, jaką minę ma teraz Lucia, ale nie śmiał unieść głowy. Myślał o Montserracie, o nocnej