Gomorra. Roberto Saviano
Читать онлайн книгу.W związku z tym cała rodzina Marino nazywana jest McKay. Gaetano nie ma dłoni. Nosi dwie drewniane, sztywne protezy. Pomalowane na czarno. Dłonie stracił w bitwie w 1991 roku na wojnie przeciw rodzinie Puca, sprzymierzonej z bossem Raffaele Cutolo, kiedy wybuchł mu w rękach granat. Gaetanowi towarzyszy zawsze jego osobisty lokaj, który służy mu zamiast rąk. Kiedy jednak musi coś podpisać, jest w stanie zablokować długopis między drewnianymi palcami, po czym przytyka go do papieru i poruszając przegubami, kreśli krzywo nieczytelny podpis.
Według wyników dochodzeń Prokuratury Antymafii w Neapolu, Genny McKay utworzył punkt sprzedaży, który jest zarazem składem towaru, dzięki czemu udało mu się wynegocjować z dostawcami wyjątkowo niskie ceny. Było to możliwe dzięki specyfice tej betonowej dżungli, jaką jest Secondigliano, ze swoimi 100 tysiącami mieszkańców. Ludzie, ich mieszkania, ich życie prywatne stały się Wielkim Murem otaczającym składy narkotyków. W punkcie sprzedaży przy Case Celesti cena kokainy była niższa niż gdziekolwiek indziej. Normalnie ceny wahały się między 50 a 70 euro za gram, a dochodziły nawet do 100–200 euro. Tutaj zeszły do poziomu 25–50 euro, a jakość narkotyku pozostawała wciąż bardzo wysoka. Z lektury akt dochodzeniowych DDA wyłania się obraz Genny’ego McKaya jako świetnego menedżera, któremu udało się osiągnąć ogromny sukces na rynku kokainy w okresie jego niesłychanego wzrostu, nieporównywalnego z żadnym innym. Poradziłby sobie pewnie także z organizacją handlu narkotykami w Posillipo, w rzymskiej dzielnicy Parioli czy w Brerze, ale zrobił to w Secondigliano. Na pewno w jakimkolwiek innym miejscu należałoby opłacać ludzi większymi pieniędzmi. Tutaj zaś głębokie strukturalne bezrobocie i brak możliwości znalezienia innego sposobu na życie niż emigracja sprawia, że pensje mogą być bardzo niskie. Nie ma w tym żadnego sekretu, nie ma sensu szukać wytłumaczenia w socjologii nędzy czy w metafizyce getta. Nie jest gettem terytorium, które przynosi jednej tylko rodzinie mafijnej zyski rzędu 300 milionów euro rocznie. Terytorium, na którym działają dziesiątki klanów, a ich przychody osiągają poziom porównywalny tylko z sumami, jakimi operuje się w ramach budżetu państwa. Praca musi być wykonana skrupulatnie, poszczególne etapy produkcji kosztują niemało. Kilogram kokainy u producenta ma cenę 1000 euro, kupiony u hurtownika kosztuje już 30 tysięcy. Po pierwszej obróbce z 30 otrzymuje się 150 kilogramów, których wartość rynkowa wynosi 15 milionów euro. Jeżeli się postarać, można dojść nawet do 200 kg. Wszystko zależy od domieszek. Dodaje się glukozę, paracetamol, lidokainę, manitol, kofeinę, benzokainę, amfetaminę. Ale także talk i wapno dla psów, kiedy zajdzie potrzeba. Od jakości i ilości domieszek zależy jakość kokainy, niewłaściwie dobrane proporcje mogą doprowadzić nawet do śmierci, błąd przyciąga policję, powoduje aresztowania. Zamyka arterie biznesu.
Także w tej dziedzinie klany z Secondigliano przodują, co przelicza się na konkretne zyski. Mają do dyspozycji Visitorsów. Są to narkomani uzależnieni od heroiny, nazwani jak bohaterowie serialu telewizyjnego z lat 80., którzy żywili się szczurami, a pod ludzką skórą mieli zielone, śliskie łuski. W Secondigliano Visitorsi są używani jako króliki doświadczalne, wypróbowuje się na nich proszek kokainowy. Sprawdza się moc i szkodliwość nowych mieszanek; sprawdza się, do jakiego stopnia i czym można rozcieńczyć narkotyk. Kiedy ludzie pracujący przy rozcieńczaniu kokainy potrzebują wielu królików doświadczalnych, obniżają ceny. Z dwudziestu euro za działkę schodzą do dziesięciu. Takie wiadomości rozchodzą się daleko, narkomani przyjeżdżają nawet z Bazylikaty czy Marche po zaledwie kilka działek. Rynek heroiny upadł zupełnie. Liczba narkomanów uzależnionych od tego narkotyku stale spada. Ci, którzy pozostali, są zdesperowani i gotowi na wszystko. Wsiadają, chwiejąc się na nogach, do autobusów dalekobieżnych, do pociągów, podróżują nocą, jeżdżą autostopem, przemierzają wiele kilometrów pieszo. Najtańsza heroina na tym kontynencie warta jest każdego poświęcenia. Ludzie odpowiedzialni za preparowanie proszku kokainowego przyjmują Visitorsów z otwartymi ramionami, dają im gratis jedną działkę, po czym czekają na reakcję. W podsłuchanych rozmowach telefonicznych, których stenogramy zostały przedstawione jako dowód przy wydaniu w marcu 2005 roku przez sąd w Neapolu nakazów tymczasowego aresztowania, dwóch mężczyzn porozumiewa się w sprawie próby nowej mieszanki na królikach doświadczalnych. Najpierw umawiają się:
– Możesz mi dostarczyć pięć bluzek… na próby alergiczne?
Po jakimś czasie wracają do tematu:
– Wypróbowałeś samochód?
Mając na myśli działanie proszku.
– Tak… Coś pięknego! Chłopie, jesteśmy number one! Wszyscy inni będą musieli zamknąć interes.
Wyrażali w ten sposób radość z faktu, że króliki doświadczalne przeżyły, więcej! – że wysoko oceniły nową mieszankę. Dobry proszek kokainowy podwaja obroty, jeżeli jest wysokiej jakości, znajduje natychmiast klientów na włoskim rynku, popyt rośnie,’ a konkurencja zostaje pokonana.
Dopiero po przeczytaniu zapisu tej rozmowy telefonicznej zrozumiałem znaczenie sceny, której byłem świadkiem jakiś czas wcześniej. Wtedy nie do końca pojmowałem, co działo się przed moimi oczami. W Miano niedaleko Scampii zebrało się około dziesięciu Visitorsów. Wezwano ich na plac przed halami magazynowymi. Znalazłem się tam nie przypadkiem, miałem nadzieję, że jeżeli osobiście poczuję oddech rzeczywistości, gorący, ten najprawdziwszy, zrozumiem wszystko do głębi. Nie uważam, żeby dla poznania rzeczywistości należało koniecznie obserwować ją z bliska, być fizycznie obecnym, ale na pewno trzeba być obecnym, jeżeli pragnie się zostać rozpoznanym przez rzeczywistość. Na placu stał samochód, a przy nim dobrze, a nawet bardzo dobrze ubrany mężczyzna w białym garniturze, niebieskiej koszuli i nowiutkich butach sportowych. Na masce silnika leżała paczka owinięta irchą. Otworzył ją, w środku było kilka strzykawek. Visitorsi podchodzili, przepychając się. Wyglądało to jak jedna z tych dobrze znanych scen pokazywanych od lat w dziennikach telewizyjnych, kiedy głodnym ludziom w Afryce rozdaje się mąkę z ciężarówek. Ale nagle jeden z Visitorsów zaczął krzyczeć:
– Nie, nie wezmę tego! Jeżeli dajecie za darmo, nie wezmę… chcecie nas zabić…
Wystarczyło podejrzenie jednego z nich, żeby inni natychmiast zrezygnowali i oddalili się z tego miejsca. Elegancki mężczyzna nie zamierzał nikogo przekonywać. Czekał. Co chwila spluwał na ziemię, bo kurz, który podniósł się w czasie przepychanki Visitorsów, przyklejał mu się do ust. Na miejscu została para narkomanów. Drżeli, byli już naprawdę na granicy wytrzymałości, na głębokim głodzie. W żyły ramion chłopaka na pewno nie dałoby się już wkłuć igły. Zdjął buty, ale stopy od spodu też były pokłute. Dziewczyna wzięła strzykawkę z zawiniątka i włożyła ją sobie do ust, by ją przytrzymać, podczas gdy rozpinała chłopcu koszulę, powoli, jakby była zapięta na sto guzików. W końcu wbiła igłę w miejsce pod szyją. W strzykawce była kokaina. Wprowadzenie kokainy bezpośrednio do krwiobiegu pozwala stwierdzić w krótkim czasie, czy mieszanka działa, czy może jest zbyt mocna albo zbyt słaba. Po chwili chłopak zaczął chwiać się na nogach, w kąciku ust pojawiły się bąbelki śliny i zaraz upadł. Na ziemi rzucało nim jeszcze, po czym zamknął oczy i znieruchomiał. Mężczyzna w białym ubraniu sięgnął po telefon komórkowy.
– Dla mnie to trup… Dobra, dobra, zaraz mu zrobię masaż…
Postawił obutą stopę na piersi chłopaka i zaczął gnieść ją rytmicznie. Zginał nogę w kolanie, podnosił ją, a potem opuszczał gwałtownie. Robił masaż serca kopniakami. Dziewczyna stojąca z boku usiłowała coś powiedzieć, ale słowa z trudem odklejały jej się od ust:
– Zrobisz mu krzywdę, zrobisz mu krzywdę. Robisz mu krzywdę…
Słaba jak mucha, starała się odsunąć go od ciała swojego chłopaka. Widać było, że mężczyzna brzydzi się nią, a może nawet boi się jej i Visitorsów w ogóle.
– Nie