Farma lalek. Wojciech Chmielarz

Читать онлайн книгу.

Farma lalek - Wojciech Chmielarz


Скачать книгу
piętnaście minut, w czasie których mężczyzna obserwował, jak funkcjonariusze wynoszą z pokoju stare krzesła, ryzy papieru, szczotki, mopy wraz z wiadrem na wodę, zakurzony monitor i jedno biurko. Wszystko teraz leżało na korytarzu, przez co, żeby nim przejść, trzeba było niemalże chodzić bokiem.

      Mortka zajął miejsce za stołem, a Lupa podszedł do stojącej w rogu kamery.

      – Będę nagrywał – oznajmił i włączył urządzenie.

      Bratkowski posłał mu zdumione spojrzenie, a potem odchylił się lekko na krześle i założył dłonie na brzuch. Uśmiechał się. Mortka odniósł wrażenie, że Bratkowski już się zastanawia, jak opowiedzieć o tym wszystkim pozostawionym w Strudze Zdrowia znajomym, żeby osiągnąć najlepszy towarzyski efekt.

      – Jak się pan nazywa? – zaczął komisarz.

      – Grzegorz Bratkowski.

      – Adres zameldowania?

      – Wrocław.

      – Ulica?

      – Przecież macie to na dowodzie osobistym, który mi zabraliście – odpowiedział Bratkowski i prychnął rozbawiony.

      – Adres zamieszkania?

      – Wynajmuję tu w okolicy taką chatę letniskową. Od dłuższego już czasu.

      – Ale dalej jest pan zameldowany we Wrocławiu?

      – Tak. To chyba nie jest karalne?

      – Jest. Ale tym akurat nie będziemy się teraz kłopotać. Czym się pan zajmuje?

      – Zajmuje?

      – Zawodowo.

      – Jestem rentierem – oznajmił dumnie Bratkowski, huśtając się na krześle. Mortka miał ochotę kopnąć w nogę od mebla, tak żeby mężczyzna się przewrócił.

      – Rentierem? Co to znaczy?

      – To znaczy, że zarobiłem dość pieniędzy, żeby żyć z odsetek. To właśnie robię.

      – Zarobił pan? To dziwne… – Mortka przerwał, żeby otworzyć teczkę. Przerzucił kilka kartek, szukając notatek. Właściwie nie musiał tego robić. Wszystko pamiętał, ale dzięki temu drobnemu przedstawieniu chciał zburzyć dobre samopoczucie Bratkowskiego. I udało mu się, bo mężczyzna zamarł w pół ruchu, odchylony do tyłu, od czasu do czasu nerwowo zerkając na ciągle stojącego przy kamerze Lupę. – Z tego, czego się dowiedzieliśmy, wynika, że nigdy nie prowadził pan żadnej działalności gospodarczej, nie był nigdzie zatrudniony ani nie zasiadał w radach nadzorczych lub zarządzie jakichkolwiek spółek. Za to pana ojciec… – Mortka zawiesił głos.

      Bratkowski uśmiechnął się krzywo i ze złością, bo zdał sobie sprawę, że został przyłapany na kłamstwie.

      – Ojciec kiedyś umrze, a wtedy ja wszystko odziedziczę. Te pieniądze są już właściwie moje.

      – Oczywiście, ma pan rację, ale jak na razie nie jest pan żadnym rentierem, ale zwykłym frajerem żyjącym z jałmużny od rodziców. Nawet samochód, którym pan jeździ, jest zarejestrowany na ojca!

      Bratkowski wrócił ze swoim krzesłem do pozycji pionowej i przysunął się w stronę Mortki. Drżały mu nozdrza.

      – I chuj – syknął. – I tak mam więcej kasy od ciebie, glino.

      Komisarz ponownie sięgnął do teczki. Zaczął ją przeglądać. I tym razem doskonale wiedział, gdzie jest to, czego szuka, ale chciał zwiększyć niepokój Bratkowskiego. Udało mu się wyprowadzić go z równowagi. Należało to wykorzystać.

      – Poznajesz tę dziewczynkę? – zapytał, kładąc na stole zdjęcie Marty Gawryś. Bratkowski tylko rzucił na nie okiem i pokręcił przecząco głową. Zareagował odrobinę zbyt szybko. A przynajmniej tak się Mortce wydawało.

      – Nie, nie znam jej – powiedział mężczyzna.

      – Szkoda.

      – Bo co?

      – Bo nic. Ładna jest.

      Bratkowski zerknął raz jeszcze na fotografię i wzruszył ramionami.

      – Nie wiem. Może.

      – Mnie się podoba – ciągnął Mortka. – Bardzo ładna dziewczynka z niej. Lubiła się całować. Nawet bardzo. Z chłopakami, czasami z dziewczynkami.

      – Czemu mi pan to mówi? – zapytał Bratkowski.

      – Bez powodu.

      Mortka zrobił pauzę, żeby przyjrzeć się przesłuchiwanemu przez siebie mężczyźnie. W jego oczach dojrzał coś jakby ciekawość, przyzwolenie na dalszą rozmowę.

      – Całowała się z języczkiem. Jak prawdziwa kobieta. Takie już są niektóre dzieci. Bardzo, ale to bardzo chcą być dorosłe. A jak jakiś chłopak jej się podobał, to brała jego dłoń i kładła sobie na piersi. Co ja mówię, piersi! Takie małe cycuszki miała, właściwie to jeszcze guzki – kontynuował komisarz.

      Bratkowski przymknął powieki, a jego dłoń, jakby niezależnie od reszty ciała, powędrowała w stronę zdjęcia, żeby zatrzymać się kilka centymetrów od niego.

      – Ale lubiła, kiedy się ją tam smyrało po tych maleńkich guziczkach. Po prostu uwielbiała. Ale najbardziej lubiła, wiesz co? – dodał Mortka.

      – Co? – wycharczał Bratkowski.

      – Jak jej się smyrało cipkę. Najpierw paluszkiem, a potem… sam wiesz. Ona to lubiła. Rżnęła się ta mała dziwka jak złoto.

      Bratkowski zadrżał gwałtownie, wyprostował się i otworzył szeroko oczy.

      – Co takiego?!

      – Rżnęła się jak złoto. Z chłopcami w jej wieku, ze starszymi też, takimi, co już wąsik pod nosem mieli. Rozkładała nogi, jak ją tylko poprosić, a kiedy ją pierdolili, to tak śmiesznie piszczała. Ale nie z bólu, bo to jej sprawiało przyjemność. Piszczała z radości, jak małe dziecko, kiedy dostanie watę cukrową.

      – Gówno prawda!

      – Słucham?

      – Gówno prawda! Ona taka nie była. Z nikim się nie… – Bratkowski przerwał, niby żeby wziąć oddech, ale tak naprawdę słowa nie potrafiły mu przejść przez usta. – Była dziewicą – dokończył.

      – Jasne, jasne. Co innego mówią ci chłopcy, którzy ją obracali. I to w każdą dziurę, chociaż najbardziej lubiła po bożemu.

      – Kłamią! Była dziewicą!

      Komisarz prychnął teatralnie.

      – A skąd to możesz wiedzieć?

      – Bo to ja ją rozdziewiczyłem!

      Mortka przełknął ślinę. Odwrócił się w stronę Lupy, który przypatrywał się całej scenie w milczeniu, blady i wściekły.

      – Masz to? – zapytał.

      – Oczywiście.

      – W takim razie robimy przerwę.

      Bratkowski zamarł, a po jego twarzy widać było, że dopiero dociera do niego to, co powiedział. Na przemian malowały się na niej niedowierzanie, zdziwienie, lęk i gniew. Nagle chwycił się za głowę, wbił palce w zaczesane do tyłu włosy i jęknął, skowycząc, jakby ktoś mu wbijał gwoździe w stopę.

      – Pan mnie okłamał – stwierdził pełnym urazy głosem i wycelował oskarżycielsko palec w Mortkę.

      Komisarz wstał od stołu i bez słowa wyszedł z pokoju. Zamknął za sobą dokładnie drzwi, przeszedł kilka kroków


Скачать книгу