Farma lalek. Wojciech Chmielarz

Читать онлайн книгу.

Farma lalek - Wojciech Chmielarz


Скачать книгу
dziewczynom, żonom, matkom o tym, co się tu dzieje, ale jest zakaz. Was, drogie panie – zwrócił się w stronę dwóch kobiet, jedynych, które służyły w Krotowicach – to też dotyczy. Żadnych ploteczek z przyjaciółkami przy herbatce.

      – Ludzie są ciekawi. Co mamy odpowiadać, jak ktoś nas zapyta? – odezwał się ktoś z tylnego rzędu.

      – Nic – odwarknął Lupa. – Co najwyżej, że tajemnica śledztwa i że posuwamy się do przodu.

      Chrząknął, przykładając pięść do ust. Zastygł w takiej pozie i przeglądał zapisane na kartce notatki.

      – Jedziemy dalej – zaczął po krótkiej przerwie. – Druga rzecz, miejcie oczy i uszy otwarte. Wszystkie informacje, jakie zdobędziecie, mają spływać do mnie. Nie do komendanta, nie do któregoś z waszych kolegów, nie do Mortki, nie do cioci Zuzi, ale do mnie. Najlepiej na piśmie w dwóch egzemplarzach. Wreszcie, trzecia i ostatnia rzecz. Tą sprawą będzie się zajmował specjalny zespół. W jego skład wchodzimy ja, aspirant Rosecki jako mój zastępca, sierżant Wajtoła oraz starszy posterunkowy Borkowski. Czy są jakieś pytania?

      Mortka przyjrzał się zebranym. Nikt się nie poruszył. Wbijali wzrok w Zajdę lub Lupę, jakby zmęczone twarze tych dwóch policjantów skrywały jakieś tajemnice. Komisarz podniósł rękę.

      – Tak, Kuba?

      – Kto się będzie zajmował kontaktami z prasą?

      – Myślisz, że się zainteresują?

      – Oczywiście, że tak. Dziwię się, że jeszcze was nie zaatakowali. Jeśli zaraz nie zdarzy się coś innego, coś naprawdę głośnego, musicie być przygotowani na prawdziwy najazd.

      – Biorę ich na siebie – powiedział Zajda. – Lokalnych dziennikarzy znam i nie będę miał najmniejszych trudności, żeby ich poskromić. A jak przyjedzie ktoś z jakiegoś TVN-u, to sobie też poradzę.

      – No to sprawa załatwiona – stwierdził Lupa. – Są inne pytania?

      Nie było. Zajda ogłosił koniec spotkania. Policjanci wyszli, a w salce pozostali tylko ci, których nazwiska wyczytał Lupa. Mortka poznał wszystkich ostatniej nocy. Rosecki i Wajtoła byli razem z nim na dole podczas oględzin miejsca odnalezienia zwłok. Borkowski natomiast, wysoki, dobrze zbudowany chłopak o zasępionym spojrzeniu, odwoził Mortkę nad ranem do domu. Wyznaczenie właśnie ich do grupy dochodzeniowej wydawało się dobrym wyborem. Nie trzeba było ich wprowadzać i znali dokładnie przebieg dotychczasowych wypadków.

      Zajda klepnął Lupę w ramię.

      – Muszę zadzwonić w kilka miejsc. Poradzicie sobie sami?

      Komisarz kiwnął głową i zamknął drzwi za komendantem. Odczekał kilka sekund, jakby chciał się upewnić, że przełożony naprawdę sobie poszedł, i odwrócił się do reszty.

      – No to „księciunia” mamy z głowy – stwierdził. – Słuchajcie, wiem, że wszyscy padamy na ryje ze zmęczenia, ale spróbujmy jeszcze trochę popracować.

      Zajął miejsce za stołem. Położył przed sobą trzymaną ciągle w dłoniach kartkę, a obok niej wyjęty z kieszeni długopis.

      – Kto się zgłasza na ochotnika, żeby napisać porządny raport z miejsca odnalezienia zwłok?

      Wzrok Wajtoły i Roseckiego powędrował w stronę Borkowskiego. Pisanie raportów było najnudniejszą robotą. Nic dziwnego, że chcieli zrzucić to na najmłodszego. Ale Lupa pokręcił przecząco głową.

      – Młody jest młody – stwierdził oczywisty fakt. – Nie ma doświadczenia i nie napisze tego dobrze. Wajtoła, ty się tym zajmiesz.

      Sierżant zrobił gest, jakby chciał zaprotestować, ale tylko otworzył usta, żeby zaraz je zamknąć. Zrezygnowany, wzruszył kościstymi ramionami i opadł na oparcie krzesła, dając w ten sposób wyraz swojej dezaprobacie.

      Do pokoju weszła jedna z policjantek, niosąc przed sobą tacę w kwieciste wzory. Stały na niej czerwony termos z kawą, włożone jeden do drugiego plastikowe kubki oraz talerz z wafelkami kakaowymi. Położyła ją na środku stołu, uśmiechnęła się do Lupy i znikła za drzwiami.

      – No to raport mamy załatwiony – powiedział Lupa, przeciągając każde słowo. – Teraz chyba przyszedł czas na sugestie co do dalszych działań. Słucham.

      Nie czekając na odpowiedź, sięgnął po wafelka i wsadził go sobie od razu w całości do ust. Szybko pogryzł, przełknął i natychmiast wziął następny. Kilka okruchów przyczepiło mu się do brody. Inni policjanci przyglądali się ponuro Lupie, jakby właśnie okradał ich z drugiego śniadania. Rosecki dodatkowo nerwowo drapał się po policzku tak energicznie, że zostawił na nim trzy czerwone pręgi, ślady po swoich paznokciach.

      Mortka nachylił się do przodu. Musiał być ostrożny. Kiedy po raz pierwszy pojawił się w Krotowicach, inni policjanci powitali go z rezerwą i naturalnym w tej sytuacji dystansem. Udało mu się go przełamać tylko dlatego, że od początku trzymał się z boku i dawał wyraźne sygnały, że nie zamierza się ani wtrącać w ich sprawy, ani w jakikolwiek sposób pouczać. Po prostu tu będzie. Zaakceptowali więc jego obecność, tak jak koniec końców akceptuje się nieładny mebel stojący w kącie sypialni. Teraz jednak musiał działać, delikatnie nimi pokierować, ale w taki sposób, żeby nie poczuli się urażeni. Nikt w końcu nie lubi gościa, który rządzi się, jakby był u siebie. Szczególnie jeśli ten gość jest z Warszawy.

      – Kiedy będzie raport z sekcji? – zapytał.

      Lupa wytarł palce w chusteczkę.

      – Dzisiaj wieczorem powinniśmy mieć wstępne wyniki – odpowiedział. – A co? Masz jakiś pomysł, co powinniśmy zrobić?

      – Tak.

      – Proszę.

      Mortka z trudem powstrzymał się od wstania. Gdyby teraz zaczął do nich mówić z góry, z pozycji szefa, zostałoby to źle odebrane. Zamiast tego odwrócił lekko głowę, tak jakby rozmawiał ze ścianą. Chciał wyglądać na bardziej pokornego.

      – Trzeba wytypować sprawców.

      – Co to znaczy? – zapytał Rosecki. Miał zmęczony, zachrypnięty głos.

      – Musimy sprawdzić w bazach danych, czy w mieście nie mieszka ktoś, kto ma już na koncie wyrok za podobne przestępstwo. Czyli – wyciągnął przed siebie dłoń i zaczął odliczać na palcach – zabójstwo, gwałt, gwałt ze szczególnym okrucieństwem, próba zabójstwa, pobicie z użyciem groźnych narzędzi. Najlepiej, gdyby ofiara była kobietą, ale to nie jest konieczne.

      – Co dalej?

      – Zrobić z tego listę i po kolei sprawdzać, czy klient może mieć coś wspólnego ze sprawą. Ale z tym bym poczekał, aż będą wyniki sekcji.

      – Rosecki? – zapytał Lupa.

      Brzuchaty policjant pokiwał głową z wyraźną ulgą. Spodobało mu się przydzielone zadanie. Mortka pomyślał, że aspirant zapewne wykorzysta okazję i kiedy zostanie sam, utnie sobie drzemkę albo dwie z głową na biurku.

      – Co dalej, Kuba? – zapytał Lupa.

      – Dalej?

      – Jezus Maria! – krzyknął komisarz i wyrzucił ramiona w górę. – Nie kryguj się jak panienka, która chce pierwszy raz dać dupy, ale się boi, żeby nie wzięli jej za łatwą. Przecież widzę, że masz już w głowie plan. Ulżyj i nam, i sobie i po prostu powiedz, co trzeba zrobić.

      Borkowski zachichotał pod nosem, ale spiorunowany spojrzeniem Lupy natychmiast zamilkł, a na policzki wystąpiły mu rumieńce wstydu. Zainteresował się czubkami swoich butów, na których najwyraźniej


Скачать книгу