Fjällbacka. Camilla Lackberg

Читать онлайн книгу.

Fjällbacka - Camilla Lackberg


Скачать книгу
Ją natomiast uważali za niewyczerpane źródło kłopotów i powód do irytacji. Z Jacobem i dziadkiem było jeszcze gorzej. Rozumiała wprawdzie, że po tym, co dziadek uczynił dla Jacoba, łączyły ich szczególne więzy, ale czy musiało to oznaczać, że dla innych wnuków nie ma już miejsca? Dziadek umarł, zanim Linda się urodziła, więc nie doświadczyła jego obojętności, ale od Johana wiedziała, że ona i Robert nie cieszyli się jego względami. Całą uwagę skupiał na Jacobie. Z nią na pewno byłoby tak samo, gdyby dziadek jeszcze żył.

      Wszystko to było tak niesprawiedliwe, że łzy napłynęły jej do oczu. Powstrzymała je, jak wiele razy wcześniej. Nie zamierzała sprawiać Jacobowi przyjemności, umożliwiając mu wystąpienie w roli zbawcy. Wiedziała, że brat aż się pali, aby ją nawrócić na właściwą drogę, ale wolałaby umrzeć, niż dać z siebie zrobić taką szmatę, jaką sam był. Grzeczne dziewczynki może i idą do nieba, ale Linda zamierzała iść znacznie dalej. Lepiej zginąć z hukiem, niż strachliwie przemykać przez życie jak jej brat. Ale on myśli, że wszyscy go kochają.

      – Masz na dziś jakieś plany? Przydałaby mi się pomoc w domu – powiedziała Marita.

      Przygotowywała kanapki dla dzieci. Była pełna matczynych uczuć. Miała pospolitą twarz i lekką nadwagę. Linda była zdania, że Jacob mógłby się bardziej postarać. Wyobraziła sobie brata i bratową w sypialni. Na pewno robią to raz w miesiącu, z obowiązku i przy zgaszonym świetle, a bratowa ma na sobie koszulę do kostek. Na myśl o tym zachichotała. Spojrzeli na nią zdziwieni.

      – Halo, Marita zadała ci pytanie. Mogłabyś jej dziś pomóc w domu? To nie pensjonat, wiesz?

      – Tak, słyszałam, co mówiła. Nie musisz zaraz zrzędzić. Nie, nie mogę jej dziś pomóc. Muszę… – zastanawiała się chwilę, szukając wymówki. – Muszę się przyjrzeć Scirocco. Wczoraj trochę kulał.

      Przyjęli to z niedowierzaniem. Linda przybrała groźną minę, szykując się do walki, ale ku jej zaskoczeniu nikt się do niej nie kwapił, chociaż kłamstwo było oczywiste. Wygrała. Czeka ją kolejny dzień lenistwa.

      Miał nieprzepartą ochotę wyjść na deszcz i spojrzeć w niebo, poczuć na twarzy spływające krople. Niestety dorosłemu człowiekowi pewne rzeczy nie przystoją, zwłaszcza gdy jest w pracy. Martin powściągnął impuls, ale był zachwycony. Jedna wielka ulewa spłucze całą duchotę i spiekotę, trzymające świat w uścisku od dwóch miesięcy. Przez otwarte na oścież okno wdychał zapach deszczu, który opryskał część biurka, ale nie wyrządził żadnej szkody, bo Martin odsunął papiery. Warto było to zrobić, żeby poczuć tchnienie chłodu.

      Patrik zadzwonił i uprzedził, że zaspał, więc Martin przyszedł do komisariatu pierwszy. Od czasu ujawnienia wpadki Ernsta nastrój w pracy był dość paskudny, więc cieszył się, że może w ciszy i spokoju przemyśleć ostatnie wydarzenia. Nie zazdrościł Patrikowi obowiązku powiadomienia krewnych kobiety, chociaż rozumiał, że muszą wiedzieć, co się z nią stało, że to pierwszy etap długiego procesu żałoby. Pewnie nawet nie wiedzą, że zaginęła. Wiadomość będzie dla nich szokiem. Przede wszystkim jednak trzeba było ich znaleźć. Jednym z zadań Martina było skontaktowanie się z niemiecką policją. Oby dało się z nimi rozmawiać po angielsku, w przeciwnym razie będzie miał problem. Słyszał, jak Patrik dukał, rozmawiając z przyjaciółką Tanji, a ze szkoły zostało mu w głowie tyle, by mógł ocenić, że niemiecki nie należy do jego mocnych stron.

      Właśnie chwytał słuchawkę, by zadzwonić do Niemiec, kiedy usłyszał głośny dzwonek telefonu. Słysząc, że dzwonią z zakładu medycyny sądowej z Göteborga, poczuł, jak jego puls przyspiesza. Sięgnął po wypełniony zapiskami notes. W zasadzie raportu powinien wysłuchać Patrik, ale na razie musiał wystarczyć Martin.

      – Ale się narobiło na tym waszym odludziu.

      Była to aluzja do sekcji zwłok Alex Wijkner, którą lekarz sądowy Tord Pedersen przeprowadził półtora roku wcześniej. Od niej zaczęło się jedno z nielicznych dochodzeń komisariatu w Tanumshede w sprawie o morderstwo.

      – Tak, można by pomyśleć, że coś jest nie tak z naszą wodą. W statystykach zabójstw niedługo dogonimy Sztokholm.

      Mówili żartobliwym tonem, charakterystycznym dla osób, które z racji zawodu często stykają się ze śmiercią i rozmaitymi nieszczęściami i muszą sobie z tym radzić na co dzień, co bynajmniej nie zmniejszało świadomości powagi sytuacji.

      – Już zrobiliście sekcję? Pomyślałem sobie, że w takim upale ludzie zabijają się jeszcze częściej niż zwykle – mówił Martin.

      – To by się nawet zgadzało. Rzeczywiście łatwiej wybuchają podczas upałów, ale od paru dni mamy dołek. Dlatego poszło nam szybciej, niż sądziliśmy.

      – No to słucham. – Martin wstrzymał oddech. Powodzenie śledztwa zawsze w dużej mierze zależy od tego, co jest w protokole z sekcji.

      – Cóż, macie do czynienia z bardzo niesympatycznym sprawcą. Ustalenie przyczyny śmierci było stosunkowo proste. Została uduszona, natomiast to, co wyrabiał z nią przed śmiercią, jest bardzo osobliwe.

      Pedersen zrobił przerwę, chyba po to, by założyć okulary.

      – Tak? – Martin nie umiał ukryć zniecierpliwienia.

      – Niech no spojrzę… Prześlę to również faksem… Hmmm – przebiegał wzrokiem tekst, a Martinowi ręka aż się spociła od zaciskania na słuchawce.

      – O, już mam. Czternaście złamań w różnych miejscach. Do wszystkich doszło przed śmiercią, sądząc po różnym stopniu zrośnięcia.

      – Chcesz powiedzieć, że…

      – Chcę powiedzieć, że ktoś przez mniej więcej tydzień łamał jej ręce, nogi i palce u rąk i nóg.

      – Zrobił to za jednym razem czy co jakiś czas? Da się to stwierdzić?

      – Jak już powiedziałem, stopień zrośnięcia się tych złamań jest różny, zatem w mojej ocenie musiały powstawać w ciągu całego tygodnia. Zapisałem też, w jakiej kolejności najprawdopodobniej zostały dokonane. Dołączyłem to do materiałów, które przesłałem faksem. Oprócz tego miała trochę powierzchownych ran ciętych o różnym stopniu zagojenia.

      – Obrzydliwe. – Martin nie potrafił się powstrzymać od komentarza.

      – Jestem gotów zgodzić się z tą opinią – odparł sucho Pedersen. – Cierpienia, jakie jej zadano, musiały być straszne.

      Przez chwilę kontemplowali w milczeniu okrucieństwo ludzkiej natury. Potem Martin pytał dalej:

      – Czy znaleźliście na ciele jakieś ślady, które mogą nam się przydać?

      – Tak, spermę. Znajdźcie tylko podejrzanego, a badanie DNA pozwoli udowodnić mu winę. Oczywiście sprawdzimy elektroniczną bazę danych, ale rzadko udaje się tam coś znaleźć, bo jest za mała. Można tylko pomarzyć o dniu, w którym da się w niej odszukać DNA każdego obywatela. Wtedy wszystko stanie się prostsze.

      – Pomarzyć można, czemu nie. Ale to mało realne ze względu na ograniczenie wolności jednostki i tak dalej.

      – Jeżeli tego, co zrobiono tej kobiecie, nie można nazwać ograniczeniem wolności jednostki, nie wiem, co by to miało być…

      Rzeczowy zazwyczaj Tord Pedersen wdał się w rozważania filozoficzne. Martin uznał, że musiał się bardzo przejąć losem kobiety. Lekarz sądowy, jeśli chce sypiać w nocy, raczej nie pozwala sobie na takie rzeczy.

      – Możesz oszacować, kiedy zmarła?

      – Tak, mam wyniki badań przeprowadzonych na miejscu przez techników.


Скачать книгу