Fjällbacka. Camilla Lackberg

Читать онлайн книгу.

Fjällbacka - Camilla Lackberg


Скачать книгу
W jednym kącie uprawiał jarzyny, bo nic nie może się równać z przyjemnością, jaką daje zerwanie własnoręcznie wyhodowanych pomidorów, kabaczków, cebul, nie mówiąc o melonach i winogronach.

      Niewielki, ale funkcjonalny szeregowiec stał przy Dinglevägen, przy południowym wjeździe do Fjällbacki. Na tle pozostałych, znacznie skromniejszych ogródków przeszklona, pełna zieleni weranda rzucała się w oczy.

      Tylko tu, na werandzie, nie tęsknił za starym domem. Tym, w którym dorastał, a potem założył rodzinę. Pewnego dnia, gdy na świecie nie było już ani żony, ani córki, a samotność dokuczała mu coraz bardziej, stwierdził, że czas pożegnać się z domem i wspomnieniami, które się z nim łączą.

      Szeregowiec, rzecz jasna, nie miał tej atmosfery, którą tak lubił w starym domu, ale dzięki temu ból stał się łatwiejszy do zniesienia. Przypominał o sobie jedynie lekkim ćmieniem.

      Kiedy Mona zaginęła, Linnea omal nie umarła z rozpaczy. I tak zawsze była chorowita. A jednak okazała się wytrzymalsza, niż sądził, bo żyła jeszcze dziesięć lat. Dla niego, był o tym przekonany. Nie chciała, żeby został sam ze swoim cierpieniem. Walczyła o każdy kolejny dzień życia, które w końcu zmieniło się w wegetację.

      Mona była ich promykiem słońca i radością. Przyszła na świat, kiedy już stracili nadzieję na dziecko, zresztą po niej też nie mieli kolejnych dzieci. Jasna, radosna istota stała się dla nich ucieleśnieniem największej miłości. Od jej śmiechu robiło mu się ciepło na sercu. Nie przyjmował do wiadomości, że mogłaby po prostu zniknąć, bo wtedy musiałoby zgasnąć słońce, runąć niebo. Nic takiego się nie wydarzyło. Za ścianami ich domu, który stał się domem żałoby, życie toczyło się dalej. Ludzie śmiali się, pracowali. Nie było tylko Mony.

      Bardzo długo łudzili się, że może gdzieś jest, żyje z dala od nich, że postanowiła zniknąć. W głębi duszy oboje znali prawdę. Przecież dopiero co zaginęła tamta dziewczyna, zbyt duży zbieg okoliczności, żeby się oszukiwać. W dodatku Mona świadomie nie mogłaby zadać im takiego bólu, była dobrą, kochającą i troskliwą córką.

      W dniu, kiedy umarła jego ukochana Linnea, uzyskał dowód, że Mona jest w niebie. Choroba i żałoba tak przygniotły żonę, że został z niej tylko cień. Leżała w łóżku i trzymała go za rękę. Wiedział, że to ten dzień, kiedy zostanie sam. Czuwał wiele godzin. Wreszcie po raz ostatni ścisnęła jego dłoń, a jej twarz rozjaśnił uśmiech. Po raz pierwszy od dziesięciu lat patrzyła tak promiennie jak kiedyś na Monę. Utkwiła wzrok gdzieś za jego plecami i umarła. Wiedział, że umierała szczęśliwa, bo na końcu tunelu ujrzała idącą jej naprzeciw córkę. Dzięki tej wierze łatwiej mu było znosić samotność. Przynajmniej te dwie najbardziej ukochane osoby są razem. Dołączenie do nich to tylko kwestia czasu. Czekał na ten dzień, tymczasem zaś należało żyć godnie. Pan Bóg nie ma zrozumienia dla tchórzostwa. Wolał nie ryzykować utraty miejsca w niebie u boku Linnei i Mony.

      Pukanie do drzwi wyrwało go z zamyślenia. Podniósł się z fotela. Opierając się na lasce, torował sobie drogę przez zieleń na werandzie. Przeszedł przez przedpokój i podszedł do drzwi. Stał za nimi poważny młody mężczyzna.

      – Pan Albert Thernblad?

      – Zgadza się. Ale jeśli ma pan coś do sprzedania, to ja nie kupię.

      Mężczyzna uśmiechnął się.

      – Niczego nie sprzedaję. Nazywam się Patrik Hedström i jestem z policji. Czy mogę wejść na chwilę?

      Nie odezwał się. Odsunął się od drzwi i wpuścił go do środka. Poszedł przodem na werandę i wskazał miejsce na kanapie. Nie spytał, w jakiej sprawie przyszedł. Nie musiał. Od dwudziestu lat czekał na tę wizytę.

      – Jakie piękne rośliny. Widać, że ma pan rękę do kwiatów – odezwał się Patrik, wyraźnie spięty.

      Albert milczał. Spokojnie patrzył na Patrika. Domyślał się, że dla policjanta to ciężki obowiązek. Niepotrzebnie się denerwuje. Po tylu latach oczekiwania dobrze wreszcie mieć pewność. Swoje już wycierpiał.

      – No więc tak, znaleźliśmy pana córkę. – Patrik odchrząknął i zaczął od początku: – Znaleźliśmy pana córkę i możemy potwierdzić, że została zamordowana.

      Albert skinął głową. Poczuł ulgę. Nareszcie ją pochowa. Będzie grób, na który będzie mógł chodzić. Obok Linnei.

      – Gdzie ją znaleźliście?

      – W Wąwozie Królewskim.

      – W Wąwozie Królewskim? – Albert zmarszczył czoło. – Jak to możliwe, że wcześniej jej nie znaleźli? Tyle ludzi tam chodzi.

      Patrik opowiedział o zamordowanej niemieckiej turystce, o tym, że prawdopodobnie znaleziono również szczątki Siv. Że według nich ktoś nocą przeniósł szczątki z innego miejsca, gdzie spoczywały przez wszystkie te lata.

      Albert rzadko wychodził z domu i w odróżnieniu od innych mieszkańców Fjällbacki nie słyszał o zabójstwie młodej dziewczyny. Na wieść o tym, co ją spotkało, poczuł ucisk w brzuchu. Ktoś będzie cierpiał tak samo jak oni, gdy zginęła Mona. Jacyś rodzice już nie ujrzą córki. W tym momencie informacja o odnalezieniu szczątków Mony stała się mniej ważna. Jest mu dużo łatwiej niż rodzinie zmarłej dziewczyny, bo jego ból zdążył stępieć, stracił ostrość, a oni będą na to potrzebować wielu lat. Serce go bolało, kiedy o nich myślał.

      – Wiadomo, kto to zrobił?

      – Niestety nie, ale robimy wszystko, żeby to ustalić.

      – A wiecie, czy sprawcą jest ta sama osoba?

      Policjant zwiesił głowę.

      – Też nie mamy pewności, przynajmniej na razie. Pewne podobieństwa mogłyby na to wskazywać. Tylko tyle na razie da się powiedzieć. – Spojrzał na Alberta z niepokojem. – Może zadzwonić do kogoś? Żeby posiedział z panem?

      Łagodny, miły uśmiech.

      – Nie mam nikogo takiego.

      – A może dowiem się, czy pastor mógłby wpaść?

      Znów ten sam uśmiech.

      – Dziękuję, niepotrzebny mi pastor. Niech się pan nie martwi. Przeżywałem ten dzień w myślach tak często, że to nic szokującego. Chciałbym po prostu posiedzieć wśród kwiatów i podumać w spokoju. Nic mi nie będzie. Jestem stary, ale wytrzymały.

      Położył dłoń na ręku policjanta, jakby go chciał pocieszyć. Może rzeczywiście tak było.

      – Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, pokażę trochę zdjęć i opowiem o Monie. Żeby pan wiedział, jaka była.

      Policjant skinął głową i Albert pokuśtykał po albumy. Potem przez przeszło godzinę pokazywał mu fotografie i opowiadał o córce. Dawno nie czuł się tak dobrze. Uzmysłowił sobie, że za długo bronił się przed wspomnieniami.

      Żegnając się u drzwi, wetknął Patrikowi do ręki jedno ze zdjęć: Mona w dniu piątych urodzin. Uśmiechała się od ucha do ucha, a przed nią stał wielki tort z pięcioma świeczkami. Prześliczna dziewczynka z jasnymi loczkami i oczami promieniejącymi radością. Albert chciał, żeby szukając mordercy, policjanci mieli w pamięci ten obraz.

      Kiedy Patrik wyszedł, usiadł na werandzie, przymknął powieki i wdychał słodki zapach kwiatów. Zasnął i przyśnił mu się długi, jasny tunel, a na końcu dwa cienie: Mona i Linnea. Chyba machały do niego.

      Drzwi otworzyły się z hukiem i do gabinetu wpadła Solveig. Za nią biegła Laine, bezradnie wymachując rękami.

      – Ty


Скачать книгу