Pod nóż. Arnold van de Laar

Читать онлайн книгу.

Pod nóż - Arnold van de  Laar


Скачать книгу
również przeprowadzano w pozycji litotomijnej, ale moszny nie trzeba było podtrzymywać. Przez penis wprowadzano zakrzywiony pręt. Nożem przecinano skórę aż do pręta, pionowo na linii środkowej krocza, między prąciem a moszną. Przez ranę wprowadzano do pęcherza gorget, hak z rynienką, duży wyżłobiony instrument, a potem po rynience wsuwano kleszcze, rozwieracze i haki, którymi usiłowano skruszyć kamień, żeby usunąć go w kawałkach. Zaletą tej metody była mniejsza rana, dzięki czemu malało ryzyko nietrzymania moczu.

      De Doot nie miał takich skomplikowanych instrumentów, więc zabieg był prosty. Użył tylko noża i przeprowadził operację mniejszą, wykonując duże, poprzeczne cięcie. Kowal sam sporządził potajemnie odpowiedni nóż, a przed zabiegiem wysłał żonę (nieświadomą niczego) pod jakimś pretekstem na targ rybny, co nie było bez znaczenia. Jedyną osobą obecną przy operacji 5 kwietnia 1651 roku był jego uczeń, który podtrzymywał mosznę. Tulp pisze: „scroto suspenso a fratre, uti calculo fermato a sua sinistra” (z moszną podniesioną przez brata, tak że kamień trzymał w lewej ręce). Z nieudolnej łaciny nie można wywnioskować, który z nich przytrzymywał kamień lewym palcem w odbycie Jana. Prawdopodobnie de Doot próbował zrobić wszystko sam, a pomocnik w „operacji” tylko przyglądał się temu z rosnącym zaskoczeniem. Jan naciął trzy razy, ale rana nie była dostatecznie szeroka. Następnie włożył oba palce wskazujące (a więc i lewy) w ranę i rozerwał ją szerzej. Zapewne nie odczuwał znacznego bólu ani nie miał dużego krwotoku z powodu blizn po dwóch wcześniejszych operacjach w młodym wieku. Wywierając mocny ucisk i, zdaniem doktora Tulpa, mając więcej szczęścia niż rozumu, zdołał wypchnąć kamień, który spadł na podłogę z hukiem. Był większy od kurzego jaja i ważył cztery uncje. W księdze Tulpa kamień został uwieczniony na rycinie wraz z nożem wykonanym przez Jana. Na jajowatym kamieniu widać wyraźnie podłużne nacięcie, prawdopodobnie ślad noża. Rana była wielka i w końcu musiała zostać opatrzona przez chirurga. Długo jeszcze wrzodziała i tworzyły się w niej przetoki. Na portrecie sporządzonym przez Carela van Savoyena cztery lata później Jan stoi (nie siedzi) z kwaśnym uśmiechem na twarzy, trzymając kamień i nóż w rękach.

      Prymitywne wycinanie kamieni przez nacięcie krocza zostało niedługo po rozpaczliwym czynie Jana zastąpione innymi metodami, niestety również stwarzającymi zagrożenie dla życia pacjenta. W roku, w którym Jan de Doot usunął kamień ze swojego pęcherza, we Francji urodził się Jacques Beaulieu – podróżował on potem po Europie pod pseudonimem Frère Jacques i przeprowadzał większą operację z dostępem z boku. Na początku XVIII wieku zyskał sobie sławę w Amsterdamie. Śmiertelność i komplikacje pooperacyjne spadły, nacięcie było nieco mniejsze, a ekstrakcja kamienia dokładniejsza. W 1719 roku John Douglas wykonał pierwsze sectio alta, wysokie cięcie przez podbrzusze. Ta droga dostępu dotąd była tabu z powodu ostrzeżenia Hipokratesa, że uraz pęcherza od góry zawsze kończy się śmiercią. Nie miał racji. W XIX wieku usuwanie kamienia zostało całkowicie zastąpione metodą litotrypsji przezskórnej. To trudne pojęcie oznacza rozkruszenie (z gr. tribo – ‘kruszę, rozcieram’) kamienia (gr. lithos) poprzez cewkę moczową. Wąskimi, składanymi szczypcami i pilnikami, wsuwanymi w pęcherz przez prącie, chwytano kamień i rozkruszano go, całkowicie po omacku i na wyczucie. W 1879 roku w Wiedniu wynaleziono cytoskop, wziernik umożliwiający zajrzenie przez cewkę moczową do pęcherza, co znacznie ułatwiło zabieg. Najlepszym lekarstwem okazała się jednak prewencja. Wynalazek wkładania codziennie czystych majtek pokonał tego dręczyciela ludzkości skuteczniej niż nowe techniki chirurgiczne. Operacji wycinania kamienia właściwie już się nie przeprowadza, a z pewnością nigdy przez nacięcie krocza. Poza tym taki zabieg nie należy już do chirurgii, ale urologii.

      Dla tych, którzy chcieliby wiedzieć, jak czuje się pacjent podczas litotomii, francuski kompozytor Marais zapisał w 1725 roku wrażenia z własnej operacji większej – od początku do końca – w formie muzyki. Fragment na viola da gamba, chordofon smyczkowy, w tonacji e-moll nosi tytuł Tableau de l’opération de la taille (Stół operacyjny). Trwa trzy minuty i opisuje czternaście etapów operacji z perspektywy pacjenta: pojawienie się instrumentów, dygotanie, odważne podejście do stołu operacyjnego, położenie się, zejście z niego, ponowne przemyślenie sprawy, jednak zgoda na przywiązanie do stołu, nacięcie, wprowadzenie szczypców, wyciąganie kamienia, utrata głosu (prawie), krew się leje, pacjent zostaje odwiązany i przeniesiony na łóżko.

      Jan de Doot stał się sławny w całym kraju. Prawdopodobnie wielu uznało go za szaleńca. Miesiąc po fakcie kazał spisać swój czyn w akcie notarialnym, przez notariusza Pietera de Bary’ego w Amsterdamie, w dniu 31 maja 1651 roku. Zanotował on: „Jan de Doot, na Engelsche Steeg zamieszkały…, około trzydziestu roków liczący…” popełnił również wiersz „własną ręką spisany, zrymowany i skomponowany”.

      Dumny kowal pisał:

      Jakoż cały kraj zadziwia

      Ręka jego tak szczęśliwa?

      Choć przez człeka czyn sprawiony,

      Wszak ręką Boga wiedziony,

      Który zamknął śmierci wrota

      i wrócił do życia de Doota.

      Ciekawe, co powiedziała żona po powrocie z targu.

      2

      Asfiksja

      Tracheotomia stulecia: prezydent Kennedy

      W piątek po południu na oddział ratowniczy szpitala przywieziono czterdziestopięciolatka z otwartą raną postrzałową głowy. Krew i mózg wyciekały z rany. Inni pacjenci zostali szybko usunięci z oddziału. Wraz z pacjentem przyjechało wiele rozemocjonowanych osób, dziennikarzy zatrzymano przed wejściem. Małżonka szła obok noszy. Na jej twarzy widać było ślady krwi. Po wejściu do izby przyjęć drzwi się zamknęły. Pacjent został sam na sam z lekarzem i pielęgniarką, a żona czekała przy drzwiach w korytarzu.

      Lekarz był asystentem na ostrym dyżurze, nazywał się Charles Carrico, miał dwadzieścia osiem lat i odbywał drugi rok stażu na chirurgii. Natychmiast rozpoznał pacjenta. Leżał przed nim prezydent Kennedy, zakrwawiony, z dużą raną w głowie. Był nieprzytomny i prawie nie oddychał. Jego ciałem wstrząsały nieznaczne skurcze. Nie mógł oddychać! Carrico natychmiast włożył mu rurkę intubacyjną w usta. Głęboko do jamy ustnej wsunął laryngoskop, instrument w kształcie haka z lampką, odepchnął język na bok i starał się szeroko otworzyć gardło, żeby ujrzeć nagłośnię, dostęp do tchawicy. Przy odrobinie szczęścia widać pod spodem struny głosowe, przez które można przecisnąć plastikową rurkę. Powietrze musi się dostawać do płuc, dopiero wtedy można się zająć innymi zranieniami. Z niewielkiej rany na szyi wolno sączyła się krew. Drzwi się otworzyły, słychać było hałas na korytarzu. Wszedł doktor Perry, dyżurny chirurg.

      Jak wiadomo, pacjent nie przeżył, zmarł na izbie przyjęć. Tego samego wieczoru w odległym Bethesda Naval Hospital w Waszyngtonie doktor Humes, patolog wojskowy, przeprowadził sekcję ciała prezydenta, przewiezionego pospiesznie do stolicy. Była to sekcja stulecia, zdawał sobie z tego sprawę. Nie mógł sobie pozwolić na błędy, w sekcji uczestniczyło wiele ludzi patrzących mu na ręce, ludzi w ciemnych garniturach, o których nikt nie wiedział, kim są. Przed nim leżało martwe ciało, które było także najważniejszym dowodem w śledztwie, mającym wyjaśnić, co się właściwie stało tego dnia, a to już była sprawa wagi państwowej. Jeśli rany postrzałowe pochodziły z tego samego kierunku, zamachu dokonała jedna osoba. Jeśli kule zostały wystrzelone z różnych kierunków, musiał to być skoordynowany atak kilku strzelców, w najgorszym wypadku – zamach stanu.

F 30

      Dowód JFK-58 w śledztwie w sprawie zamordowania prezydenta Kennedy’ego. Rysunek medyczny


Скачать книгу