Wakacje z duchami. Adam Bahdaj
Читать онлайн книгу.zawsze masz fenomenalne pomysły.
Perełka wygodniej ułożył się na trawie. Upstrzoną piegami twarz zwrócił ku chłopcom.
– No, mów – trącił Mandżara łokciem.
Ten zastanawiał się chwilę, jak gdyby chciał rozstrzygnąć, czy warto wyłożyć swój plan. Nagle zapytał tajemniczym szeptem:
– Czytaliście Przygody Sherlocka Holmesa?
– Legalnie – ulubione słówko Paragona zabrzmiało jak wyzwanie. – Myślisz może, że nie czytałem? Sam mi pożyczyłeś tę książkę. Można powiedzieć, obleci! Ciekawe kawałki z dziedziny kryminologii. – Cmoknął głośno i łypnął zaczepnie oczami.
Perełka milczał. Utkwił wzrok w brudnych palcach, wyłażących z podartych tenisówek. Udawał, że nic go ta rozmowa nie obchodzi. Może nie chciał się przyznać, że nie czytał Przygód Sherlocka Holmesa...
Zapadła przedłużająca się cisza.
Paragon urwał soczyste źdźbło trawy. Ssał jego seledynową nasadkę.
– No i co z twoim pomysłem?
Mandżaro ocknął się.
– To naprawdę świetny pomysł... Tylko nie wiem, czy się wam spodoba...
– Wal, bracie. Nad czym tak dumasz?
Mandżaro uniósł się na łokciach, skupionej twarzy nadał wyraz niezwykłej tajemniczości. Patrzał na kolegów przymrużonymi oczami. Wreszcie rzekł przeciągle:
– Chodzi o to... że... może byśmy założyli klub detektywów...
Tego się nie spodziewali! Chłopcom z nagłego wrażenia opadły brody. Zaniemówili. Perełka mrugał rudawymi rzęsami. Paragon marszczył śmiesznie czoło.
– Fenomenalny pomysł – wyszeptał pierwszy Perełka.
Mandżaro odetchnął z ulgą. Spojrzał pytająco na Paragona. Ten uśmiechnął się po swojemu – szczerze, łobuzersko.
– No, dobra... pomysł obleci... ale skąd weźmiemy przestępców?
Mandżaro żachnął się:
– Ty zawsze masz jakieś zastrzeżenia. Nie słyszałeś, jak wujek Perełki opowiadał o kłusownikach?
– A ty myślisz, że Sherlock Holmes zawracałby sobie głowę kłusownikami?
Perełka jęknął:
– Znowu się kłócicie! Jeżeli będą detektywi, to na pewno znajdą się przestępcy.
– Oczywiście – podjął Mandżaro. – Czy to tak trudno o przestępców? Grunt to zastosować metodę dedukcji...
Tak ich zaskoczył tym obcym słowem, że znowu rozdziawili usta. Paragon zsunął kolarkę na czoło. Długo drapał się za uchem.
– O czym ty mówisz, Mandżaro?
– Czytałeś Sherlocka, a nie wiesz, co to metoda dedukcji.
– A ty wiesz?
– Pewnie, że wiem.
Perełka westchnął żałośnie.
– Znowu się kłócicie!
Paragon zaperzył się:
– Jak wiesz, to powiedz! Czy to takie ważne?
Mandżaro posłał mu surowe spojrzenie.
– To bardzo ważne.
– No to mów.
Mandżaro zaczął niezwykle poważnie:
– Dedukcja to metoda... to metoda – utknął w połowie zdania, ze złości zacisnął usta, aż mu wargi zbielały.
Paragon pokiwał z politowaniem głową.
– Metoda, której używał Sherlock Holmes do rozwiązywania zagadek kryminalnych. Tyle to ja też wiem.
Perełka złapał się za głowę.
– Wy zawsze musicie się kłócić. Dedukcja dedukcją, a my mamy założyć klub detektywów!
– O, właśnie – podchwycił skwapliwie Mandżaro. – Proponuję nazwę: Klub Młodych Detektywów. – Spojrzał pytająco na chłopców.
Paragon skinął głową.
– Obleci!
– Proponuję – ciągnął Mandżaro – żeby nasz klub mieścił się w tym szałasie.
– Obleci! – przytaknął Paragon.
– I żebyśmy tymczasem stworzyli jedną brygadę śledczą. Ja będę nadinspektorem...
Paragon chlasnął dłonią w kolano.
– Jak ciocię kocham, ty zawsze musisz być „nad”, a może raz będziesz „pod”?
Mandżaro zmierzył go karcącym spojrzeniem.
– Jak uważasz, ale zdawało mi się, że...
– Nie kłóćcie się – przerwał mu Perełka. – Nie znamy jeszcze przestępców ani zagadek do rozwiązywania, a wy już... Z wami to tak zawsze – machnął z rezygnacją ręką i położył się na plecach.
Paragon uśmiechnął się pojednawczo.
– Niech już tak będzie, panie nadinspektorze. Ale ja wam mówię, najpierw musimy mieć przestępców.
– Najpierw musimy się dobrze zorganizować – powiedział Mandżaro.
Perełka wstał, przeciągnął się, aż mu kości zatrzeszczały.
– Organizacja organizacją, a ja czuję przeraźliwą pustkę w żołądku. Chodźmy, wiara, bo ciocia znowu będzie gderała, żeśmy się spóźnili.
– Złota myśl – uśmiechnął się Paragon. – Śniły mi się pierogi z wiśniami. Pycha! – oblizał się i przejechał dłonią po zapadniętym brzuchu. – Mówię wam, grunt to witaminy.
Mandżaro stał zamyślony.
– Trzeba przecież wszystko obgadać.
– Będziemy gadać po drodze – uspokoił go Perełka.
Ruszyli ku leśniczówce. Polana tonęła w głębokim cieniu. Słońce zapadało już za wierzchołki drzew. Przesiane przez zbity mur gałęzi kładło się ciepłymi cętkami na rozkołysane trawy. Pachniało żywicą i sianem. Nad polaną wisiało wysokie, czyste niebo. Kudłaty, różowy obłok zaplątał się w najwyższe konary drzew jak kłębek waty w kolce głogu, a ponad lasem, na wyniosłym wzgórzu, w łunie zachodzącego słońca, stała wysoka, posępna baszta zamku.
Na skraju polany chłopcy przystanęli. Jeszcze raz spojrzeli na siebie, na szałas.
Stał ukryty w cieniu, solidny, przysadzisty jak chłopska chata.
– Pierwszorzędny szałas – rzucił z dumą Paragon. – Niech wiedzą, że warszawiacy umieją budować.
– Pierwszorzędny – powtórzył Perełka i pierwszy zagłębił się w leśną drogę, która przecinała lekki skłon wzgórza jak wykuty z żywej zieleni tunel.
– Paragon, skąd wiedziałeś, że na kolację będą pierogi z wiśniami? – Mandżaro trącił łokciem kolegę.