Wakacje z duchami. Adam Bahdaj

Читать онлайн книгу.

Wakacje z duchami - Adam Bahdaj


Скачать книгу
przy niewielkim stoliku na werandzie leśniczówki. Wśród dzikiego wina, oplatającego ściany, brykały zapóźnione osy, a pod sufitem, wokół żarówki, wibrowała mgiełka drobnych muszek i ciem. W głębi stał ciemny, tajemniczy las.

      Pani Lichoniowa, ciotka Perełki, nakładała na talerze wielkie, dymiące pierogi. Pachniało świeżo gotowanym ciastem i śmietaną. Pani Lichoniowa mówiła swym śpiewnym kresowym akcentem:

      – Żeby mi chłopcy wszystko zjedli, a jak zabraknie, to doniosę. Tylko proszę jeść grzecznie i nie mlaskać, bo to nie gospoda Samopomocy Chłopskiej.

      Paragon cmoknął z zachwytu.

      – Niech się szanowna pani nie martwi, my to wszystko skonsumujemy. Manka nie będzie. Takich wdechowych pierogów jeszcze w życiu nie jadłem.

      Pani Lichoniowa podziękowała mu uśmiechem. Nałożyła suto na talerz.

      – Maniuś to grzeczny chłopiec, jeszcze nie spróbował, a już chwali.

      – W Warszawie znamy się na savoir-vivrze, a zresztą nie trzeba jeść, wystarczy popatrzeć i już się wie, że najlepszy gatunek. Wiśnie prosto z drzewa, a śmietanka prosto od krowy. Takiej śmietanki jeszcze nie jadłem. Widać, że tutaj wody się nie dolewa.

      Mandżaro kopnął go pod stołem.

      – Nie czaruj – syknął, ale na Paragonie nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Odwzajemnił się celnym kopnięciem w kostkę i z najuprzejmiejszym uśmiechem, na jaki go było stać, dorzucił:

      – Z takimi pierożkami to na eksport można liczyć.

      Pani Lichoniowa roześmiała się głośno i serdecznie.

      – Czy Maniuś wszystkim prawi takie komplementy?

      – Ciocia go jeszcze nie zna – wtrącił Perełka i z uwielbieniem spojrzał na swego najlepszego przyjaciela. – To najmorowszy chłopak na Górczewskiej, nawet na całej Woli.

      – Wiem, wiem, pisałeś mi o nim – pani Lichoniowa jeszcze raz uraczyła Maniusia wdzięcznym uśmiechem. Naraz spojrzała w stronę lasu, ponad niewyraźną linię wierzchołków drzew. Przeżegnała się szybko: – W imię Ojca i Syna, błyska się!

      – To na pogodę – uspokoił ją Paragon.

      – Na pogodę błyska się od wschodu, od jeziora, a to nad zamkiem. O, tam! – pokazała wyciągniętą ręką.

      Wszyscy spojrzeli w tym kierunku. Było ciemno i tylko ponad czarną ścianą lasu migotały w rozsypce gwiazdy. Naraz niebieskawe światło rozjaśniło kawał martwego nieba, a na jego tle ukazały się niewyraźne zarysy starej baszty.

      W drzwiach prowadzących z pokoju na werandę zjawił się wuj Perełki, leśniczy Lichoń. W półcieniu mignęła jego biała koszula. Pod stopami zatrzeszczały zeschnięte deski podłogi. Zrobiło się nagle cicho. Leśniczy stanął na schodkach, patrzył w stronę baszty.

      – To wcale się nie błyska... – zabrzmiał w ciszy jego niski, przyjemny głos. – Co to może być?

      – Może sztuczne ognie? – wtrącił Paragon.

      – Skąd by teraz sztuczne ognie – powiedział jakby do siebie leśniczy. – Może to robotnicy. Słyszałem, że mają rozbierać lewe skrzydło zamku.

      Pani Lichoniowa odetchnęła.

      – Chwała Bogu, że burzy nie będzie. – Głos jej nabrał nagle ciepłego tonu: – No, chłopcy, jedzcie, bo pierogi wystygną.

      Leśniczy usiadł do stołu. Był chudy, kościsty i nieco przygarbiony. Twarz miał pogodną, spaloną słońcem, i małe, jasne, bardzo niebieskie oczy. Powiódł tymi niebieskimi oczami po chłopcach, uśmiechnął się.

      – Jak wam smakują pierogi?

      – Pierwsza klasa! – wyrwał się Paragon. – Cud gastronomiczny!

      Mandżaro chrząknął cicho, jakby chciał dać do zrozumienia, że taka przesada nie jest zbyt taktowna. Po chwili chrząknął powtórnie i zapytał tonem sprawozdawcy radiowego:

      – Przepraszam, czy w tej okolicy jest dużo przestępców?

      Leśniczy uniósł głowę znad talerza.

      – Przestępców? A do czego ci przestępcy?

      – Ostatnio zacząłem interesować się kryminologią.

      – Czym? – zapytał z niedowierzaniem.

      – Kryminologią, proszę pana.

      – On czytał o Sherlocku Holmesie – wyjaśnił Perełka.

      Leśniczy roześmiał się głośno; Mandżaro zrobił jeszcze mądrzejszą twarz.

      – Właśnie... chodzi mi o to, czy tu w okolicy są przestępcy i w jakiej liczbie?

      Leśniczy wzruszył ramionami.

      – Wybacz, mój drogi, ja się tym nie zajmuję.

      – Legalnie – podjął Paragon. – Jak chcesz mieć informacje z pierwszej ręki, to wal, bracie, na milicję. I w ogóle... – parsk nął śmiechem, gdyż nie mógł wytrzymać widoku niezwykle poważnej twarzy Mandżara.

      Mandżaro zmarszczył brwi.

      – Co w tym śmiesznego?

      – I w ogóle – dokończył Maniuś – źle się, bracie, do tego zabierasz. Czy widziałeś prawdziwego detektywa, który pyta się, ilu jest w okolicy przestępców? Przecież to nie pęczki rzodkiewek.

      Mandżaro zbladł.

      – Przywołuję cię do porządku!

      Perełka wydobył z gardła najżałośniejsze westchnienie:

      – Znowu się kłócą.

      Leśniczy popatrzył na nich oczami pełnymi zdumienia.

      – O co wam chodzi?

      – A o nic, wujku – wtrącił Perełka, starając się załagodzić sytuację. – To takie nasze sprawy. Wujek i tak tego nie zrozumie.

      – Macie jakieś tajemnice?

      W momencie gdy padło to kłopotliwe pytanie, na ścieżce wiodącej do leśniczówki odezwało się głośne wołanie:

      – Pani Lichoniowa! Pani Lichoniowa!

      Wszyscy zamilkli. Za chwilę w drzwiach kuchni ukazał się biały fartuch gospodyni, a potem na schodkach zjawiła się stara Trociowa, która pomagała w leśniczówce. Trociowa stanęła na najniższym stopniu kamiennych schodków. Dysząc ciężko, starała się wydobyć z gardła głos. Była bardzo wzburzona i przerażona. Sękatymi rękami wymachiwała w powietrzu, jakby prowadziła walkę z niewidzialnym przeciwnikiem.

      – Chryste Panie, co się stało?! – zawołała pani Lichoniowa.

      Kobiecina zdobyła się na wysiłek i wykrztusiła z zaciśniętego gardła:

      – Pani Lichoniowa, na zamku straszy!

      Wiadomość ta wywarła piorunujące wrażenie. Wszyscy zerwali się od stołu, wianuszkiem otoczyli Trociową, która długo jeszcze drobnymi haustami łykała powietrze.

      Pierwszy odezwał się leśniczy:

      – Uspokójcie się, Trociowa. Gdzie straszy?

      – Dyć mówię, że na zamku.


Скачать книгу